– Zabicie takiego dziecka przed narodzeniem, w imię źle pojętego dobra, prędzej czy później zemści się na kobiecie. Dotarło do mnie, że zabiłam swoje dziecko i zrobiłam krzywdę sobie – mówi pani Kasia, która w dużej mierze przeszła proces uzdrowienia ze skutków dokonanej aborcji, choć, jak zaznacza, blizna pozostanie w niej do końca życia.
Aborcja. Dziś lansowana przez środowiska feministyczne jako zwykły zabieg. Kobietom wmawia się, że w niektórych sytuacjach to najlepsze możliwe wyjście. Że to ich prawo. Że to wolność, której nikt nie może ograniczać. Tymczasem życie po aborcji staje się dla kobiet i ich rodzin dramatem.
Wesprzyj nas już teraz!
Co ja zrobiłam!
Pani Kasia ma męża i trójkę dzieci. Z dzisiejszej perspektywy mówi, że ma udane małżeństwo, kochającą się rodzinę. Doświadczenie sprzed lat nie pozwala jednak o sobie zapomnieć.
– 26 lat temu poddałam się aborcji. Byłam wtedy młodą, wchodzącą w życie osobą, bardzo niedojrzałą emocjonalnie. Pochodziłam z mocno dysfunkcyjnego domu. Wyrastałam bez miłości, której tak potrzebowałam – zaczyna swą historię pani Kasia. – Główną przyczyną prowadzącą do tego, że aborcja stała się faktem było to, że zostałam sama, nie miałam wsparcia i po prostu się bałam. Wtedy wydawało mi się, że jest to jedyne i najlepsze dla mnie wyjście – dodaje.
Najbliżsi nie dowiedzieli się o tym, że młoda nastolatka jest w ciąży. O dziecku wiedział jedynie jego ojciec, obecnie mąż pani Kasi. Wówczas, oboje nie potrafili tego udźwignąć. Młoda mama bała się reakcji swojej rodziny, nie chciała zostać odrzucona. Robiła więc wszystko, żeby do tego nie doszło. – W trakcie dokonywania aborcji nie czułam nic poza ulgą. Moje uczucia były zamrożone. Nie otrzymywałam ich od bliskich, więc sama też ich nie okazywałam. Będąc już dojrzałą kobietą przez długi czas nadal tkwiłam w takim stanie. Kluczowe jest tu to, że choć na tamten czas ja niczego nie czułam to nie znaczy, że tych uczuć we mnie nie było. One były i w pewnym momencie zaczęły się budzić – opowiada pani Kasia. – Najpierw miałam depresyjne stany, pomimo że nie było bezpośrednich przyczyn do nich doprowadzających. Zachorowałam na depresję. Nie wiedziałam dlaczego. Nie wiązałam tego z faktem dokonania aborcji, choć dziś wiem, że depresja była tego skutkiem. Byłam niezadowolona, zgorzkniała, sfrustrowana, smutna, odczuwałam dołki emocjonalne, chociaż życiowo układało mi się dobrze – mąż, dzieci, dom. Starałam się to wówczas tłumaczyć taką typową depresją zimową. Z czasem jednak zaczęło do mnie docierać, że mój stan związany jest z tym, co zrobiłam wiele lat wcześniej. Uświadamiałam sobie, że zrobiłam coś bardzo złego. To zło do mnie dotarło – zabiłam swoje dziecko.
To ciąży na całej rodzinie
Pani Kasia wraz z mężem walczyli o rodzinę. Dokonana aborcja bardzo mocno rzutowała na ich relacje, zwłaszcza na początku małżeństwa. Było trudno i bardzo boleśnie. – Gdy dotarło do mnie to całe zło, myślałam o tym dziecku, wyliczałam ile mogłoby mieć lat, że chodziłoby już do szkoły. Wspólnie z mężem musieliśmy przejść proces związany z syndromem poaborcyjnym – mówi moja rozmówczyni. – Moje dzieci nie wiedzą o tym, że dokonałam aborcji. Na ten moment nie jestem jeszcze gotowa, aby im to powiedzieć, choć proces uzdrawiania jest na dość zaawansowanym etapie.
Mimo tego dramatycznego doświadczenia rodzina pani Kasi trwa, jest silna. Działanie Boże w ich życiu było mocne, ono ich ratowało i nadal ratuje. Przez uzdrowienie, długotrwałe i bolesne, przeszli i nadal przechodzą razem.
Nadałam mu imię
2005 rok był w życiu pani Kasi przełomem. – Po raz pierwszy doświadczyłam bólu i świadomości, co tak naprawdę zrobiłam. Wtedy też, po 10-letnim okresie przerwy, przystąpiłam do spowiedzi. Otrzymałam rozgrzeszenie, ale bardzo długo nie potrafiłam sobie wybaczyć. Taki stan trwał 11 lat – mówi moja rozmówczyni.
1,5 roku temu pani Kasia wzięła udział w rekolekcjach organizowanych przez Winnicę Racheli. Na nich też doświadczyła łaski przebaczenia sobie, choć było to trudne. – Miałam poczucie, że za to, co zrobiłam, nie poniosłam dostatecznej kary. Chciałam wymierzyć sobie jakąś pokutę, jakieś zadośćuczynienie. Te rekolekcje uzmysłowiły mi, że ja nie jestem w stanie za to w żaden sposób zapłacić. Jedyne co mogę zrobić, to przyjąć to wybaczenie i dalej się nie katować. Bo to życia mojemu dziecku nie wróci ani w niczym nie pomoże – zaznacza pani Kasia. – Te rekolekcje były dla mnie takim wyzwoleniem. W ich trakcie nadałam imię swojemu dziecku. Mogłam się z nim spotkać w tym wymiarze duchowym, co było takim ukojeniem, uzdrowieniem. Nazwanie po imieniu zła aborcyjnego, wybaczenie sobie, nadanie imienia swojemu dziecku – to wszystko składa się na proces przemiany.
Ta blizna nie zniknie
Moja rozmówczyni jednoznacznie stwierdza, że aborcja to bezwzględne zło, z którym i o którym nie można dyskutować. – Zabicie człowieka jest złem, a takiego bezbronnego jak nienarodzone dziecko tym bardziej. Tego nie da się w żaden sposób zrelatywizować, jakkolwiek by się ktokolwiek starał. Dziś na tym to właśnie polega – próbie relatywizacji aborcji poprzez mówienie, że np. rodzą się niepełnosprawne dzieci, więc lepiej oszczędzić im i ich matkom cierpienia. To kłamstwo bardzo dużego kalibru. My przecież nie mamy wpływu na to, czy urodzi nam się zdrowe czy chore dziecko – zauważa pani Kasia.
– Jeśli urodzi mi się zdrowe dziecko, nie mam gwarancji na to, że będzie takie przez całe swoje życie. Zabicie takiego dziecka przed narodzeniem, w imię źle pojętego dobra, prędzej czy później zemści się na kobiecie. Ja przez wiele lat nie czułam nic, ale to nie znaczy, że tych uczuć nie było. W końcu dotarło do mnie, że zabiłam swoje dziecko i zrobiłam krzywdę sobie. Ta rana, choć się zabliźniła, będzie towarzyszyć mi już do końca życia. Aborcja to działanie przeciwko naturze, przeciwko swojemu ciału i swojej psychice. Nawet jeśli dziś kobiety mówią, że nie mają problemu z tym, że dokonały aborcji, to tak naprawdę mają problem, może na ten moment nieuświadomiony, ale on jest.
Walka trwa
Podczas ulicznych akcji w obronie życia proliferzy czasem słyszą, że to przecież nie człowiek, tylko zlepek komórek. „I co, plemniki też będziecie ratować?” – za takimi drwinami kryje się niewiedza, ignorancja, uciekanie od tematu, próba negowania tego, że aborcja to okrutne zabicie bezbronnego człowieka. Środowiska feministyczne starają się wzmacniać tę negację poprzez próby uznania tego procederu jako ot takiego sobie zabiegu, jako podstawowego prawa kobiety. Gdzie są ci ludzie, kiedy zabijane są nienarodzone dziewczynki? Gdzie są, gdy po dokonaniu aborcji kobieta i jej bliscy przeżywają prawdziwy dramat? Zło, choć jest głośne i krzykliwe, nie zasłoni prawdy, którą pokazała historia pani Kasi – aborcja zabija. Nie tylko dziecko.
Agnieszka Jarczyk