27 lipca 2025 r. prezydent USA Donald Trump i szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosili zawarcie „największej umowy handlowej w historii”. Godzinę przed jej podpisaniem Donald Trump zapewniał, że wszystkie szczegóły są już dogadane. – Myślę, że minie co najmniej kilka lat, zanim będziemy musieli ponownie o tym dyskutować – powiedział amerykański prezydent. Okazuje się jednak, że porozumienie wymaga dopracowania, a niektórzy eksperci nie chcą tego dokumentu nazwać w ogóle „umową”.
– Wciąż jest wiele interesów do ubicia – powiedział 29 lipca w programie CNBC sekretarz handlu USA Howard Lutnick. Jedną z dziedzin wymagających dopracowania jest – w opinii zarówno europejskich jak i amerykańskich urzędników – kwestia 15-procentowych ceł nakładanych na większość towarów eksportowanych z Europy do USA. Wciąż „na stole” ma być również unijny podatek od usług cyfrowych, „atak” Brukseli na amerykańskie firmy technologiczne czy amerykańskie cła na stal i aluminium.
Niejasności pojawia się sporo – tym bardziej, że komunikaty prasowe KE i rządu amerykańskiego są niemal sprzeczne. Różnica zdań dotyczy chociażby 8-miliardowego eksportu metali z UE do USA; Unia twierdzi, że jego część ma być zwolniona z 50-procentowego cła, a Amerykanie temu zaprzeczają. Rozbieżności pojawiają się także w kwestii harmonogramu nałożenia ceł na 120-miliardowy eksport farmaceutyków z UE. Wreszcie nie wiadomo czy alkohol będzie zwolniony z opodatkowania oraz czy Bruksela „usprawni” procedurę certyfikacji sanitarnej amerykańskiej wieprzowiny i nabiału.
Wesprzyj nas już teraz!
Olof Gill – rzecznik Komisji ds. handlu – uspokaja, że różnice zdań zostaną „wyjaśnione” i zawarte w niewiążącym prawnie wspólnym oświadczeniu UE i USA, które Bruksela planuje wkrótce opublikować.
Francja znowu ma nadzieję, że dalej będzie mogła negocjować niektóre elementy umowy z korzyścią dla siebie. Prezydent Emmanuel Macron podkreślił, że „Francja zawsze zajmowała zdecydowane i wymagające stanowisko” oraz że „negocjacje muszą być kontynuowane”.
Arthur Leichthammer – specjalista ds. geoekonomii z Centrum Jacques’a Delorsa – uważa, że „to tylko zapowiedź lub nieformalne porozumienie”. W opinii eksperta, rozbieżności nie są przypadkowe, lecz stanowią kluczowy filar strategii negocjacyjnej Trumpa. – Jest wystarczająco dużo nierozstrzygniętych kwestii, które [Trump] mógłby wykorzystać jako dźwignię w przyszłości; kwestii, z których mógłby się wycofać, jeśli zechce – zasugerował. Wskazał także na „niezwykle krótki czas trwania negocjacji i ogólnie chaotyczny charakter umowy”. Uważa nawet, że to nie jest umowa.
Jean-Luc Demarty, były dyrektor generalny ds. handlu w KE ostrzegł, że akceptacja tak bardzo nieuzgodnionej „umowy” była błędem. Obawia się on, że Trump „niekoniecznie uszanuje” porozumienie, nawet jeśli jego warunki byłyby klarowne. – Mieliśmy wspólne oświadczenie, na podstawie którego mieliśmy rozpocząć negocjacje taryfowe [dotyczące] towarów przemysłowych, z wyłączeniem produktów rolnych – zaznaczył. – Trump je zaakceptował. A po kilku miesiącach powiedział nam: „Przepraszam, chłopaki. Potrzebujemy produktów rolnych”. Więc nawet samo oświadczenie niewiele zmienia – uważa były członek KE.
Krytycy umowy już wcześniej ostrzegali przed pewnymi jej zapisami zobowiązującymi UE do zakupu amerykańskiej energii o wartości 750 miliardów dolarów oraz zainwestowania 600 miliardów dolarów w amerykańską infrastrukturę; miałoby to nastąpić w ciągu pozostałych trzech lat prezydentury Trumpa. Urzędnicy Komisji Europejskiej twierdzili, że obietnice te są nierealne, a Bruksela nie ma prawnych sposobów by wymóc je na europejskich przedsiębiorcach.
Paul Krugman – ekonomista i laureat Nagrody Nobla – twierdzi nawet, że Europa „oszukała Trumpa” podczas negocjacji. – To, co UE faktycznie obiecała w kwestii inwestycji, było niczym, Nichts, rien – napisał Krugman 29 lipca, dodając, że zobowiązanie do zakupu większej ilości amerykańskiej energii również „nie zostanie zrealizowane”.
Zobowiązania mogą się jednak obrócić przeciwko Brukseli. – To konkretny punkt odniesienia, do którego Trump może się odwołać – a to stwarza ryzyko – uważa Leichthammer. Podkreśla on, że uzgodnione przez Komisję Junckera wspólne oświadczenie z 2018 roku nie zawierało żadnych konkretnych zobowiązań dotyczących zakupów ani inwestycji.
Umowę skrytykował były szef unijnej dyplomacji Josep Borell. W poście zamieszczonym na platformie X stwierdził, że Komisja przyjęła błędną strategię próbując „udobruchać i schlebiać” Trumpowi. Wyrazem tej uległości miała być zgoda na zakup większej ilości amerykańskiej broni oraz złóż skroplonego gazu ziemnego. – Zła strategia prowadzi do złych skutków – napisał Borell. – Europa wychodzi osłabiona geopolitycznie z umowy zawartej w zaledwie godzinę na polu golfowym – stwierdził.
Ogłoszone 27 lipca porozumienie przewiduje, że Stany Zjednoczone nałożą 15-procentowe cło importowe na większość towarów z UE, a to stanowi połowę zapowiadanej stawki. Unia zainwestuje również 600 miliardów dolarów w USA oraz zakupi amerykański sprzęt energetyczny i wojskowy o wartości 750 miliardów dolarów.
Patrick Daly – reporter „Northeastern Global News” – stara się wyjaśnić dlaczego umowa UE-USA zirytowała europejskich przywódców. Przywołuje on opinię ekonomisty Omara Kaykhusrawa – adiunkta ekonomii na Northeastern University w Londynie, który twierdzi, że dla UE będzie to pewna stabilizacja, nawet jeśli niektóre główne sektory na tym stracą. Jak zresztą mówiła sama szefowa KE, umowa ma zapewnić przewidywalność warunków handlowych po miesiącach niepewności związanej z groźbą wojny handlowej.
Premier Francji François Bayrou twierdzi jednak inaczej. Uważa, że to „czarny dzień” dla UE oraz wyraz „uległości” Brukseli wobec Trumpa. Z kolei premier Węgier Viktor Orbán powiedział, że podczas negocjacji prezydent USA „zjadł von der Leyen na śniadanie”.
Kaykhusrawa przypomina, że „UE jest bardzo krucha i jest tak już od dawna”. Dodaje, że „wciąż zastanawiamy się czy projekt UE przetrwa” oraz że Ursula von der Leyen „w zasadzie poszła na ustępstwa”, co ma wskazywać, że były na nią wywoływane naciski aby utrzymała stabilność finansową i gospodarczą.
Z porozumienia zadowolony jest jednak prezydent USA Donald Trump. Europa będzie musiała nie tylko kupować amerykańską energię – w tym ropę naftową i gazu skroplony – o wartości 250 miliardów dolarów rocznie, ale także umożliwić amerykańskim farmerom sprzedaż określonych produktów. Choć towary te nie są jeszcze określone, to najprawdopodobniej będą nimi orzechy i karma dla zwierząt domowych. Obniżone z 10% do zera mają być także cła na amerykańskie samochody.
Znowu w przypadku Europy, około 70% towarów eksportowanych do USA będzie obłożonych cłami w wysokości 15%, a obecnie wynoszą one jedynie 4,8%. Wciąż waży się jeszcze kwestia win i produktów farmaceutycznych. Jednak jednymi z największych przegranych porozumienia mają być europejscy producenci samochodów. Sposobem na ominięcie wysokich ceł, może być dla niemieckich koncernów przeniesienie produkcji do Stanów Zjednoczonych.
O opinii Kaykhusrawa, stracą również amerykańscy fani europejskich pojazdów, którzy będą musieli zapłacić o 10% więcej za samochody niż w przypadku poprzednich ceł. Mogą także gwałtownie wzrosnąć koszty utrzymania gospodarstw domowych, zważywszy na to, że Stany Zjednoczone importują sporo europejskich samochodów i leków.
Groźby wprowadzenia ceł pozwoliły Trumpowi nakłonić kraje i bloki handlowe mające deficyt handlowy z USA do importu większej ilości amerykańskich produktów. W ostatnich tygodniach administracja Trumpa wynegocjowała umowę z Japonią i z UE, grożąc wprowadzeniem wysokich ceł zaporowych. Zdaniem Trumpa, wszystko to ma doprowadzić do wyeliminowania deficytów handlowych USA z innymi krajami i do pobudzenia amerykańskiej produkcji.
Źródło: euractiv.com, aa.com.tr, northeastern.edu
AS
Niemiecka prasa: Deal z Trumpem to wysokie straty dla niemieckiej gospodarki