Czasami na portalu X odzywa się do mnie Dominika Wielowieyska. Wczoraj zrobiła to ponownie, komentując moje wpisy na temat spotkania Rady Europejskiej i decyzji o podarowaniu Ukrainie 90 mld euro z portfeli europejskich podatników. Bo nazywanie tego pożyczką jest oczywiście jawną kpiną.
Dominika (dla jasności: uważam ją za jedną z zaledwie kilku osób z ekipy „GW”, z którymi da się normalnie dyskutować) napisała: „Sprawa jest trudna z punktu widzenia Belgii, ale wciąż mnie zdumiewa Twoja radość, że aktywa rosyjskie zostaną nienaruszone. Mimo, iż Rosja napadła na Ukrainę i sieje zniszczenie oraz śmierć”.
Ostatnie zdanie jest bardzo charakterystyczne, bo w typowy dla polskiej sfery publicznej sposób wprowadza emocje, które nie pozwalają zrozumieć i na chłodno ocenić sytuacji. To w zasadzie w większości przypadków zamyka dyskusję.
Wesprzyj nas już teraz!
Sprawę trzeba jednak rozłożyć na czynniki pierwsze.
Spójrzmy, co o owych 90 mld euro dla Ukrainy mówi nam dokument konkludujący obrady Rady Europejskiej z 18 grudnia:
W międzyczasie, z myślą o zapewnieniu Ukrainie niezbędnego wsparcia finansowego od drugiego kwartału 2026 r., w tym do celów jej potrzeb wojskowych, Rada Europejska zatwierdza udzielenie Ukrainie pożyczki w wysokości 90 mld EUR na lata 2026–2027 w oparciu o zaciąganie pożyczek przez UE na rynkach kapitałowych, które to pożyczki będą wsparte marginesem elastyczności budżetu UE. W ramach wzmocnionej współpracy (art. 20 TUE) w odniesieniu do instrumentu opartego na art. 212 TFUE, jakiekolwiek uruchomienie zasobów budżetu Unii w formie gwarancji w odniesieniu do tej pożyczki nie będzie miało wpływu na zobowiązania finansowe Republiki Czeskiej, Węgier i Słowacji. Pożyczka ta zostałaby spłacona przez Ukrainę wyłącznie wtedy, gdy zostaną uzyskane reparacje. Do tego czasu aktywa te pozostaną zimmobilizowane, a Unia zastrzega sobie prawo do wykorzystania ich do celów spłaty pożyczki, z pełnym poszanowaniem prawa UE i prawa międzynarodowego.
Reparacje od Rosji są oczywiście kompletną fantasmagorią. Musiałaby się rozpocząć wojna światowa, następnie zakończona przegraną Moskwy, aby taki wariant wchodził w grę. Nie istnieje również żadna instancja, która mogłaby Rosję zmusić do wypłacenia Ukrainie złamanego eurocenta czy hrywny.
Plan był oczywiście inny: zwolennicy kontynuacji wojny, w tym pani von der Leyen oraz Friedrich Merz, chcieli wykorzystać rosyjskie aktywa bezpośrednio do finansowania Ukrainy. To się nie udało przede wszystkim z powodu twardego oporu belgijskiego premiera Barta de Wevera. De Wever, wywodzący się z centroprawicowego Nieuw-Vlaamse Alliantie (Nowego Sojuszu Flamandzkiego), wcześniej przez 12 lat burmistrz Antwerpii, musiał być bardzo przekonujący podczas 16-godzinnych obrad, mając też wsparcie krajów, które ostatecznie uzyskały wyłączenie z finansowego prezentu dla Ukrainy: Węgier, Czech i Słowacji. Jak to zwykle bywa w czasie spotkań RE, gdzie pojawia się postulat nie do przejścia dla niektórych krajów członkowskich, owo wyłączenie było zapewne warunkiem tego, aby w ogóle jakieś konkluzje w sprawie Ukrainy mogły się ukazać.
Polscy zwolennicy polityki słusznościowej, którzy nie umieją wyjść poza bezmyślnie powtarzane hasła, najpewniej nie rozumieją konsekwencji, jakie miałaby decyzja forsowana początkowo przez panią von der Leyen. Mówimy o około 220-250 mld euro rosyjskich zasobów, z których zdecydowana większość, do 190 mld euro, zdeponowana jest w mającej siedzibę właśnie w Belgii spółce Euroclear. Te aktywa są obecnie zamrożone. Zamrożenie jest czymś zasadniczo odmiennym niż rekwizycja. Właściciel nie może z zasobów korzystać, ale pozostają one jego własnością i w każdej chwili może zostać podjęta decyzja, aby je odmrozić – na przykład w ramach targu wymiennego za dotrzymywanie warunków uzgodnionego zawieszenia broni. Jest to zatem ważny finansowy argument, którego UE pozbyłaby się, dokonując nieodwracalnej rekwizycji tych aktywów. Można zresztą założyć, że taki właśnie był cel „partii wojny”: usunąć z asortymentu środków jeden z tych, które mogą się okazać najskuteczniejsze w nakłonieniu Rosjan, aby pozostali przy stole negocjacyjnym i ostatecznie podpisali porozumienie. W ten sposób „partia wojny” ułatwiałaby sobie zadanie utrzymania konfrontacji ukraińsko-rosyjskiej w gorącej fazie.
Przede wszystkim jednak chodzi o to, że rekwizycja aktywów rosyjskich, jakkolwiek opakowana formalnie, byłaby pogwałceniem żelaznej zasady neutralności instytucji finansowych i zdeponowanych tam środków (oczywiście nie dotyczy to sytuacji, gdy mowa o aktywach państwa A na terytorium zaatakowanego przez nie państwa B, ale to przecież nie jest absolutnie ten przypadek – Belgia ani żaden kraj UE nie biorą udziału w wojnie). Dla krajów spoza zachodniej koalicji – a takich jest na świecie zdecydowana większość – a więc niezaangażowanych ani politycznie, ani tym bardziej w jakikolwiek sposób emocjonalnie w konflikt rosyjsko-ukraiński, taka decyzja UE oznaczałby, że w Unii można stracić własne środki z czysto uznaniowego, politycznego powodu. Czyli choćby dlatego, że ten czy inny komisarz UE uzna, i doprowadzi do odpowiedniej decyzji, że dany kraj nie przestrzega „praw człowieka”. Albo że gdzieś na drugim końcu świata prowadzi „wojnę napastniczą”. Dla ogromnej części państw byłby to sygnał, aby natychmiast, z samej ostrożności, wycofać swoje aktywa z UE. Bylibyśmy zatem świadkami bezprecedensowego odpływu kapitału ze wszystkimi dramatycznymi konsekwencjami dla systemu finansowego Unii.
Nieobliczalne byłyby także konsekwencje dla samej Belgii. Rosja oczywiście zaskarżyłaby decyzję do odpowiedniego sądu, występując przeciwko Euroclear. Moskwa miałaby w ręku bardzo mocne argumenty, więc mogłaby sprawę wygrać, a to oczywiście pogrążyłoby Euroclear, który z kolei pozwałby belgijskie państwo. Dalszy ciąg takiej batalii sądowej jest trudny do przewidzenia, ale mówimy o ogromnych pieniądzach – około 800 mld zł, czyli więcej niż wynoszą całe roczne dochody polskiego budżetu i około dwóch trzecich dochodów belgijskiego budżetu federalnego. Nic dziwnego, że de Wever nie miał zamiaru ryzykować. Pójście na rękę „partii wojny” oznaczałoby w perspektywie być może także finansową katastrofę państwa belgijskiego.
„Partia wojny” była jednak tak zdeterminowana, że wymusiła rozwiązanie, które obciąża nas wszystkich kolejnym już unijnym wspólnym długiem. Trzeba jednak pamiętać, że na razie mamy tylko konkluzje Rady Europejskiej, które nie są źródłem prawa. Los formalnej decyzji nie jest jeszcze pewny, zwłaszcza że w Polsce podnoszą się głosy – słuszne – że obciążenie państwa kolejnym wspólnym zadłużeniem wymaga zatwierdzenia tego kroku przez Sejm zgodnie z art. 89 konstytucji, bo takie przedsięwzięcie wykracza poza zwykłe reguły działania UE – o czym zresztą świadczy powołanie się w konkluzjach na art. 20 Traktatu o UE, mówiący o tak zwanej wzmocnionej współpracy w ramach kompetencji niewyłącznych UE. Gdyby zaś faktycznie zgoda w formie ustawy była konieczna – na końcu byłoby jeszcze miejsce na podpis pana prezydenta. Trzeba mieć nadzieję, że tego podpisu by zabrakło.
Łukasz Warzecha