W ostatnich miesiącach nasze media niemal przestały raczyć nas katastroficznymi doniesieniami o pandemicznych hekatombach w coraz to kolejnych krajach. Pandemia ustąpiła miejsca w gazetach i telewizji doniesieniom o narastającym buncie społecznym przeciw obostrzeniom i przymusie szczepienia. Francja. Australia. Wielka Brytania. Stany Zjednoczone. Polska. Jednak z jakiegoś powodu, nikt nie mówi o Szwecji…
Nie trzeba czytelnikom portalu PCh24 przypominać, iż od samego początku trwającej już półtora roku pandemii, Szwecja wyraźnie odstawała od reszty Europy w swoim podejściu do choroby. Nigdy nie wprowadzono tak ostrych ograniczeń jak wszędzie indziej. Co chyba dziś ważniejsze – nigdy też nie złamano, nadłamano, ani nawet nie nagięto obowiązującego prawa. Szwedzkie władze, pytane na początku pandemii o lockdown wprowadzany w innych krajach odpowiadały prosto – to byłoby nielegalne…
Wesprzyj nas już teraz!
To w końcu był ten szwedzki lockdown, czy nie?
Na nic więc rozdzieranie szat w zagranicznych mediach. Szwedzi stali twardo przy swoim. Mimo to, czytając doniesienia medialne, można by pomyśleć, że w Szwecji w ostatnich miesiącach trwał ten sam lockdown co wszędzie. Było to jednak swoistą manipulacją medialną. Jakkolwiek bowiem rząd Szwecji wprowadził na początku roku pewne ograniczenia, były one bardzo lekkie w porównaniu do innych państw – dosyć powiedzieć, że mieściły się w porządku konstytucyjnym. Nie zakazywano na przykład zgromadzeń czy wychodzenia z domu – po prostu ograniczono liczebność zgromadzeń. Nie zamykano restauracji, a jedynie nakazywano zostawić pewną ilość wolnych miejsc.
Przeważająca większość ograniczeń, które wprowadziła Szwecja w ogóle ograniczeniami nie była. Były to po prostu zalecenia. Nie nakaz noszenia maseczek –zalecenie. Nie zakaz wychodzenia na ulice, nie zakaz wstępu do restauracji – wyłącznie zalecenia. Na ulicach Sztokholmu policja nie wlepiała mandatów za brak maseczki i nie pałowała opornych. Nikt nie wciągał brutalnie przechodniów do radiowozów. Nikt nie wkraczał do restauracji. Nikt nie narzucał drakońskich kar. Żaden szwedzki policjant nigdy nie zajrzał do cudzego bagażnika, aby zweryfikować czy faktycznie dokonane zakupy mieściły się w jakiejś mętnej kategorii „koniecznych zakupów”. Rząd, owszem, doradzał Szwedom czego lepiej nie robić, jak postępować, i trzeba przyznać, że w zaleceniach tych bywał bardzo ostry, zalecając na przykład, aby nie przytulać się z krewnymi, a najlepiej w ogóle nie spotykać się z nikim spoza domostwa – ale to były tylko zalecenia. W dzisiejszej Europe takie stanowisko może brzmieć szokująco, ale rząd po prostu zaufał obywatelom. Toteż przez całe dotychczasowe osiemnaście miesięcy pandemii reszta Europy przecierała oczy ze zdumienia widząc zdjęcia szwedzkich miast, gdzie ludzie kręcili się po sklepach, siedzieli w kawiarniach, chodzili na siłownie – i wszyscy bez masek. Od samego początku aż do teraz, szwedzki lockdown, jeśli tak to w ogóle można nazwać, istniał wyłącznie w granicach istniejącego prawa i rozsądku – czyli praktycznie wcale.
Szwedzkie podejście: sukces czy porażka?
W normalnych czasach, szwedzkie podejście pozyskałoby sobie szacunek ze strony sąsiadów. Jednak w sytuacji, gdy cała reszta Europy była zamknięta, regularnie dało się zauważyć niechęć, jeśli nie wprost wrogość dla kraju, który, wyłamując się, zadał kłam argumentom o „konieczności” surowych lockdownów. Nawet w sytuacji, gdy stało się jasne, że Szwecja radzi sobie lepiej niż większość Europy, krytycy nie dawali za wygraną, pokrętnie tłumacząc, że nie chodzi o to, czy jest dobrze, ale o to, że mogło być jeszcze lepiej. Ale czy faktycznie?
Faktem jest, że Szwedzi popełnili na początku bolesne błędy. Swobodnie przyznaje to główny epidemiolog Szwecji, dr Anders Tegnell – nota bene, na tle swoich odpowiedników w innych krajach, Tegnell jest ewenementem również w sensie gotowości do otwartej i szczerej rozmowy o błędach, czego próżno szukać choćby u polskich ekspertów. Na skutek tych błędów, nowa choroba błyskawicznie dotarła do domów opieki społecznej, przyczyniając się do śmierci kilku tysięcy Szwedów. W konsekwencji, jeszcze długo później, politycy innych krajów, w tym Polski, pytani o sens coraz to kolejnych restrykcji dufnie wskazywali na Szwecję jako „straszny” przykład tego co mogłoby się zdarzyć, gdyby tych restrykcji nie było. Jednak ta teza była od początku fałszywa. Szwedzi umierali masowo nie dlatego, że nie było lockdownu, a wyłącznie dlatego że nastąpiły pewne konkretne zaniedbania w niestety bardzo wrażliwej na chorobę dziedzinie opieki społecznej.
Sam zaś brak lockdownu sprawił, że Szwedzi nie borykali się, jak inni, z problemami gospodarczymi i zdrowotnymi wywołanymi przez zamknięcie w domach społeczeństwa. Tak więc Polska, oprócz zgonów oficjalnie uznanych za skutki koronawirusa, doświadczyła również dziesiątek tysięcy zgonów wynikających z kompletnego paraliżu służby zdrowia i zamknięcia w domach milionów Polaków, co sprawiło, że w całym 2020 r., ilość tzw. nadliczbowych zgonów wykraczających ponad przeciętne roczne statystyki w Polsce była, według Eurostatu, wyższa o 20 procent, dając nam niechlubne pierwsze miejsce w Unii Europejskiej, podczas gdy w Szwecji odnotowano zaledwie 6,5 procent więcej zgonów, dając Szwecji piąte miejsce od końca w rankingu. Zresztą, nawet gdyby porównywać nasze kraje wyłącznie na podstawie oficjalnych zgonów koronawirusowych, zobaczylibyśmy że Polska dramatycznie wyprzedziła Szwecję. Z niechlubnym wynikiem blisko 2.000 zgonów koronawirusowych na milion mieszkańców, Polska zajmuje 19 miejsce na świecie w tej kategorii – gdy tymczasem Szwecja, pomimo swych początkowych błędów, jest o całe dwadzieścia miejsc dalej, mając mniej zgonów na milion mieszkańców (niecałe 1.500) niż znaczna część reszty Europy.
Ostatecznie więc, jest jasne, że szwedzkie podejście okazało się nie tylko moralnie lepsze, nie tylko mniej szkodliwe dla praworządności, ale przede wszystkim – po prostu skuteczniejsze. Dotyczy to nie tylko choroby, ale również prób zwalczania jej za pomocą szczepionki – i niepokojów społecznych które wybuchają w różnych częściach Europy w reakcji na opresyjne działania rządów. Również bowiem w kwestii szczepień, w Szwecji nie ma mowy o żadnym przymusie – i od początku pandemii, nie było też ani jednego dnia zamieszek.
Szczepionki po dobroci… to tak można?
O przymusie nie było mowy, gdyż byłby on sprzeczny z szwedzkim podejściem do szczepień w ogóle. Wszystkie szczepionki dla dzieci są czysto dobrowolne i nie stosuje się żadnych elementów nacisku, aby „zachęcić” rodziców do szczepienia swoich dzieci.
Dobrowolne podejście do szczepień i brak jakichkolwiek restrykcji dla niezaszczepionych oznacza, że pewien odsetek mieszkańców Szwecji – być może około 10-20 procent – nigdy się nie zaszczepi. A jednak nie słychać, aby rząd szwedzki piętnował tych ludzi w mediach. Nikt nie nazywa ich mordercami, nikt nie sugeruje, że są idiotami. Przeciwnie – dr Tegnell kilkakrotnie i publicznie wyrażał pełne zrozumienie, dla osób które mają zastrzeżenia i wątpliwości, przypominając w mediach o przykrych doświadczeniach Szwedów ze szczepionką na grypę H1N1 w 2009 r., która to pociągnęła za sobą wysyp groźnych powikłań. Przypadki te występowały szczególnie często wśród młodzieży, co niewątpliwe tłumaczy też, dlaczego obecnie rząd Szwecji w ogóle nie zaleca szczepienia dzieci poniżej 16 roku życia na koronawirusa.
Pomimo pełnej dobrowolności, większość Szwedów zdecydowała się na szczepienie – obecnie odsetek osób zaszczepionych przynajmniej jedną dawką dobija do 80 proc.. Nie mam zamiaru w tym miejscu dywagować nad tym, czy to dobrze czy źle, czy te szczepienia mogą okazać się szkodliwe czy też nie. Chodzi o coś innego. Otóż: jeśli Szwedzi decydują się szczepić w znacznie większym odsetku niż Polacy, i jeśli nasz rząd naprawdę uważa, że niechęć Polaków do szczepienia jest problemem a nie tylko wygodną wymówką do bicia piany, to powinien wzorować się właśnie na szwedzkim podejściu. Tak się nie dzieje. Łatwiej działać doraźnie, groźbami, przekupstwami i kampanią medialnej nienawiści. A to, że takie działanie, choćby i skuteczne, długoterminowo podmywa już i tak wątłe zaufanie wobec państwowej opieki zdrowotnej? Cóż, ten problem można zostawić swoim następcom. Czyż nie taki jest zresztą obraz całej polskiej służby zdrowia w dobie pandemii – obraz doraźnego „łatania” obecnych problemów kosztem długoterminowej spójności i sprawności całego systemu?
Tymczasem, jeśli Szwedzi się chętnie szczepią, to nie dlatego że akurat teraz zaoferowano im swobodny wybór, lecz dlatego że dobrowolność obowiązująca od początku historii masowych szczepień w Szwecji, od zawsze wymuszała pewne logiczne konsekwencje – państwo, które chce, aby ludzie szczepili się dobrowolnie, musi być gotowe na szczery dialog i odpowiedzialność. Musi odpowiadać rzetelnie i w pełni na wszelkie wątpliwości, musi oferować maksymalnie szeroką pulę alternatywnych szczepionek, i musi być gotowe wziąć na siebie konsekwencje ewentualnych skutków ubocznych. Musi gwarantować bezpieczeństwo preparatów i nie może zamiatać pod dywan szkód, ponieważ każde kłamstwo i każdy błąd podmyje zaufanie obywateli, kluczowe dla systemu. W Polsce oznaczałoby to drastyczną i długoletnią przemianę całego systemu nie tylko w sensie prawnym, ale przede wszystkim w jego ludzkim wymiarze: całkowitą wymianę kadr. Obecna sytuacja powinna była posłużyć jako katalizator do rozpoczęcia takiej reformy. Zamiast tego, zastosowano po raz kolejny te same szkodliwe narzędzia tępego przymusu.
W tym wszystkim jest też i pewna absurdalność: dla nas, Polaków, Szwecja od lat już jest synonimem państwa zdegenerowanego: kraju, który poddał się w pełni lewicowym ideologiom. Tymczasem, w dobie pandemii, Szwecja okazała się być jednym z nielicznych krajów w Europie, który po prostu pozwoliło swoim mieszkańcom normalnie żyć. Krajem, którego rozwiązania okazały się pod każdym względem skuteczniejsze od naszych. Czy nasze władze w końcu sięgną po szwedzkie wzorce? Niestety, tak wielka zmiana strategii wymagałaby bowiem przyznania się do historycznego w swoich wymiarach błędu: do wzięcia odpowiedzialności za kilkadziesiąt tysięcy nadliczbowych zgonów i katastrofy gospodarczej której pełne rozmiary jeszcze w ogóle do nas się nie przebiły. Próżno chyba szukać wśród naszych polityków mężów stanu dojrzałych do takiej decyzji.
Jakub Majewski