Ustanowienie kardynała Johna Newmana doktorem Kościoła to prawdziwie opatrznościowa decyzja. Niewielu przedsięwzięciom duchowny poświęcił bowiem tyle werwy i uporu, co walce z „liberalizmem w religii”. Niezgoda świętego na dostosowanie chrześcijaństwa do oświeceniowego zeświecczenia była głównym motywem jego konfliktu z elitami Kościoła Anglii. W starciu z odmawianiem religii obiektywnej wartości i sprowadzaniu jej do roli prywatnego odczucia duchowny sięgnął głęboko do chrześcijańskiej Tradycji. Na tyle, że został katolikiem. Dziś tendencje, z jakimi dzielnie walczył, poważnie grożą i naszej wierze. To intelektualny i duchowy przewodnik, który może być dla nas prawdziwym „czempionem” w walce przeciw modnym błędom.
Poruszenie wśród anglikanów wywołało niedawno wyniesienie na katedrę w Canterbury „biskupki” Sarah Mullally. Wielu zadeklarowało, że nie zamierza uznać tego posunięcia, bo przecież kobiety biskupami być nie mogą. Sprzeciw wobec postępującej degeneracji schizmy Henryka VIII zadeklarowała m.in. nigeryjska wspólnota anglikańska, która ogłosiła swoją niezależność.
Wesprzyj nas już teraz!
Jako anglikański duchowny John Henry Newman również zaliczał się do przeciwników dostosowania religii względem ducha czasów. Święty, który 1 listopada zostanie ogłoszony Doktorem Kościoła, z pasją poświęcił się konfrontacji z popularnymi tendencjami. Widząc, jak zarażone oświeceniowymi ideami umysły jego braci i sióstr oddalają się od chrześcijaństwa, Newman głośno protestował.
Przeciw „dostosowaniu” religii
Ten opór przyszłego Doktora Kościoła uzyskał pełnię wyrazu, gdy w latach 30. XIX wieku z szeregiem współautorów rozpoczął on publikację serii artykułów zatytułowanych „Traktaty na nasze czasy”. Wyłożone w nich przekonania dały początek „anglokatolickiemu” Ruchowi Oksfordzkiemu – zrzeszeniu intelektualistów, którzy wobec liberalnych zmian w Kościele Anglii występowali w obronie dogmatu.
W serii publikacji Newman i jego sprzymierzeńcy dawali wyraz przekonaniu o potrzebie powrotu do starożytnych źródeł chrześcijaństwa. Przyszły święty w swoich pracach wypowiadał się m.in. o konieczności trwania w jednym widzialnym Chrystusowym Kościele. Atakował również poglądy racjonalistyczne – podporządkowujące Objawienie rozumowi i prowadzące do subiektywizacji religii.
Pierwsze „Traktaty” ukazały się jako pokłosie kazania wygłoszonego przez Johna Keble’a w odpowiedzi na wprowadzoną przez brytyjski parlament zmianę w strukturze diecezji na terenie Irlandii. W mowie zatytułowanej „Narodowa Apostazja” duchowny stwierdzał, że politycy nie mieli prawa do podobnego posunięcia, leżącego wyłącznie w gestii Kościoła.
Również Newman, jako anglikański duchowny, skrytykował ten ruch w „Traktacie”. Wkrótce publikacje grupy podobnie myślących teologów zaczęły dotyczyć całego szeregu palących problemów religijnych. Mimo dużego dystansu do Stolicy Apostolskiej oraz krytyki „papizmu”, jaką Newman wyrażał w „Traktatach”, sądził on, że ludzie nawracali się na „romanizm”, ponieważ katolicyzm nie ulegał liberalizmowi, jaki w Kościele Anglii szerzył się bez przeszkód.
„Miałem najwyższą wiarę w naszą sprawę: Podtrzymywaliśmy pierwotne chrześcijaństwo, które zostało zachowane przez wszystkie wieki (…). Ta starożytna religia niemal zniknęła z kraju na przestrzeni ostatnich 150 lat i musiała być odnowiona (…)”, opisywał lata swojej działalności w ramach Ruchu Oxfordzkiego, już jako katolik, John Henry Newman.
Sedno liberalnych błędów
Jak wspominał późniejszy kardynał w swoim opus magnum „Apologia pro vita sua”, jego główną ambicją w tym czasie było wykazane błędów „liberalizmu w religii”. Przyszły Doktor Kościoła definiował to zjawisko jako „zasadę antydogmatyczną”. Jego zdaniem sednem problemu było zwątpienie w obiektywny charakter prawd wiary pod naporem racjonalistów, którzy odmawiali dogmatom wartości poznawczej. Wraz z tym trendem wśród anglikanów pojawiła się reinterpretacja religii oraz sprowadzenie jej do sfery subiektywnych przekonań i doświadczeń, zaznaczał późniejszy książę Kościoła katolickiego.
