18 lipca 2025

Publikujemy opowiadanie Krystiana Kratiuka. Pochodzi ono z książki „Wielka zdrada” (wyd. Fronda 2023).

Rozdział 4. Wy jesteście solą Ziemi

Usiądź, proszę. Nie mam tu może bogactw, ale i tak lepiej tu niż na pustyni.

Wesprzyj nas już teraz!

Jak ci na imię? Teofil? Och, jesteś uprzywilejowany. Piękne to imię zaprawdę. Teofil, miły Bogu. Łukasz wybrał sobie człowieka o tym imieniu na powiernika jego Ewangelii. Moje imię też znaczy coś wielkiego, Atanazy to przecież tyle co nieśmiertelny. Wolałbym być jednak Bogu miły niż nieśmiertelny. Dusza nieumierająca wystarczy.

Z dalekich stron idziesz do mnie, w których i ja niegdyś przebywałem. Zdradź mi zatem wreszcie, czemu zawdzięczam twoje odwiedziny? Po co przysyła cię tu czcigodny Hieronim?

Jak to spisać żywot? Czyj żywot? Mój żywot?

Drogi mój chłopcze, a jakże to taki pomysł zawitał do głowy Hieronima, wszak on czyni przygotowania do podjęcia wielkiego dzieła tłumaczenia na łacinę, po cóż mu mój żywot? Dla potomnych, mówisz. Nie zgadzam się, nie wydaje mi się stosowne, by biskup sam dyktował swój żywot. Jeśli chcesz, Teofilu, czegoś o moim chylącym się już ku końcowi żywocie rzeczywiście napisać, to zacznij studiować historię herezji zbója Ariusza i jego pobratymców. Walka z tym bezeceństwem to całe moje życie i tak to można spisać. Wiele ciekawego się ode mnie nie dowiesz, inaczej niż ja, gdym pisał o prawdziwym herosie Antonim i jego pustelni. Na pustelni wielokrotnie nękany przez Szatana, jawiącego mu się w najróżniejszych postaciach. Jego Bóg wybrał do wizji diabelskich i niebieskich, ale to już ja spisałem. A we mnie co ciekawego, oprócz stałej walki z heretykami? Mnie do tego Bóg przeznaczył, żeby z ludźmi bluźniącymi walczyć i przez innych ludzi wyganianym być z ojczyzny.

Cieszy mnie, co mówisz o twojej walce z arianami w Trewirze u boku Hieronima, dobrze, że wiesz, o czym mowa. A skoro tak, to niech to właśnie ta historia mój żywot opowie. Ja nie będę zagłębiał się w to, o czym i tak mówisz, że znasz. Naciskasz, ale nie gniewaj się i przeproś twego szlachetnego mocodawcę, ale choć mogę poświęcić ci wiele czasu, naprawdę niewiele mam do powiedzenia o sobie. Wiem jednak, że nie powinienem cię po prostu zbywać, dlatego poprzestanę na skróconej wersji ponad siedemdziesięciu lat, byś nie wracał przez morze z niczym. Zwłaszcza po tak długiej drodze.

Na pewno drogi swojej bym nie wybrał, gdyby nie Antoni, którego żywot pewnie znasz z opowieści Hieronima, a może i z mojego na ten temat pisarstwa. Doprawdy wielki był to człowiek, którego nigdy nie zapomnę, którego Kościół Święty też z pewnością nie zapomni. Chodź ze mną, pokażę ci pamiątkę niezwykłą, którą mi zostawił.

Spójrz, co trzymam w tym płótnie. Tak, tak, to zasuszone liście palmy. Otóż musisz wiedzieć, że Antoni zostawił mi wszystko, co miał. Wszystko. A dokładnie to oto odzienie z liści palmowych, nic więcej przez ponad sto lat życia nie zachował. Wiem, wiem, że nie o nim miałem mówić.

W roku, gdy wielki mój poprzednik, sędziwy już wtedy Aleksander, udzielił mi święceń diakonatu, ten pozbawiony honoru łobuz Ariusz zaczął opowiadać w naszym mieście, że Syn Boży nie jest równy Ojcu, tylko że jest mu… podporządkowany. Było już kilku takich przed nim, ale Kościół szybko sobie z nimi radził. W Ariuszu było jednak coś niepokojącego, coś pociągającego, przez co lgnęły do niego tłumy. Co ciekawe, i pewnie ważne, tłumy kobiet. Teofilu, tak, wiem, że miałem mówić o swoim żywocie, a nie tego bezecnika, ale moja historia nie jest ważna, liczy się prawda i wynikająca z niej czystość świętej wiary. Biskup Aleksander szybko zwołał synod, byłem jego sekretarzem, i ogłosiliśmy ekskomunikę wszystkich arian. Z imienia wymieniliśmy, oprócz Ariusza, jeśli mnie pamięć nie myli Achillesa, Antalesa, Karponesa, Samartesa, Euzojusza, Lucjusza, Menasa, Heladiusza, Gajusa, Sekundusa i Teonansa. Dlaczego tak dobrze to pamiętam? Cóż, ja pisałem tamten dokument. Wszyscy oni utrzymywali, że Bóg nie zawsze był Ojcem, lecz był taki czas, że nie był Ojcem. Że Słowo Boże nie istniało od zawsze, lecz zostało stworzone z rzeczy, których nie było, gdyż Bóg który jest, stworzył Tego, którego nie było, z rzeczy, których nie było. Tak więc według nich był taki czas, kiedy Słowa nie było, gdyż Syn został stworzony i uczyniony. Z tego zaś wynika, że nie jest On tej samej natury co Ojciec, ani nie jest On prawdziwym i naturalnym Słowem Ojca, ani nie jest On prawdziwą mądrością Ojca, lecz jest On tylko jedną z rzeczy uczynionych i stworzonych.

Tak, masz rację, słusznie mi przypominasz, że wiesz to wszystko. Ach, znasz to z moich pism? Tym bardziej słusznie mi przerywasz. Ale daruj, wiem, że pół wieku minęło, a wciąż we mnie żyje to, tym bardziej, że żyje i w świecie. Mimo że wówczas prawie stu biskupów ogłosiło anatemę na arian. To nie zakończyło sprawy, poparcie dla tego bezwstydnika Ariusza rosło, on sam bardzo się o to starał, stale rozsyłając teksty, pamflety, ale też bałamucąc najprostszy lud pieśniami zawierającymi herezję. Wtedy też cesarz Konstantyn zwołał sobór w Nikai, Hieronim wolałby pewnie nazwę Nicea, zapiszesz jak zechcesz. Pojechałem tam, jako diakon ojca Aleksandra, udało nam się przekonać biskupów do zapisu o współistotności Ojcu. Wspomnienie to porusza moje serce za każdym razem, gdy ktoś w mojej obecności składa wyznanie wiary, a zdarza się to coraz częściej.

Mocą soboru ekskomunikowano Ariusza. Byłem młody i naiwny, wydawało mi się, że to koniec tej gorszącej herezji. Nie dało mi do myślenia nawet to, że dwóch ojców tego soboru się pod decyzją o ekskomunice i wygnaniu nie podpisało. Śmiałem się z nich w duchu, gdyśmy palili pisma Ariusza jeszcze w Nikai, ucztując z cesarzem, że oni sami skazali się na wygnanie. Jednego z nich, który za bardzo się uniósł w herezjarszych wybuchach, spoliczkował nawet biskup Mikołaj. Nie dało mi też do myślenia, że Euzebiusz, biskup z Nikomedii, podważał, co mówimy. To krewny cesarza, dziś wiem, że ma zasługę jaką było namówienie Konstantyna do chrztu. Ale wtedy podpisał ekskomunikę, więc uśpił moją czujność. Jeszcze tego samego dnia bowiem zaczął knuć ze zwolennikami Ariusza.

Tak, dobrze pamiętasz, po powrocie do Aleksandrii zmarł ojciec Aleksander a patriarchą mianowano mnie, ku mojemu zdziwieniu, wszak byłem w bardzo młodym wieku. Gdy nakładano na mnie ręce, czułem ciężar potężniejszy niż jakikolwiek wcześniej i później w życiu. Wydawało mi się, że mimo zamkniętych w modlitewnym skupieniu oczu widzę przyszłość moją i mojego miasta. Widziałem je z bliska i z oddali, jakby na wahadle, uciekające ode mnie i powracające. Wydawało mi się, że widzę Świętego Marka, który zakładał tu Kościół, i on pomagał mi nieść ten wielki ciężar. Do dziś się modlę za jego wstawiennictwem. W tym samym czasie Euzebiusz zaczynał swe knucie. Namówił cesarza, by zezwolił na powrót Ariusza do Aleksandrii.

Nie mogło mi się to podobać. Oprócz tego, że to pogwałcenie władzy patriarchy, to przecież Ariusz był jak zepsute jabłko, za przyczyną którego mogły gnić pozostałe. Wszak jedna kropla trucizny zatruwa cały dzban doskonałego wina i nikt nie chce takiego napoju wypić. Owszem, dawałem temu wyraz. Teofilu, jestem pod wrażeniem twej wiedzy o tych zamierzchłych czasach i nie do końca rozumiem, dlaczego, skoro wiesz to wszystko, chcesz, bym opowiadał dalej. Chcesz wiedzieć, co dokładnie wtedy o mnie mówił Ariusz i jego kompani? Powiem ci, proszę bardzo, to żadna tajemnica.

Otóż pewnego dnia stanąłem przed człowiekiem, który w twarz wśród tłumu zarzucił mi zasłyszane od arian historie o przestępstwach. Ów człowiek krzyczał, żem zbójca, gdyż zamordowałem Arseniosa, biskupa z Hypsele, obciąłem mu rękę i używałem jej do odprawiania czarów. Widzę, że jesteś zaskoczony, więc powiem ci więcej, otóż wyobraź sobie, że człowiek ten, na naszym aleksandryjskim rynku, wyjął tę rękę z przykrytego płachtą wozu i wykrzyczał, że powinienem stanąć przed sądem.

Co zrobiłem? Jak to co? Posłałem do Hypsele. Nie bądź zdziwiony, nie posłałem po żadnych świadków, ale po biskupa. Po kilku dniach na tym samym placu Arsenios, oczywiście z dwoma zdrowymi rękami, pozdrawiał w moim towarzystwie wiernych. Tamtego człowieka, z czyjąś ręką w wozie, nigdy już nie widziałem w tłumie.

Ale przed trybunał przyszedł niedługo potem inny człowiek. Biedak także nie wierzył we współistotność Ojca i Syna. Wiesz, co wymyślił? Że wynająłem zbira, który napastował młodego kapłana przy ołtarzu i zniszczył przy tym kielich mszalny. Owszem, niejaki Makarios napadł kiedyś Ischyrasa, ale po pierwsze Ischyras nie był księdzem, rzecz nie stała się więc przy ołtarzu, nie mówiąc już o tym, że zbójca nie wiedział nawet, kim jest Atanazy.

O czym słyszałeś? O konsekrowanej dziewicy? A tak, taką plotkę też rozpuścili. Przyznam szczerze, po latach od tego wydarzenia, że szczególnie w tej sprawie arianie mogli się bardziej postarać. Kobieta ta oskarżyła mnie o niemoralne zachowanie, bardzo dokładnie opisała wszystko przed sądem, a kiedy nakazano jej wskazać sprawcę, wskazać palcem Atanazego, a siedziałem na sali wraz z innymi, nie potrafiła tego uczynić. Takimi sztuczkami próbowali niszczyć biskupa.

Wszystko to przecież działo się z ich podjudzenia, wszystko po to, by lud mojego miasta obrócił się przeciwko mnie, by mnie wygnali lub zabili. Nie chciałem bowiem przyjąć Ariusza na powrót na łono Kościoła. Ale lud pozostał mi wierny, wówczas i przez kolejne pół wieku.

Masz rację, widzę, że doskonale cię przygotowano. Tak, lud pozostał mi wierny, ale cesarz nie miał takiego obowiązku. Zmanipulowany przez Euzebiusza umyślił sobie, że to on będzie wydawał rozkazy biskupowi wbrew prawu Kościoła. Nie godziłem się na przyjęcie heretyka, który nie tylko nie wyznał swych win, lecz także wciąż szerzył gorszące błędy, więc arianie przekonali cesarza, że jestem jego wrogiem.

Trudny był to dzień, kiedy poseł cesarski przyszedł do mnie z listem. Odczytawszy mi go, skinął tylko głową, a ja musiałem natychmiast wstać i udać się z nim i kilkoma żołnierzami. Wsadzili mnie do statku do Galii i tak trafiłem do twojego Trewiru, Teofilu.

Wspomniałem, że lud Aleksandrii pozostał mi wierny? To mało powiedziane. Po tym, jak mnie wygnano, doszło tutaj do licznych zamieszek, a uciekać stąd musiał sam Ariusz. Lud ma zmysł wiary, nie da się go tak łatwo oszukać. Bałamutnik Ariusz udał się do Konstantynopola, namówiwszy wcześniej cesarza, by nakazał przyjęcie go do Kościoła tamtejszemu biskupowi. Ten zaś, gdy tylko o tym usłyszał, bardzo się zmartwił, a wychodząc do świątyni, w wielkim strapieniu wyciągał ku Bogu ręce. Upadłszy na twarz, zaczął się modlić w prezbiterium, leżąc na posadzce i wołając: „Jeśli Ariusz zostanie jutro przywrócony do jedności, pozwól mi, Boże, Twojemu słudze, odejść, i nie czyń mnie niepobożnym, gdyż wiesz, żem pobożny. Lecz wiem, że oszczędzisz swój Kościół, więc błagam, nie pozwól przejąć Twojego dziedzictwa na zniszczenie i hańbę. Zabierz Ariusza, gdyż on do Kościoła Twojego wprowadzi herezję”. Opowiadano mi, że gdy ledwie biskup skończył te modlitwy, dotarła do niego niezwykła wiadomość. Oto gdy Ariusz rozprawiał o swoim błędnym wyznaniu wiary, skoro tylko odszedł od nich i udał się za potrzebą, jak gdyby wypłacając się sprawiedliwości, natychmiast padł jak długi, i gdy tak leżał twarzą ku ziemi, pękły mu wnętrzności. Koniec Ariusza nie był zwyczajny i dlatego właśnie zasługuje na to, aby o nim opowiedzieć. Oto Pan Bóg, wziąwszy na siebie rolę sędziego, wydał wyrok na niekorzyść tych, co się dopuszczali niesprawiedliwości.

Niedługo potem umarł też ochrzczony po ariańsku cesarz Konstantyn. Historia zapamięta go jako wielkiego, również dla Kościoła. Długo zżerała mnie zgryzota, że tak zasłużony władca nie chciał oddać się świętości, w przeciwieństwie do jego czcigodnej matki. Cokolwiek nie zrobiłby z duszą cesarza Chrystus, po jego śmierci mogłem powrócić z wygnania. Mówisz, że powrót był triumfalny? Może i rzeczywiście lud się cieszył, ale przecież nie mnie o tym mówić. Byłem już o dziesięć lat starszy niż na soborze i już nie tak naiwny jak wcześniej. Nie sądziłem więc, że to możliwe, by ze śmiercią Ariusza natychmiast zginęła jego herezja, choć miałem na to nadzieję. Szybko ją jednak zabito, gdy zaraz po moim powrocie tutaj biskupem Konstantynopola został kolejny zbój, Euzebiusz. A następcą Konstantyna – Konstancjusz.

Ile to trwało? Pytasz, ile zajęło im to od mojego powrotu? Kilkanaście miesięcy, nie pamiętam już dokładnie. Tak, po kilkunastu miesiącach od powrotu z pierwszego wygnania, wygnali mnie po raz kolejny. Na moje miejsce przysłano Grzegorza, heretyka z Kapadocji. Czynił on wszystko, by zaprowadzić tu herezję siłą. Potamona na przykład, który wcześniej stracił oko w wyniku prześladowań, biczowano tak straszliwie, że zanim jeszcze skończyli, wydawało się, że nie żyje. Zaniechano tortur, ale niedługo potem nieszczęśnik zmarł od odniesionych ran. Opowiedz o nim koniecznie Hieronimowi, jeśli nadal nosi się ze spisaniem listy męczenników Pańskich. Ale mówiąc znów o Aleksandrii, to wielu mnichów tu jeszcze ubiczowano, biskupów raniono, pobito dziewice. Grzegorz był zwykłym mordercą i katem, a przy tym heretykiem. Po prostu wrogiem Chrystusa.

Dokąd ja wtedy trafiłem? Do Rzymu. Nie powiem, było to dla mnie niebłahe doświadczenie. Tak, to tam nauczyłem się łaciny, i dzięki temu mogłem opowiadać o tutejszym monastycyzmie biskupom Zachodu. Może dlatego, kiedy się mnie nasłuchali, na synodzie zwołanym dla osądzenia mojej sprawy uniewinniono mnie od kolejnych absurdalnych zarzutów. Ale dopiero po sześciu latach przekonano do zgody na mój powrót nieszczęsnego Konstancjusza.

Nie, Grzegorza już tu nie spotkałem. Aleksandryjczycy zabili go rok przed moim powrotem.

Wyglądasz na zdumionego, Teofilu. Cóż mogę powiedzieć, mnie przywitali z radością. Tak, masz rację, kładli nawet płaszcze pod stopy. Ale to nie Atanazemu kładli, ale ku czci prawdziwej wiary. Któżby nie chwalił Boga za radość tego ludu? Ja chwaliłem.

Co było potem? Względny spokój przez prawie dziesięć lat. Ja musiałem sprzątać po Grzegorzu, pisałem też traktaty przeciwko wciąż pleniącej się herezji. Tak, tak, właśnie te, które czytałeś. A arianie? Oni organizowali synody, co i rusz próbując się mnie pozbyć po raz trzeci. W pewnym momencie zebrali się, znowu przekabacając cesarza, by ten, przywłaszczając sobie kompetencje biskupów, mógł używać władzy wedle swoich zachcianek, co w przypadku prześladowań pozwoliłoby mu uniknąć miana prześladowcy. Trudno było nie patrzeć na to jak na komedię odgrywaną przez nich na scenie, w której udający biskupów byli aktorami, a cesarz wykonawcą ich żądań i składającym im obietnice, takie mniej więcej jak Herod córce Herodiady. Oni zaś pląsali przed nim, osiągając fałszywymi oskarżeniami skazywanie na banicję i zabijanie prawdziwych wyznawców Pana.

Tak, to działo się już za papieża Liberiusza. Nieszczęsny człowiek, dał i on przekonać się arianom do potępienia pokornego sługi Bożego Atanazego za niechęć przyjmowania arian na łono Kościoła. W Mediolanie, na synodzie, o którym z pewnością słyszałeś, tak, właśnie tam, gdzie biskupowi miejsca wyrywano pióro, gdy chciał podpisać ortodoksyjne credo, i podczas którego tłum wkroczył do kościoła bronić swego pasterza, znów mnie potępiono. A nakazał to cesarz, krzycząc, że jego wola jest prawem kościelnym i grożąc im wygnaniem. Nie, nie jest tak, jak mówisz, oprócz biskupa Mediolanu było tam bardzo wielu ortodoksyjnych duchownych, ale nie znali siebie nawzajem, nie potrafili się ani zorganizować, ani wyłonić spośród siebie przywódcy wskazującego cel. Nie potrafili sprzeciwić się dobrze zorganizowanym heretykom. Mam niepokojące przeświadczenie, że to się będzie powtarzać w przyszłości.

Wiem, Teofilu, że chciałeś, bym mówił o moim żywocie, a nie o historii Kościoła, ale cóż poradzę, że to ona jest moim żywotem. Ale skoro chcesz słuchać o tym, co bezpośrednio mnie dotyczy, proszę bardzo. Oto gdy odprawiałem wieczorne nabożeństwo w kościele jednego z moich poprzedników, Świętego Teonasa, imię nosił pokrewne z twoim, wojska cesarskie otoczyły budynek, po czym doń wtargnęły. Strzelali do nas z łuku, zabili wiernych. W tej sytuacji uważałem, że byłoby to nie w porządku, gdybym w czasie tego niepokoju porzucił swoich ludzi, zamiast w ich obronie narażać samego siebie. Rozkazałem więc, by diakon przeczytał psalm lub odpowiedział: „Bo Jego łaska trwa na wieki”, a potem aby wszyscy udali się do domów. Nie chciałem odejść, dopóki inni nie opuszczą kościoła. Kiedy większość już wyszła, a reszta za nimi podążała, mnisi, którzy tam byli ze mną, wraz z pewną częścią duchowieństwa podeszli i wywlekli mnie na zewnątrz. Bożym zrządzeniem przeszedłem niezauważony, wychwalając Pana, że nie zdradziłem ludzi.

Tak, to był właśnie początek trzeciego wygnania. Przez sześć lat wędrowałem między osadami pustelników na południe od Teb, czasem w towarzystwie lwów. To nie było już takie wygnanie jak poprzednie – nie spędzałem czasu jak w Trewirze czy w Rzymie, gdzie wiodłem spokojny choć smutny żywot wygnańca. Na pustyni bowiem ścigali mnie żołnierze Konstancjusza, który wpadł w jakąś manię zabicia mnie. Dobrzy pustelnicy, w tym wielki Antoni, przekazywali mi jednak docierające do nich wieści z mojego domu, gdzie ci synowie barbarzyńców prześladowali mój lud, napadali na duchowieństwo, gwałcili zakonnice i wszystkie kościoły przekazali arianom, spalili klasztory, bili wiernych modlących się przed świątyniami. Biskupem uczynili nierozgarniętego pijaka i złoczyńcę.

Cierpiałem, słysząc o tym wszystkim, Bóg mi świadkiem, że szukałem rozwiązania, ale nie mogłem zrobić nic ponad pisanie do mojego ludu listów pełnych otuchy. Owszem, zabrali nam kościoły, ale to my wciąż mieliśmy przecież wiarę, a z tego jednego nie mogli nas ograbić.

