Jak zwykle 11 listopada, świętując kolejną rocznicę niepodległości, wszyscy Polacy którym bliski jest Kościół, którzy chodzą na Mszę chociażby tylko od święta, jednoczą się śpiewając tę samą pieśń: Boże, coś Polskę. Możemy sobie wyobrazić jak piorunującym byłoby zjawiskiem, gdyby za sprawą cudu Bożego, dało się usłyszeć tego dnia jednocześnie wszystkich odtwórców tej pieśni, na wszystkich Mszach, we wszystkich polskich kościołach, i w niejednym też za granicą. Te głosy! Ta harmonia! I… ten zgrzyt niezgody, po słowach ojczyznę wolną, gdy usłyszelibyśmy że jedni śpiewają prośbę pobłogosław, a inni – racz nam wrócić, Panie…
Taki właśnie zgrzyt sporu i niezgody od paru lat stał się bardzo słyszalny w moim bezpośrednim otoczeniu, w mojej wspólnocie parafialnej. A jest to przecież spór niebagatelny, dotyczący spraw dosłownie wagi państwowej. Za tymi słowami kryje się przecież pytanie: czy Polska jest wolna, czy nie jest wolna? Czy chcemy prosić Boga o podtrzymanie i wzmocnienie Wolnej Ojczyzny – czy o wyzwolenie Ojczyzny upadłej, bo niewolnej? Podział ten powinien być dla nas frapujący i zaskakujący. Wydawałoby się bowiem że co jak co, ale rozróżnić stan wolności od niewoli w skali całego państwa powinno być rzeczą raczej prostą. To jednak, co jest najbardziej w tym sporze frapujące, jest to, że doprawdy: jest o co się spierać. Jedna i druga strona ma swoje argumenty, nad którymi naprawdę warto się zastanowić – co niniejszym proponuję zrobić.
Państwo suwerenne czy niesuwerenne?
Omawiając taki spór, dobrze zacząć od wyjawienia własnego stanowiska – bo choć chcę przedstawić argumenty dla obu stron rzetelnie, dobrze będzie, jeśli szanowni czytelnicy będą wiedzieli w którą stronę mogę choćby niechcący i podświadomie przechylać szalę. Tak więc, ja, im więcej słyszę wokół racz nam wrócić, tym głośniej śpiewam, na granicy krzyku, pobłogosław, Panie. Tezy o braku sprawczości Polaków we własnym kraju Anno Domini 2025 odrzucam. Ale wielu ludzi, których bardzo szanuję argumentuje wprost przeciwnie, i bynajmniej nie uważam ich argumentów za niedorzeczne, nawet jeśli sam ostatecznie dochodzę do innych wniosków.
Dlaczego więc mielibyśmy być niewolni? Oczywiście, najprościej byłoby powiedzieć, że przecież po prostu jest to obiektywny fakt. Polska od 2004 roku jest członkiem Unii Europejskiej, przez co nasze państwo realnie zrzekło się części swoich suwerennych praw. Nie jest obojętnym też fakt, że ta część praw oddanych w ręce Brukseli zwiększa się z roku na rok, czasem na podstawie kolejnych traktatów czy umów niższego stopnia, ale częściej na podstawie tego, co nasi przodkowie nazywali prawem kaduka – terminem, który pierwotnie oznaczał prawo monarchy do przejęcie dóbr których właściciel nie zostawił dziedzica, ale który dzisiaj oznacza raczej ordynarną bezczelność, siłę czy szantaż. Jedna i druga definicja tutaj zresztą pasuje: Unia Europejska czasem bowiem wymusza nieformalną cesję praw drogą siły i szantażu, a czasem bierze w swe ręce uprawnienia osierocone w tym sensie, iż nasze państwo samo z nich rezygnuje.
Wesprzyj nas już teraz!
Oddanie części praw suwerennego państwa na rzecz Unii jest obiektywnym faktem, podobnie jak obiektywnym faktem jest to, iż kolejne prawa od tego czasu utraciliśmy, czasem oddając je świadomie, częściej wbrew naszej woli. Są to więc argumenty uprawnione. Wykładając jednak argumenty swojej strony sporu, odpowiem iż po pierwsze, Polska dobrowolnie dołączyła do Unii – referendum może i nie wskazało iż jest to wolą większości narodu, ale jednak pokazało że miażdżąca większość co najmniej biernie przyzwala na akcesję. Przeciwnicy byli wówczas zdecydowanie w mniejszości, i próżno wmawiać sobie że było inaczej. Można powiedzieć że to bez znaczenia – człowiek, który dobrowolnie oddaje się w niewolę i tak jest niewolnikiem – ale ma to znaczenie o tyle, iż umowy na które się zgadzaliśmy przewidują możliwość wyjścia z Unii, zaś Wielka Brytania pokazała że nie jest to li tylko pusty zapis. Dopóki Polska ma możliwość wyjścia z Unii, dopóty prawa oddane na rzecz Unii nie są trwale utracone, a jedynie użyczone. W roku zaś, w którym świętujemy 1000-lecie polskiej Korony, warto zwrócić uwagę na fakt, iż również wtedy, w 1025 roku, nie byliśmy w pełni suwerenni, pozostając pod więcej niż nominalnym wpływem cesarza. Mimo to, nikt wówczas nie powiedziałby, że Polska nie jest wolna.
Można więc twierdzić, iż członkostwo w Unii to niewola, można też się zastanawiać czy aby na pewno nadal możemy swobodnie porzucić Unię, czy przypadkiem nie jesteśmy już zatrzaśnięci w pułapce. Uważam że to są naprawdę uprawnione, warte przemyślenia argumenty – ale uważam że argumenty w drugą stronę są równie mocne, przynajmniej tak długo jak długo nie podejmiemy próby wyjścia z tej wspólnoty.
W niewoli własnej głupoty?
O ile jednak członkostwo w Unii Europejskiej jest najoczywistszym argumentem, nie jest jedynym i bynajmniej nie jest najważniejszym – co można wywnioskować po fakcie, iż racz nam wrócić mocno zwyżkowało po wyborach 2023 roku. Zjawisko to istniało od lat, ale właśnie od tego czasu słowa te nie są już tylko improwizacją części wiernych – przy paru okazjach słyszałem je z ust kapłańskich, po czym chyba w ramach swoistego kompromisu, utrwaliła się sytuacja, gdzie w tym konkretnym momencie pieśni, kapłan i organista milkną, a dalsze słowa również nie pojawiają się na ekranie z przodu nawy, wyraźnie sygnalizując swobodę wyboru. Tak świadome działanie podjęte konkretnie po październiku 2023 r., sugeruje, iż to właśnie sięgnięcie po władzę przez obecną lewicową koalicję jest powodem by uznawać, iż przestaliśmy być wolni.
Abstrahując na moment od polityki poszczególnych partii – wrócimy do tego – takie twierdzenie nie jest łatwe do przyjęcia, gdyż sugeruje, że wolność jest stanem, który można włączać i wyłączać za sprawą odbywających się co cztery lata wybory. Wybieramy tak – jesteśmy niewolni. Wybieramy inaczej – jesteśmy wolni. Kłóci się to z samą definicją niewoli. Niemniej, chcąc oddać sprawiedliwość tej linii argumentacji, trzeba zauważyć, iż nic, co dotyczy wolnej woli oraz zniewolenia, nie jest bynajmniej tak proste. Wie o tym każdy, kto bądź to sam poddał się jakiemuś nałogowi, bądź widział nałogowca w swoim otoczeniu. Chociażby palaczowi papierosów łatwo przyjdzie powiedzieć „sam zacząłem, i sam zdecyduję, kiedy przestać” – ale już realnie to zrobić, to coś zgoła innego. Co więcej, nałogi zniewalają stopniowo, a ich pułapka na tym właśnie polega, że człowiek nie dostrzega jak głęboko jest już zniewolony.
Wróćmy w tym miejscu do partii politycznych. Nikogo na tych łamach raczej nie muszę przekonywać, iż rządy tzw. Zjednoczonej Prawicy były w wielu wymiarach szkodliwe, a w dobie pandemii można wprost powiedzieć, iż była to władza okupacyjna, łamiąca wszelkie może prawa: zwyczajowe, państwowe i Boże. Ale równocześnie, raczej niewielu też znajdzie się na tych łamach czytelników, którzy twierdziliby, iż obecny rząd jest lepszy od swoich poprzedników. Wprost przeciwnie, i to szczególnie jeśli chodzi o wolność Ojczyzny jako całości – trudno nie dostrzec bardzo wyraźnie antysuwerennościowego, antypolskiego zacięcia w polityce i nieraz też w deklaracjach obecnej władzy. Skoro tak, to jest uprawniony argument, iż ten 2023 rok był realnym wskaźnikiem przekroczenia pewnej granicy w chorobie mentalnego zniewolenie trawiącej nasz naród.
A przecież kluczową bolączką demokracji jest właśnie to, iż świadomość i mądrość obywateli jest jedyną barierą stojącą na drodze rozmaitych służb i koterii, które chciałyby rządzić państwem zza kotary. Jest więc uprawnione twierdzenie, iż bez monarchy na straży wolności ogółu, naród może popaść w niewolę własnego wyboru, jak grupa alkoholików głosujących za rozszerzeniem dostępu do wódki. I czy znajdująca się pośród nich mniejszość wolna od nałogu nie ma prawa mówić o przekroczeniu tej granicy, o zniewoleniu Ojczyzny?
Uważam, iż są to bardzo mocne argumenty. Faktycznie: jeżeli jesteśmy tak dalece upadli, że nie potrafimy sami z tego wyjść, to pozostaje tylko błagać Boga by raczył nam wrócić wolność. Pewnym argumentem potwierdzającym ten tragiczny stan rzeczy, a zarazem spinający go klamrą z kwestią członkostwa w Unii jest to, iż już od kilkunastu lat, dwa dominujące w naszej polityce stronnictwa traktują wsparcie zagranicy jako warunek sine qua non do zdobycia i utrzymania władzy. Raz jedni, raz drudzy pielgrzymują do Brukseli – oraz do Waszyngtonu – pokazując jak dalece oni sami uważają siebie za niesuwerennych, jak bardzo są przekonani, że do dzierżenia władzy nie wystarczy im wola suwerena jakim teoretycznie jest naród.
A jednak wolni!
Czy z tym wszystkim da się w ogóle dyskutować? Cóż to da, że będę tym głośniej wołał pobłogosław, Panie, gdy fakty wydają się bezwzględnie wskazywać na nasz stan niewoli? A jednak! Szanując racje przeciwników, dalej stoję przy swoim zdaniu. Dlaczego?
Czy Polacy dziś cierpią pod zaborami? Czy Polaków zamyka się w obozach, rozstrzeliwuje na ulicach? Czy obce wojska stoją pod sejmem, dbając by nasi posłowie zgodnie z ich wolą zawsze głosowali albo czy pilnują urn wyborczych? Czy nasza Ojczyzna jest pokryta siecią obcych garnizonów, gotowych do interwencji przeciw rządowi, gdyby tylko się ośmielił zbuntować? Krótko mówiąc: gdybyśmy spotkali naszych przodków, którzy żyli w czasach gdy nie było wolnej Polski – pod zaborami, pod niemiecką okupacją, pod sowiecką okupacją PRL-u – czy potrafilibyśmy spojrzeć im w oczy, i powiedzieć że jesteśmy zniewoleni jak oni? Nie jest to bynajmniej kwestia skali. Nasze doświadczenie nie jest odmienne ilościowo, ale jakościowo. Oni zawsze mieli nad sobą obcych namiestników i dozorców. My nad sobą mamy Polaków. Upadłych Polaków, wybieranych przez upadły naród – ale Polaków. Owszem, rządzący raz po raz sięgają po obcą pomoc by zdobyć i utrzymać władzę – ale nikt jak dotychczas nie odważył się narzucić nam władzy gołą siłą, i sądzę, że na ten moment, byłoby to zwyczajnie niemożliwe. Jedna ze stron tego dualistycznego sporu na szczytach musiałaby wprost i jawnie porzucić nawet pozory szukania legitymacji swej władzy w wyborach, polegając na wsparciu obcych wojsk. Jest to możliwe – istnieje takie niebezpieczeństwo, o czym pisałem również na tych łamach – ale to się jeszcze nie wydarzyło. Póki co, nasza niewola nie jest nam narzucona, jest ona naszą wewnętrzną aberracją, chorym wykwitem naszej swawoli.
Może i powtarzamy – za karę, jak student, który oblał egzamin – żałosne doświadczenie XVIII wieku, gdy Rzeczpospolitą jak dziś targały stronnictwa szukające wsparcia sąsiadów. Wiemy, że to się zakończyło rozbiorami. Ale my jeszcze do tej powtórki z rozbiorów nie dobrnęliśmy – i nie godzi się zachowywać tak, jak gdybyśmy już żyli pod obcą okupacją. Możemy, owszem, mówić o zniewoleniu Polaków – ale nie bez powodu oddzielne są pojęcia Narodu i Ojczyzny. Może i jesteśmy nałogowcami, wyprzedającymi srebra rodowe by dalej napędzać swój żałosny upadek – ale naszego domu jeszcze wciąż nie sprzedaliśmy. On jeszcze stoi. Jeszcze pozostaje nasz. Jeszcze jesteśmy za ten nasz dom odpowiedzialni.
Czy godzi się więc śpiewać: Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie? Myślę, że wykazałem powyżej, iż jest to zasadniczo uprawnione. Więcej: ma to swój sens, gdyż dla wielu mniej świadomych osób usłyszenie takich słów może być cennym wstrząsem, swoistym ostatnim ostrzeżeniem i wezwaniem do przebudzenia. Osobiście jednak, szanując racje zwolenników tej tezy, mimo wszystko odrzucam ją jako nie w pełni zgodną z prawdą, a do tego jako szkodliwą. Jeśli bowiem mówimy, że nasza Ojczyzna jest zniewolona, to abdykujemy z odpowiedzialności za jej obecny stan, mówimy, że teraz to już nie jest nasze państwo. A tego nam zrobić nie wolno. Nie wolno nam dobrowolnie zrezygnować z prawa własności do naszego domu, choćby i stał w ruinie. Aby zaś to zrobić, musimy wziąć odpowiedzialność za te zniszczenia, przyznać się, że sami mamy w tym swój wkład. Że nieszczęściem współczesnej Polski nie jest zniewolenie, ale swawola, źle wykorzystana, zbyt dalece doprowadzona wolność.
Dlatego właśnie śpiewam Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie, choć trzeba być ślepym by nie dostrzec ironii tych słów w obliczu naszego upadku. Ale to my sami za ten upadek odpowiadamy i tylko my sami możemy się z niego podnieść, właśnie pod warunkiem Bożej pomocy i błogosławieństwa. Bo nikt inny nam nie pomoże.
Jakub Majewski
Przestroga 3 maja. Jak tym razem nie stracić własnego państwa