John Henry Newman nie miał złudzeń, że ta nowa postać chrześcijaństwa miała się nijak do religii Chrystusowej. Jego konfrontacja z tą śmiertelnie groźną podmianą wiary daje nam dziś szansę na lepsze zrozumienie podobnych tendencji w Kościele. Święty trafił na przykład w sedno, krytykując „nowoczesną” religijność jako utratę właściwego pojmowania relacji między rozumem a wiarą.
„Mówiąc o liberalizmie mam na myśli fałszywą wolność myśli lub użycia rozumu do przedsięwzięć, w których, ze względu na samą naturę ludzkiego intelektu, namysł nie może być użyty w jakikolwiek zadowalający sposób, a zatem nie ma dla niego miejsca. Wśród takich kwestii są pierwsze zasady każdego rodzaju – a wśród nich najbardziej święte i doniosłe, i zasługujące na największy szacunek są prawdy objawione. Liberalizm jest zatem błędem podporządkowywania ludzkiemu osądowi tej objawionej nauki, która ze swojej natury go przerasta i jest od niego niezależna”, zaznaczał Newman.
„Być racjonalistą w sprawach religii oznacza czynić rozum miarą i kryterium objawionej nauki; żądać, by była ona taką, żeby miała swoje wewnętrzne uzasadnienie bądź odrzucić ją, jeśli wchodzi w konflikt z obecnymi opiniami, sposobami myślenia lub jeśli trudno ją dopasować do naszego obecnego stanu wiedzy”, tłumaczył.
Z podobnych tendencji narodził się w obrębie anglikanizmu wpływowy liberalny ruch, którego główne założenia Newman zebrał w swojego rodzaju „sylabusie”. Jego zdaniem, promotorów degeneracji chrześcijaństwa łączyły m.in. następujące przekonania:
„Żadna doktryna teologiczna nie jest niczym więcej, niż opinią jakiejś grupy ludzi. A zatem żadne wyznanie jako takie nie jest konieczne do zbawienia”.
„Nie jest uczciwie ze strony człowieka, by wyznawał wiarę w coś, czego nie dowiedziono mu rzeczywistym dowodem. Z tego powodu człowiek nie musi całkowicie wierzyć w boski autorytet Pisma Świętego”.
„Jest niemoralnym, by człowiek wierzył w coś, co wykracza poza granice tego, co jest w stanie obecnie uznać zgodnie z jego naturą moralną i intelektualną. A zatem niektórzy nie muszą wierzyć np. w wieczną karę”.
„Żadna objawiona doktryna ani przykazanie nie może stać na drodze naukowym wnioskom. Z tego powodu na przykład ekonomia polityczna może odwrócić stwierdzenia Zbawiciela o bogactwie i ubóstwie, a system etyczny może uczyć, że najlepszy stan ciała jest potrzebny do osiągnięcia najwyższego stanu umysłu”.
„Chrześcijaństwo musi się koniecznie zmieniać wraz z postępem cywilizacji i potrzebami wieku. Z tego powodu na przykład katolickie kapłaństwo, choć konieczne w wiekach średnich, może obecnie zostać zniesione”.
„Istnieje prawo prywatnego mniemania, to znaczy, że nie ma istniejącego na ziemi autorytetu kompetentnego, by ograniczać wolność jednostek w rozumowaniu i osądzaniu dla siebie o Piśmie Świętym i jego zawartości”.
„Istnieją prawa sumienia takie, że każdy może rościć sobie prawo, by wyznawać i uczyć, co jest dobre, a co złe w sprawach religijnych, społecznych i moralnych, byle tylko w swoim prywatnym sumieniu uważał to za absolutnie prawdziwe i słuszne”.
Niewysłuchana mądrość przed szkodą
W starciu Newmana z religijnym liberalizmem widać wiele analogii do wyśmienitej odpowiedzi Kościoła katolickiego na tę samą tendencję w czasach oświecenia. Inaczej niż anglikanizm, Kościół Chrystusowy za przewodem wybitnych papieży potępił te same twierdzenia, które w swoim „sylabusie” kard. Newman klasyfikował jako dowody degeneracji Kościoła Anglii.
To właśnie roztropna obrona objawionej nauki przeciwko modnym błędom pomogła Johnowi Henry’emu Newmanowi dostrzec pełnię prawdy w Kościele katolickim. Ta postawa skutecznie zamknęła dla niego drzwi Kościoła Anglii, a zapewniła miejsce w Owczarni Chrystusa.
Jak wspominał sam Newman w „Apologii”, liberalne siły zmusiły go do porzucenia działalności w Ruchu Oxfordzkim. Już w 1841 roku miał świadomość, że jego przynależność do anglikanizmu nie przetrwa próby czasu. Gdy w kolejnych latach przyszły Doktor Kościoła pisał swoją monumentalną pracę „O rozwoju Doktryny chrześcijańskiej”, doszedł do przekonania, że protestantyzm całościowo należy odrzucić jako błąd. W roku 1845 poinformował ordynariusza o swojej diecezji dotyczącej nawrócenia na katolicyzm.
Konwersja nie zmieniła nastawienia kardynała Newmana do liberalnych tendencji. Przeciwnie! Była owocem jego konsekwentnej walki z kryzysem chrześcijaństwa i oznaczała kontynuację tego boju. „Wiele rzeczy zmieniłem. W tym nie zmieniłem się żadną miarą. Odkąd osiągnąłem 15 lat, dogmat był naczelną zasadą mojej religii: nie znam innej religii, nie mogę przyjąć myśli o jakimkolwiek innym rodzaju religii; religia jako jedynie sentyment to dla mnie iluzja i kpina. Jak synowska miłość bez istnienia ojca czy pobożność bez Absolutu”, pisał po swoim nawróceniu święty w „Apologia pro Vita Sua”.
Tej stałości dowodzi najsłynniejszy relikt starcia świętego z liberalizmem. To jego „mowa Bigiletto”. Chodzi o wystąpienie, jakie John Henry Newman wygłosił po odebraniu od papieża Leona XIII informacji o zamiarze kreowania go kardynałem. Duchowny poświęcił je w całości odpowiedzi na błąd, z jakim zmagał się przez całe życie.
„Cieszę się, że mogę powiedzieć, iż pewnemu wielkiemu złu się oparłem. Przez trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat opierałem się z całych sił duchowi liberalizmu w religii. Nigdy Kościół święty nie potrzebował czempionów przeciwko niemu bardziej rozpaczliwie niż teraz, gdy błąd tak szeroko rozpowszechnił się, jak pułapka, po całym świecie”, mówił przyszły święty.
„Liberalizm w religii jest doktryną, wedle której nie ma prawdy pozytywnej w religii, ale jedno wyznanie jest tak dobre, jak każde inne. Takie stanowisko zyskuje dziś popularność. Jest ono niespójne z uznaniem jakiejkolwiek religii za prawdziwą. Uczy, że wszystkie mają być tolerowane, bo wszystkie są kwestią opinii. Objawiona religia nie jest prawdą, ale kwestią uczucia i gustu; nie obiektywnym faktem; nie ma cudownego charakteru, a prawem każdego jest mówić, cokolwiek uważa on za stosowne. (…) Ludzie mogą chodzić do kościołów protestanckich i katolickiego, mogą otrzymywać dobro tu i tam, a nie należeć do żadnego. (…) Mogą bratać się wspólnie w przemyśleniach i uczuciach duchowych, bez potrzeby wspólnego zapatrywania się na doktrynę (…)”, opisywał liberalne przekonania.
Dalszą część mowy Newman poświęcił zeświecczeniu władzy i odejściu rządzących od zasad cywilizacji chrześcijańskiej. Jak wyznał przyszły Doktor Kościoła, porzucenie wyznaniowego charakteru państwa przyjmował on z olbrzymim bólem. Był bowiem świadomy, że zaowocuje ruiną wielu dusz.
Przemowę zakończył wyrażeniem przekonania, że liberalne tendencje nie zniweczą nigdy Kościoła ani papiestwa. Jak zaznaczał, Opatrzność tyle już razy interweniowała w pozornie beznadziejnych chwilach, by spokojnie ufać w jej rządy nad Chrystusową owczarnią.
Gdy rechocze ojciec kłamstwa
Ta nadzieja wydaje się do utrzymania coraz trudniejsza. Czy to nie ironia losu albo i diabelski chichot, że gdy niebawem kardynał Newman zostanie Doktorem Kościoła, tendencje, z jakimi dzielnie walczył, zinfiltrowały Kościół katolicki? Czy to nie smutne, że dostosowany do świata katolicyzm – jak zresztą także przeorany przez racjonalizm Kościół Anglii – robi co może, by odciąć się dziś od własnej przeszłości, a „tradycjonalistów” ogłasza wrogiem publicznym?
Gdyby tylko dzisiejsi hierarchowie znali pasję, z jaką ten święty zwalczał próby dostosowania religii do błędów czasu…. Gdyby tylko czytali uważnie jego pracę „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej”, zyskalibyśmy czempionów w walce z kryzysem wiary, na których liczył przyszły Doktor Kościoła.
Wobec bajań o wiośnie Kościoła; wiośnie, której przejawy widać ponoć jak Kościół długi i szeroki, ta książka wydaje się szczególnie godna przywołania. Święty zawarł w niej 7 kryteriów pozwalających odróżnić rozwój chrześcijańskiej nauki od jej zepsucia. Powołując się na klasyczny wykład św. Wincentego z Lerynu konwertyta podkreślał, że wiara nie może ulec żadnej istotowej zmianie, a ma rozwijać się organicznie – zawsze „w tym samym sensie i znaczeniu”.
Precyzując te starożytne jeszcze wskazania teolog wskazywał, że o rozwoju religii można mówić jeśli jej nauka pozostaje tej samej natury, postęp doktryny zgadza się z zasadami logiki, a historyczny kierunek rozwoju Magisterium pozostaje zachowany.
„Procesy, które sprzeciwiają się lub odwracają rozwój doktryny wykształcony przed ich nastaniem (…) są z pewnością zepsute. Bo zepsucie to taki rozrost, który przestaje ozdabiać, a zaczyna szkodzić nabytkom zyskanym we własnej historii”, pisał duchowny.
„Prawdziwy rozwój zatem może być opisany jako konserwatywny względem biegu poprzedniego rozwoju. To dodatek, który ozdabia, nie zaciemnia. Utwierdza, a nie usiłuje poprawiać zbiór myśli, z którego się rodzi”, dodawał John Henry Newman.
„Taka też jest teoria ojców w odniesieniu do nauczania soborów, jak dowodzą na przykład słowa św. Leona: próbować szukać tego, co zostało dane, rozważać ponownie to, co ukończono, rozbierać, co już położono – czym to jest, jeśli nie niewdzięcznością względem tego, co otrzymaliśmy? Wincenty z Lerynu w podobny sposób mówi o rozwoju doktryny chrześcijańskiej jako profectus fidei non permutatio (łac. postęp wiary, nie zmiana)”, konkludował autor słynnej pracy.
Jak do tej lekcji – i do postaci kardynała Newmana – mają się zatem środowiska, które na przeszłość Kościoła patrzą z reformatorską manią? Jak jego wskazania pogodzić z wyrazami zadowolenia z faktu, że katolicyzm nie jest już taki jak kiedyś? Na podobne trendy kardynał mógłby reagować chyba jedynie smutkiem…
Bo przecież nawrócenie J.H. Newmana było w dużej mierze owocem jego własnej konfrontacji z oświeceniowymi ideałami. Przyszły Doktor Kościoła konwertował, widząc katolicki sprzeciw wobec prądów wieku. Ten sam, jaki i on wyrażał. Władza duchowna walczyła wtedy zażarcie z tworzącymi się antyklerykalnymi republikami, z racjonalizmem i masonerią. Kościół publikował indeks ksiąg zakazanych. Odrzucał deklaracje wolności religijnej czy swobody sumienia.
Dla współczesnych „progresistów” samo wytrwanie przy katolicyzmie w tamtych czasach – biorąc pod uwagę ich światopogląd – mogłoby okazać się ponad siły. Taki Kościół to przecież jakiś koszmar! Tymczasem Newman do tej skonfliktowanej ze światem Winnicy Chrystusa przyszedł z własnej woli. W pełni zgodny z jej oporem przeciwko mądrościom etapu. Ten święty jest nasz! – chciałoby się wobec tego zawołać. To jednak nie do końca precyzyjne postawienie sprawy. Wszyscy jesteśmy po prostu uczniami Tego Samego Mistrza i synami jednej Matki. Tych samych wczoraj, dziś i na wieki, niezależnie od kierunku, w którym zmierza świat.
Choć rechot ojca kłamstwa słychać dziś w Kościele głośno, to obietnica „Bramy Piekielne go nie przemogą” pozostaje niezmiennie aktualna. Zaplanowane na 1 listopada ogłoszenie św. Johna Henry’ego Newmana Doktorem Kościoła przypomina o niej w naszych ponurych czasach.
Filip Adamus