Przyznam, że w pewnym momencie trzeciego wygnania dopadło mnie coś w rodzaju demona południa, przy nieznośnej przecież bezradności. Czułem, że zbliża się mój kres, i może dobrze by się stało, gdyby mnie schwytali, jednak Pan nie chciał jeszcze wtedy wezwać mnie do siebie. Odczułem to najmocniej pewnego poranka, gdy przebywałem samotnie w pustelni mnicha, który udał się po jakąś żywność. Stanęło przede mną czterech żołnierzy i – choć początkowo sądziłem, że śnię na jawie – odezwali się do mnie, mówiąc, że wiedzą, że tutaj ukrywa się Atanazy, i by im wskazać, gdzie jest. To wtedy właśnie poczułem, że powinienem powiedzieć, że to ja. Że teraz wszystko się skończy, że być może skończą się cierpienia mojego ludu. Ale przecież wiem, że moja śmierć tych cierpień by nie skończyła, a jedynie podcięła skrzydła nadziei Aleksandryjczyków. Odrzekłem więc, że Atanazy udał się w stronę rzeki, i że jest niedaleko. Żołnierze udali się za moim wskazaniem, a ja uciekłem. Nie rozpoznali mej twarzy.

Czy mam żal do Liberiusza? Mówisz, że to papież powinien strzec ortodoksji. Strzegł, starał się, ale człowiek pozostaje tylko człowiekiem. Jak mało kto zdaję sobie sprawę, co oznaczają trudy wygnania, więc rozumiem, dlaczego w pewnym momencie się poddał. Ja odpowiadam za Aleksandrię, gdzie wiedziałem, że jestem oczekiwany, on zaś był następcą samego Księcia Apostołów, więc jego ciężar z pewnością był znacznie większy. Staram się to zrozumieć, chociaż nie ukrywam, że gdy dowiedziałem się o jego podpisie pod deklaracją potępienia mnie, i pod ariańskim wyznaniem wiary z Sirmium, poczułem się opuszczony. Dziś wiem, że papieża namówiono, by poświęcić mnie dla spokoju Kościoła, ktoś nawet użył poetyckiej metafory, twierdząc, że powinno się mnie wrzucić do morza, by uciszyć sztorm, który sam wywołałem, słyszałem to potem w Rzymie.

Cały czas dopytujesz o żal. Jednak jakie to ma znaczenie? Papież stoi nie tylko na straży ortodoksji, lecz także jedności. Liberiusz, ekskomunikując mnie, najwyraźniej stwierdził, że jedność była wtedy ważniejsza, wszak dołączał tylko, długo się przed tym broniąc, do większości biskupów. Dwa lata wygnania, groźba śmierci, przecież to przemawia nie tyle przeciwko niemu, co przeciwko nim, dowodzi jedynie ich agresywnego postępowania, a nawet potwierdza długotrwałą nienawiść Liberiusza do herezji. Gdy ktoś po torturach postępuje sprzecznie ze swoim pierwszym osądem, nie należy uważać czynów nakłonionego lękiem za wyraz jego woli, lecz raczej za wyraz woli jego dręczycieli. Oni jednak spróbowali wszystkiego, by wesprzeć swoją herezję, podczas gdy wierni w każdym kościele, zachowując wiarę, jakiej zostali nauczeni, oczekiwali powrotu swoich nauczycieli, a także odrzucali od siebie i jak węża unikali herezji Antychrysta.

Cały czas, Teofilu, staram się utrzymać cię przy myśli, że Hieronim, wysyłając cię tutaj i prosząc o spisanie żywota starego Atanazego, mylił się co do istotności tej sprawy. Tak i ty, dopytując o Liberiusza, nie trafiasz w sedno. Sednem są pisma, które tworzyłem przez lata, dające solidne argumenty przeciwko arianom. Zresztą Hieronim powinien o tym wiedzieć lepiej niż ktokolwiek, wszak podczas mojego trzeciego wygnania przeraźliwie krzyczał, słusznie zauważając, że cały świat wydaje jęk zgrozy, stwierdzając, że jest ariański. Ale czcigodny Hieronim patrzył na biskupów i duchowieństwo, spośród którego bardzo wielu zdradziło Pana, podpisując się nie pod prawowiernym, ale innym wyznaniem wiary. W pewnym momencie doszło do mych uszu, że różnych wersji credo jest około dwunastu, a zakazane jedynie to prawdziwe. Tymczasem to wcale nie w biskupach wiara miała przetrwać. Prawdy bronili bowiem zwykli wierni. To oni, trwając przy prawdziwej wierze, dawali mi siłę, bez nich nie dałbym rady.

Owszem, miałem bardzo liczne świadectwa świętości i męczeństwa trwających przy wierze w Aleksandrii. Ale przecież nie tylko tu. Grzegorz, niezwykle mądry uczony z Nazjanzu, opowiadał o tych, którzy dzięki swej prawości stali się ziarnem i korzeniem ponownego rozkwitu i odrodzenia się Izraela pod wpływem Ducha. Tymczasem biskupi padali, jeden po drugim. A i Bazyli napisał do mnie niegdyś z trwogą, że wierni, którzy pozostali silni w wierze, unikają miejsc kultu, jakby były one szkołami bezbożności, i do Boga w niebiosach samotnie wznoszą swe ręce ze łzami i jękiem. Niektórzy gromadzą się na pustyniach, w tym kobiety, dzieci, starcy i słabi, pod gołym niebem, wśród najulewniejszych deszczów i największych śnieżyc, wiatrów, mrozów i w spiekocie lata. A znoszą to wszystko, ponieważ nie zamierzają brać udziału w tym nikczemnym grzechu arianizmu.

Tu, w Aleksandrii, już nie muszą. Ale przecież jeszcze przed chwilą i mój lud borykał się z tego typu krzyżem. Nie, trzecie wygnanie nie było ani ostatnim, ani przedostatnim, ktoś, kto ci to powiedział zapomniał najwidoczniej o jeszcze jednym. Zanim nastał obecny cesarz, krótko panował Jowian, a wcześniej, niemal równie krótko Julian zwany Apostatą. Jesteś młody ale z pewnością to pamiętasz. Nienawidził chrześcijan i dlatego pozwolił mi wrócić do domu. Wydaje ci się to nielogiczne? Otóż, Teofilu, musisz pamiętać, że powrót ortodoksyjnych biskupów miał, w zamyśle Juliana, doprowadzić do ponownych waśni między wyznawcami Pana tam, gdzie panował już względny pokój ariański. Divide et impera, mój drogi. Dziel i rządź. Tylko z tego powodu ten poganin zezwolił mi na powrót. Ja jednak nie oglądałem się za jego powodami, ale nieustannie pragnąłem służyć Bogu i jego ludowi w Aleksandrii, dlatego niezwłocznie powróciłem. I tak nie było tu spokojnie, kolejnego mojego ariańskiego tymczasowego zastępcę zabił tutejszy lud Boży.

Czym zająłem się po powrocie? Otóż wiedząc, że wraz z podziałem w łonie Kościoła w moim mieście znów szerzy się pogaństwo, zacząłem prosić Boga o pomoc w pracy nad ich nawracaniem. Skutki zobaczyliśmy bardzo szybko, nawracały się całe masy. Wiadomość o tym dotarła do Rzymu i znów obudziłem się we własnym łóżku, nad którym stali żołnierze cesarza z dokumentem nakazującym mi natychmiastowe opuszczenie miasta. Ile minęło czasu od powrotu? Nie pamiętam, ledwie kilka miesięcy. Ale po takim samym okresie wróciłem. Tak, zaraz po tym, gdy Julian wyzionął ducha w bitwie z Persami. Owszem, dotarła do mnie informacja, że konając, miał zakrzyknąć: „Galilae, vicisti!” – „Galilejczyku, zwyciężyłeś!”. Rozważam je często przed Panem.

Pytasz, czy Walens dziś panujący lepszy jest od Juliana? Nie wiem, wszak jeden z nich to poganin a drugi arianin, a decyzje o moim wygnaniu podejmowali obaj. O Julianie już wiesz, o Walensie czas powiedzieć teraz. Jego brat wyznaje prawowite credo, kto wie, może i on zejdzie z drogi herezji. Ale ja już tego nie doczekam, to młody władca, a ja stoję już na krawędzi życia i śmierci. Mam nadzieję, że nadejdzie ona tutaj, choć przyznam, że gdy wygnano mnie po raz piąty, sądziłem, że umrę poza Aleksandrią. Poszedłem nawet mieszkać nad Nilem, tam, gdzie pochowano mojego ojca, i tam czekałem na to, co się wydarzy. Byłem gotów na śmierć, a gdyby przyszło mi stać się celem łowczych, jak za Konstancjusza, tym razem nie chciałem już uciekać. Gdyby żołnierze Walensa do mnie przyszli, zapewne przedstawiłbym się jako Atanazy z Aleksandrii. Ale nie przyszli. Zamiast tego przyszli do mnie posłowie, informując o zamieszkach w mieście. Oto lud wstawił się za swoim starym, tyle razy przepędzanym patriarchą. Cesarz zezwolił więc na mój powrót. I jestem, już prawie siedem lat. 

Nie, Teofilu, daruj, ale nie będę opowiadał ci teraz, co robiłem tutaj przez ostatnie lata. Cóż mogłem robić ponad to, co należy do patriarchy. Pisałem wciąż przeciw arianom, pisma te łatwo dziś zdobyć. Niedawno po raz kolejny w listach do Serapiona wyłożyłem wszystko, co wiem przeciw herezji.

Wiem, że niebawem stanę oko w oko z Panem, i będzie on sądził swego sługę. Czy mogę za Pawłem powiedzieć, że ukończyłem bieg, wiary ustrzegłszy? Mam nadzieję. Przekaż Hieronimowi, że świat nie jest już ariański, że coraz więcej biskupów się ujawnia, że arianie wymierają i wkrótce staną się tylko wspomnieniem. Że obietnica Pana dana apostołom, wedle której bramy piekielne mają nie przemóc Jego Kościoła, jest przezeń wciąż dotrzymywana, i że starego Atanazego, który pół wieku poświęcił na walkę z herezją, to cieszy.

Ty jesteś młody, więc zapamiętaj, proszę, słowa starca. Lud będzie znał prawdziwą wiarę, jeśli dobrze go jej nauczycie w pierwszym uczonym pokoleniu. Biskupi mogą zbłądzić, ale tradycja będzie żyć i – tak jak tu, w Aleksandrii – wierni nie pozwolą jej zabić. Ale prawowierni biskupi też nie mogą milczeć, jeśliby w przyszłości zdarzały się tak raniące podziały. Długo zastanawiałem się przed pierwszą interwencją, czy to dobrze, bym jako patriarcha swego miasta ingerował w cudze eparchie, w te zarządzane przez biskupów arian, pozostających przecież schizmatykami, nawet jeśli nikt ich tak nie nazwał. Dlatego wzorem Epifaniusza z Salamis i Euzebiusza z Samostaty udzielałem święceń poza wyznaczonym mi do tego terenem. Rozstrzygnąłem to w sumieniu i po wielu latach dochodzę do wniosku, że inaczej po prostu nie można było.

Niech cennym lekarstwem będzie dla was, młodych, również i to, żeby zawsze pamiętać, że prawda jest niezmienna i nie zależy od tego, czy aktualnie wierzy w nią większość czy mniejszość. Nawet jeśli dotyczy to biskupów i patriarchów. I nie wolno nam popadać w rozpacz i zwątpienie. Ubolewał Hieronim, że niemal wszystkie kościoły świata są skażone arianizmem. Pisał do mnie Bazyli, bardzo niedawno, że cały Kościół jest w rozkładzie i pytał, czy Pan nasz już opuścił swą owczarnię całkowicie. Nie opuścił i nie opuści. Wkrótce się przekonacie.

Wiele lat temu pisałem do biskupów całego świata słowa, które i dziś pozostają aktualne, a które proszę, byś zawiózł Hieronimowi, bo jego, jako człowieka wyjątkowo hojnie przez Boga obdarowanego talentami, czeka jeszcze szczególnie wiele doniosłych dzieł. Pożyteczne jest poznawanie starożytnej tradycji, nauki i wiary Kościoła, którą Pan przekazał, apostołowie głosili, ojcowie zachowali. Na niej zbudowany jest Kościół, a jeśli ktoś oddala się od Kościoła, nie jest już ani też nie może nazywać się chrześcijaninem. Nasze kanony i nasze zwyczaje nie weszły do Kościoła dzisiaj, lecz zostały nam mądrze i należycie przekazane przez naszych przodków. Ani też nasza wiara nie ma swoich początków w obecnym czasie, lecz dana jest ona od Pana, który ją nam przekazał przez swoich uczniów. Zatem obrządki, które od przeszłych czasów aż do teraz w Kościele obowiązywały, nie mogą być obecnie zatracone, a powierzone nam zaufanie nakazuje, by były one blisko nas. Jesteśmy gospodarzami tajemnic Bożych i nie pozwólmy, by zawładnęli nimi obcy.

I jeszcze jedno. Prawdy nie zwiastuje się za pomocą miecza i strzały lub broni, jak czynili to arianie z zastępami cesarskimi, lecz rozumem i przekonywaniem. Jest to właściwością prawdziwej religii: nie zmuszać, lecz przekonywać. Wstań, proszę, Teofilu, jestem już zmęczony. Odmówmy razem Modlitwę Pańską za ciebie, Hieronima i Kościół Aleksandrii.

Pater hemon, ho en tojsuranojs…

 

Krystian Kratiuk

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie