Dzisiaj

Łukasz Warzecha: Czas euroentuzjazmu się skończył

(PCh24.pl)

Podczas spotkań z publicznością (które bardzo sobie cenię) w różnych miejscach Polski niemal zawsze pojawia się pytanie o dalszy ciąg naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Ma ono różne formy – czasem tę najbardziej bezpośrednią, czyli: „Czy powinniśmy wyjść z UE?”. Niezmiennie odpowiadam, że to jest proces, który wymagałby bardzo dobrego i wariantowego przygotowania, ale taki scenariusz powinniśmy mieć

Mówię też, że korzyści netto z przynależności do UE stają się coraz mniej pewne, a przy podliczeniu bardzo rzetelnym i biorącym pod uwagę wszelkie kwestie – nie tylko prosty bilans wpłat i składek – okazałoby się, że zapewne już od jakiegoś czasu jesteśmy pod kreską. I wreszcie, co może najważniejsze, że wystąpienie z UE wymagałoby zgody większości Polaków oraz, co oczywiste, musiałoby być poprzedzone referendum. Takiego referendum zaś z punktu widzenia zwolenników wystąpienia z Unii nie ma sensu organizować, zanim nie byłoby realnej szansy na wygraną. W przeciwnym bowiem wypadku sprawa zostałaby zamknięta na długo decyzją wyborców o pozostaniu we wspólnocie. Na to przecież miał nadzieję w 2016 r. David Cameron, organizując głosowanie w Wielkiej Brytanii. Rezultat dla niego samego był zaskoczeniem i doprowadził do końca politycznej kariery ówczesnego lidera torysów, który wcale nie chciał wyprowadzać kraju z UE, chciał jej tylko pogrozić palcem. Cóż, poszło za dobrze.  

Przez lata Polska należała do państw najbardziej entuzjastycznie nastawionych do członkostwa. Wygląda jednak na to, że to już przeszłość. Francuski magazyn geopolityczny „Le Grand Continent” (a nie, jak bez sprawdzenia pisały polskie media, „Le Grand Continental”) opublikował właśnie sondaż firmy Eurobazooka, w którym jedno z pytań brzmiało: „Czy chcą państwo, aby wasz kraj pozostał w UE czy aby z niej wystąpił?”.

Wesprzyj nas już teraz!

W badaniu przepytano obywateli dziewięciu krajów: Portugalii, Hiszpanii, Niemiec, Chorwacji, Holandii, Włoch, Belgii, Polski i Francji. Średnia dla euroentuzjastów nie jest imponująca, choć wyraźnie wskazuje na chęć pozostania w Unii – to 74%. Wystąpienia chce średnio 19%.

Największy euroentuzjazm wykazują Portugalczycy – tam aż 90% respondentów opowiedziało się za pozostaniem we wspólnocie, zaś za wystąpieniem tylko 9%. Na przeciwległym biegunie – co ciekawe – znajdują się Francuzi. Tu aż 27% chce opuścić Unię, a pozostać w niej chce 61%.

Co interesujące, w innym sondażu magazynu Francja okazała się państwem o największym odsetku respondentów życzących sobie władzy bardziej scentralizowanej i autorytarnej – było to 24%, odmiennego zdania było 33%, a 34% chciało wyważenia. Te francuskie marzenia o centralizacji i autorytaryzmie to zapewne odbicie politycznego chaosu, w jakim pogrąża się to państwo pod rządami Emmanuela Macrona – bo przecież już sam system polityczny jest we Francji mocno nachylony w kierunku egzekutywy w postaci prezydenta. W tym sondażu w przypadku Polski za władzą bardziej autorytarną było tylko 13%, aż 45% chciało wyważenia, a 19% chciało władzy mniej scentralizowanej.

Wróćmy do eurosceptycyzmu: Polska uplasowała się pod tym względem zaraz za Francją! Aż 25% chciałoby wystąpienia z UE, za pozostaniem opowiada się natomiast 69% (to tyle samo co w Belgii).

Kolejne pytanie dotyczyło euro. Przy czym trzeba pamiętać, że spośród badanych krajów euro jest nieobecne jedynie w Polsce – i tutaj wynik był radykalnie odmienny od pozostałych państw.

Aż 72% Polaków woli używać złotówki niż euro, a jedynie 14% chciałoby ją porzucić na rzecz waluty europejskiej. Średnia zwolenników euro to 65%.

Jeszcze bardziej znaczący jest polski wynik, gdy idzie o chęć wystąpienia z Unii, jeśli spojrzeć na rezultaty sprzed trzech lat i roku. W 2022 r. za pozostaniem we wspólnocie opowiadało się aż 92% respondentów w Polsce, potem 77%. Widać zatem konsekwentny spadek.

W swoim wystąpieniu na Uniwersytecie Karola w Pradze pod koniec listopada prezydent Karol Nawrocki postawił bardzo celną diagnozę:

Na wstępie chciałbym podkreślić: Unia Europejska jest naszym naturalnym środowiskiem politycznym. Ale powiedzmy sobie szczerze: nie jest to Unia naszych marzeń. Wchodziliśmy do Unii Europejskiej, która miała nam dać i dała szanse gospodarcze. Dała nam również możliwość uruchomienia naszego przedsiębiorczego potencjału. Wchodziliśmy do Unii Europejskiej po to, aby móc korzystać ze strefy Schengen, i z tego korzystamy. Jednak celem nie było to, aby Unia Europejska dyktowała nam warunki naszego ustroju, naszej diety czy wychowania polskich dzieci.

Istnieją pewne siły, które dążą do stworzenia bardziej scentralizowanej Unii Europejskiej, wykorzystując federalizację jako kamuflaż, aby ukryć ten proces. Istotą tego procesu jest pozbawienie państw członkowskich, z wyjątkiem dwóch największych, suwerenności; osłabienie ich demokracji narodowych przez możność przegłosowania ich w UE, a tym samym odebranie im roli „panów traktatów”; zniesienie zasady posiadania przez UE jedynie takich kompetencji, które nadadzą jej w traktatach państwa członkowskie; uznanie, że UE może sama sobie nadawać kompetencje i ustanowienie wyższości suwerenności instytucji unijnych nad suwerennością państw członkowskich.

Jeszcze kilka lat temu można było twierdzić, że europejska elita nie rozumie, iż naciskanie na kolejne nieżyciowe przepisy, normy, przepychanie absurdalnej i kosmicznie kosztownej polityki klimatycznej czy próby ograniczania wolności słowa pod pretekstem „walki z dezinformacją” w istocie będą napędzać nastroje wrogie Unii. Dzisiaj, po takich faktach i zjawiskach jak ogromny wzrost popularności AfD w Niemczech, świetny wynik wyborczy Zjednoczenia Narodowego w wyborach we Francji, zwycięstwo partii Ano Andrija Babiša w Czechach, rosnące notowania dwóch Konfederacji w Polsce, wygrana bloku prawicy w Szwecji w 2022 r. – takie usprawiedliwienie nie ma już racji bytu (o ile kiedykolwiek było prawdziwe). Europejska elita, w Polsce reprezentowana przez obóz pana Tuska, a na poziomie europejskim symbolizowana przez wielokrotnie skompromitowaną panią Ursulę von der Leyen, nie zamierza wyciągać wniosków. A może je po prostu już wyciągnęła i uznała, że nie będzie się liczyć z głosem obywateli – zdusi go regulacjami, a jeśli trzeba będzie – siłą.

Być może warto odświeżyć sobie głośną swego czasu analizę z początku 2024 r., napisaną dla European Council on Foreign Relations – euroentuzjastycznego brukselskiego think-tanku – przez Ivana Krasteva i Marka Leonarda, zatytułowaną w znaczący sposób: „Getting the European Parliament election right”, czyli „Właściwe podejście do wyborów do Parlamentu Europejskiego”. Autorzy doradzali partiom głównego nurtu, jak odnieść się do rosnącego poparcia dla ugrupowań prawicy, wskazując, że dotychczasowy kurs UE napędza poparcie dla sił sceptycznych wobec Unii.

Czy zatem nadchodzi czas eurosceptyków? Na jednoznaczną diagnozę zbyt wcześnie. Ważnym czynnikiem będzie dalszy ciąg historii politycznej USA – kolejne wybory prezydenckie pokażą, czy kontynuowany będzie nakreślony bardzo ostrą kreską w nowej strategii bezpieczeństwa kurs Waszyngtonu, stawiający z pragmatycznych powodów na wspieranie w Europie sił tradycjonalistycznych. Jedno można natomiast z dużą pewnością stwierdzić: czas bezkrytycznego euroentuzjazmu w Polsce się skończył.

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha: Prezydent Nawrocki w głównym nurcie

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie