Profesorowie: Michael O’Hanlon specjalizujący się w kwestiach obrony i strategii w Brookings Institution, a także Caitlin Talmadge, politolog z Massachusetts Institute of Technology odradzają na łamach „National Interest” wszczęcia akcji militarnej przez Amerykę przeciwko Wenezueli. Przypominają, że „historycznie rzecz biorąc, nawet zmasowane ataki powietrzne i rakietowe rzadko osiągają cele strategiczne”.
Nie jest tajemnicą, że administracja Trumpa gromadzi potężne siły zbrojne u wybrzeży Wenezueli, sygnalizując, że jest gotowa do przeprowadzenia ataków powietrznych i rakietowych. Wszystko po to, aby wreszcie odsunąć od władzy prezydenta Nicolasa Maduro, którego wspierają Rosjanie, Chińczycy i Irańczycy.
Wesprzyj nas już teraz!
Ekipa Trumpa kilka miesięcy temu podjęła intensywne działania zakrojone na szeroką skalę na Karaibach, atakując łodzie, którymi rzekomo mają być transportowane narkotyki. W wyniku akcji sił morskich zginęło już ponad 60 osób – domniemanych przemytników i handlarzy niedozwolonych substancji, które miałyby trafić do USA.
Jednocześnie siły wenezuelskie przeprowadzają u wybrzeży kraju rozległe ćwiczenia wojskowe. Maduro przygotowuje się na potencjalny atak Amerykanów, których celem miałoby być odsunięcie go od władzy.
Stany Zjednoczone, gromadząc potężne siły militarne w pobliżu Wenezueli, chcą osiągnąć „spektakularne efekty strategiczne”.
Odnosząc się do tego profesorowie opublikowali wspólny komentarz pod tytułem „Bombing Venezuela Won’t Solve the Maduro Problem”. Tekst ukazał się na stronie nationalinterest.org w poniedziałek 3 listopada. Autorzy przywołują wojnę w Kosowie z 1999 roku, gdy siły NATO oficjalnie „nie próbowały wówczas dokonać zmiany reżimu”, a „jedynie chronić albańską ludność regionu Kosowa w Serbii przed grasującymi bojówkami serbskiego przywódcy Slobodana Miloševicia”. Analitycy zaznaczyli, że Paktowi Północnoatlantyckiemu udało się to osiągnąć, „ale dopiero po dziesięciokrotnym zwiększeniu początkowych sił powietrznych i bombardowaniu trwającym 77 dni, a nie siedem lub mniej, jak początkowo przewidywano”.
W Afganistanie w 2001 roku zmieniono nieco taktykę. Siły powietrzne zostały użyte jako „główne narzędzie kinetyczne” w celu obalenia reżimu talibów. Jednocześnie umieszczono agentów CIA i sił specjalnych w szeregach afgańskiej grupy oporu: Sojuszu Północnego. „Ta kombinacja okazała się skuteczna, choć niewystarczająca do ostatecznego pokonania talibów”.
Dwa lata później w Iraku „pierwsza seria ataków powietrznych i rakietowych miała na celu wywołanie „szoku i grozy””, a w jej następstwie miało dojść do kapitulacji reżimu Saddama Husajna. Zmasowany atak powietrzny nie odniósł sukcesu. Wojska amerykańskie na dobre utknęły w tym kraju na prawie dekadę.
W Libii w 2011 roku „siły powietrzne NATO wsparły siły oporu, próbując chronić ludność cywilną przed grabieżami Muammara Kaddafiego. Ostatecznie odnieśliśmy sukces i w ciągu kilku miesięcy Kaddafi zginął z rąk wrogów wewnętrznych. Ale jeśli tak wygląda sukces, powinniśmy być ostrożni; 14 lat później Libia nadal pogrążona jest w anarchii” – komentują profesorowie.
W 2014 roku w związku z interwencją przeciwko Państwu Islamskiemu – po wielu miesiącach walk – USA „osiągnęły sukces”, ale to dzięki „silnym sojusznikom na miejscu: kurdyjskim siłom peszmergów, wspieranych przez Iran szyickich milicji, a później odbudowanej armii irackiej”. Mimo to „operacja” i tak trwała 7 lat. Obejmowała trzy kadencje prezydenckie, wymagała użycia „dziesiątek tysięcy bomb”, by pokonać siły ISIS w Iraku.
Sześć lat później prezydent Trump zezwolił na zabójstwo szefa irańskich jednostek elitarnych Kasima Sulejmaniego podczas jego wizyty w Bagdadzie. Co prawda, osłabiło to irańskie Siły Al-Kuds, ale „nie zneutralizowało zagrożenia ze strony Iranu ani nie doprowadziło do zmiany reżimu”.
Wreszcie, mimo dwuletniego ciężkiego bombardowania Strefy Gazy przez siły izraelskie, Tel Awiwowi nie udało się definitywnie pokonać Hamasu. Podobnie, zabicie znacznej części przywódców libańskiego Hezbollahu nie przyniosło zlikwidowania tej grupy.
„Prosta prawda jest taka – wyjaśniają profesorowie – że dyktatorzy priorytetowo traktują utrzymanie władzy i zazwyczaj osiągają w tym sukcesy. Bombardowanie ich terytorium nie zachęca uciskanych ludzi do rewolucji ani nie zachęca elit do przeprowadzenia zamachu stanu w celu pozbycia się reżimu”. O ile użycie nowoczesnych sił powietrznych i pocisków może „rzeczywiście spowodować ogromne zniszczenia wrogich celów” – ale to zazwyczaj po wieloletnich wysiłkach i przy współpracy sił sojuszniczych na miejscu – o tyle nie ma gwarancji, że doprowadzi to do definitywnego pokonania wroga.
Komentatorzy przestrzegają ekipę Trumpa przed tym, aby nie powtórzyli błędów z Iraku i Afganistanu na półkuli zachodniej.
Jednocześnie Maduro nie czeka bezczynnie aż Amerykanie zgromadzą potężne siły i zaatakują terytorium jego państwa. Zabiega o rosyjską, chińską i irańską pomoc wojskową.
Prezydent Wenezueli poprosił trzy kraje o zaawansowane wsparcie wojskowe w związku z rozszerzeniem działań sił zbrojnych USA na Karaibach. Maduro stara się o systemy rakietowe, technologię radarową i naprawy samolotów u swoich sojuszników, aby przeciwdziałać temu, co postrzega jako eskalację amerykańskiej agresji.
Caracas ma poszukiwać „nowych partnerstw obronnych w celu odbudowy systemów powietrznych i radarowych oraz potencjalnego pozyskania technologii rakietowej” – sugerują media, w tym amerykański „Washington Post”.
Na początku tego miesiąca południowoamerykański przywódca miał wysłać oficjalne listy do prezydentów – Władimira Putina i Xi Jinpinga. Rosjan poprosił o wsparcie w naprawie myśliwców Suchoj Su-30MK2, remont silników i radarów oraz dostawę komponentów rakietowych. Zaapelował także o trzyletni plan finansowania za pośrednictwem Rostecu, państwowej firmy zbrojeniowej.
W oddzielnym liście skierowanym do Xi Jinpinga wezwał do „rozszerzenia współpracy wojskowej” w świetle rosnących napięć między USA a Wenezuelą, zwłaszcza do „przyspieszenia produkcji i dostaw systemów detekcji radarowej”. Ostrzegł, że działania USA na Karaibach zagrażają nie tylko Wenezueli, ale także geopolitycznym interesom Chin.
Z Teheranu zaś mają być dostarczane słynne irańskie drony i sprzęt obserwacyjny, w tym „systemy pasywnego wykrywania” i „zakłócacze GPS”. Wenezuelczycy mieli rzekomo wnioskować o drony dalekiego zasięgu (do 1 000 kilometrów), by zwiększyć możliwości rozpoznawcze i lepiej przygotować systemy obronne.
Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow wyraził „poważne zaniepokojenie” rosnącą obecnością wojskową USA w regionie, podkreślając, że suwerenność Wenezueli musi być respektowana zgodnie z prawem międzynarodowym.
Źródła: nationalinterest.org, yenisafak.com
AS