Arcybiskup Carlo Maria Viganò pisze o Rosji i wojnie na Ukrainie. W obszernym artykule zwraca uwagę na liczne problemy i uwarunkowania, o których komentatorzy w Polsce i na Zachodzie często zapominają – lub nie chcą pamiętać. Niestety, pomimo wielu słusznych uwag tekst hierarchy zasługuje na słowa krytyki. Abp Viganò tragizm cierpienia niewinnych podporządkowuje geopolityce, w dodatku rozumianej głównie przez pryzmat rosyjskiej propagandy. Słusznie walcząc z demoralizacją liberalnego Zachodu rzuca się niestety bezkrytycznie w ramiona fałszywej alternatywy, którą podsuwa mu Moskwa. Brakuje mu zarówno obiektywizmu, jak i przede wszystkim – perspektywy Ewangelii.
Refleksja pod słonecznym niebem
Artykuł arcybiskupa Carlo Marii Viganò wywołał w Polsce zrozumiałe oburzenie. Rosja napadła na Ukrainę, ostrzeliwuje miasta, giną mężczyźni, kobiety, dzieci; świat codziennego życia milionów ludzi obracany jest w ruinę. Polacy mierzą się z wojną w nowym dla nas wymiarze: dotąd jedynie w telewizji oglądaliśmy obrazki przedstawiające mordowanie głównie arabskiej ludności. Budziło to współczucie, ale nie egzystencjalny lęk. Dziś jest inaczej: nie tylko pomagamy uchodźcom wojennym, ale zadajemy sobie pytanie, czy za jakiś czas nie znajdziemy się w podobnej sytuacji. Oczami wyobraźni łatwiej zamienić na Warszawę Kijów niż Aleppo, a jasnowłose ukraińskie dzieci n a swoje własne. Dlatego jest nam, Polakom, trudno o obiektywną i chłodną analizę rzeczywistości.
Wesprzyj nas już teraz!
Inna jest perspektywa byłego nuncjusza apostolskiego w Waszyngtonie. Nie wiem, gdzie dziś przebywa: od momentu bezprecedensowego oskarżenia Franciszka i wezwania go do abdykacji ukrywa się. Spodziewam się jednak, że ten rodowity Lombardczyk nie ogląda dziś wiecznie stalowoszarego nieba Europy Wschodniej, ale cieszy się bezpiecznym słońcem bardziej odległych od Rosji regionów. Ma, podejrzewam, pełen emocjonalny komfort, by przyjrzeć się wojnie z pełnym spokojem i właściwie ją odczytać; co więcej, będąc w konflikcie z Watykanem, nie jest spętany poprawnością polityczną Stolicy Apostolskiej i w przeciwieństwie do kardynała Pietro Parolina czy abp. Paula Gallaghera – zachowuje zdolność do nazywania rzeczy po imieniu i patrzenia na świat w jedynie poprawny sposób, czyli oczami Ewangelii.
Po trupach do celu
Niestety, arcybiskup Viganò postanowił zrezygnować z obiektywizmu i popełnił tekst bynajmniej nie Chrystusowy, ale niezwykle… „doczesny”. Zawiera wprawdzie wiele trafnych uwag, choć zupełnie nie odkrywczych; w całości jednak nie da się go bronić. Viganò gotów jest iść po trupach do celu, zresztą nader wątpliwego; akceptuje makiaweliczne oderwanie polityki od moralności; w antyamerykańskim zapale zapędza się tak daleko, że powtarza najbardziej nawet absurdalne tezy rosyjskiej propagandy. W Waszyngtonie widzi jedynie zło, w Moskwie dobro. To fałszywa alternatywa.
Szczypta prawdy nie osładza morza cynizmu
Niektórzy twierdzą, że listu Viganò nie należy potępiać, bo jest w nim wiele słów prawdy. To oczywiście fakt. Analiza byłego nuncjusza Waszyngtonu jest na wielu płaszczyznach zgodna z rzeczywistością, co jest przy okazji niewygodne dla Zachodu. Arcybiskup przypomina, że Amerykanie nie są, bynajmniej, gołąbkami pokoju, a Rosjanie mogą słusznie czuć się zagrożeni przez ekspansję NATO. Problem w tym, że nie ma w tym nic odkrywczego: owszem, w TVP czy w TVN nikt ze względów wymogów propagandy wojennej nikt o tym nie mówi, ale w poważnych dyskusjach na temat geopolityki taki stan rzeczy jest uznawany za oczywisty. Fakt, że Viganò powtórzył w swoim artykule kilka ogólnych prawd, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Tekstów nie ocenia się na podstawie ich wyimków, ale całości. Przy tym także na płaszczyźnie „twardych faktów” Viganò zachowuje się zaskakująco. Przykład: krytykuje Ukrainę za nawiązywanie do „nazistowskiej” tradycji OUN i UPA. Słusznie, ale dlaczego ani słowem nie wspomina, że obie te formacje mordowały Polaków? Sprawia to wrażenie, jakby wiedzę na temat Ukrainy czerpał wyłącznie z rosyjskich źródeł. Całość „politycznej” narracji arcybiskupa zmierza do jednego tylko celu: usprawiedliwienia rosyjskiej agresji i zrzucenia całej odpowiedzialności za wojnę na Zachód. Abstrahując od nieobiektywnych metod, jakimi posłużył się Viganò, wsłuchując się jedynie w narrację rosyjską, byłoby to do usprawiedliwienia w przypadku analizy wychodzącej spod ręki badacza z realnej szkoły geopolityki. Arcybiskup Viganò jednak nim nie jest: jest – powinien być – arcypasterzem.
O kompromisach ze złem
Przejdźmy do spraw podstawowych. Viganò jest katolikiem. Chrystus nie pozwala na zawieranie kompromisów ze złem. Kościół zdecydowanie odrzuca popełnianie zbrodni, które miałyby prowadzić do dobra. Mówiąc moskiewskim Cyrylem: nie można w świetle etyki katolickiej zamordować tysięcy ludzi i zburzyć domów kilku milionów po to, by nie dopuścić do organizacji homoseksualnej parady. Gejowska parada jest złem, ale mordowanie mężczyzn, kobiet i dzieci również jest złem. Viganò temu teoretycznie nie zaprzecza, ale w praktyce przyjmuje zupełnie inną optykę. W swoim obszernym tekście ani jednym słowem nie potępia agresywnych działań Rosji. Choć na wyciągnięcie ręki ma filmy i relacje, które prezentują obraz zniszczenia dokonywanego przez Moskwę na Ukrainie, w ogóle nie pochyla się nad ofiarami wojny; nie interesuje go cierpienie zabijanych i wypędzanych ludzi. Nie jest przy tym istotne, że główny ukraiński sojusznik, czyli Stany Zjednoczone, jest, podobnie jak Rosja, mocarstwem mającym na rękach krew setek tysięcy niewinnych ludzi: katolik jest zobowiązany, by potępiać każde zło. Viganò potępia jednak jedynie zło amerykańskie, rosyjskie akceptując, bo – jak sądzi – prowadzi do większego dobra.
Na tym jednak nie kończą się problemy z artykułem byłego nuncjusza apostolskiego w Waszyngtonie. Hierarcha nie traktuje usprawiedliwienia działań zbrojnych Rosji jako ostatecznego celu; to tylko półśrodek, by pójść jeszcze dalej. Arcybiskup uważa mianowicie, że Moskwa jest Trzecim Rzymem, a Bóg powierzył jej rolę katechona powstrzymującego nadejście antychrysta. Dlatego wszyscy katolicy czy w ogóle ludzie dobrej woli powinni sprzymierzyć się z Rosją i stworzyć wspólny blok, który przeciwstawi się zgniliźnie moralnej liberalnego Zachodu i próbom budowy nowego porządku światowego.
Ruski mir a moralność
Nie wiem w zasadzie, na jakiej podstawie arcybiskup Viganò wiąże takie nadzieje z Rosją. Oczywiście, dostrzeganie fatalnej kondycji świata Zachodniego jest słuszne; nie życzyłbym zresztą nikomu, ani Ukrainie ani Rosji nawet, by w jakiejś fantastycznej przyszłości przystąpiłby do Unii Europejskiej i zaczęły radośnie realizować brukselską politykę „otwartego społeczeństwa”. Byłoby to niezmiernie szkodliwe i prawdopodobnie pogłębiło jeszcze część rosyjskich problemów moralnych. Nie ulega też wątpliwości, że pod kilkoma ważnymi względami Rosja jest zdrowszym i bliższym Bogu krajem, niż na przykład Stany Zjednoczone: odrzuca ideologię gender, akceptuje publiczny kult Boga i to na modłę prawosławną, dalece bliższą katolicyzmowi niż dominujący w Ameryce protestantyzm. Pomimo tego traktowanie Moskwy jako katechona to ogromny błąd, przyjmowanie całkowicie fałszywej alternatywy dla dominacji liberalnego Zachodu. Niemoralność Rosji jest przecież wprost jaskrawa: to przede wszystkim dominujące w wielu dziedzinach życia przyzwolenie na cyniczne kłamstwo, więcej jeszcze, kłamstwo jako system utrzymywania społecznej i indywidualnej równowagi. Wymieniać można poza tym długo: otwartość państwa na fałsz w religii (islamizacja Rosji postępuje z przyzwoleniem państwa!), trwająca od dziesięcioleci bierna zgoda na zbrodnię mordowania nienarodzonych, organizacja życia społecznego nieszanująca wolności jednostki (co ciekawe, Putin lubi powoływać się na myśl wielkiego personalisty, głosiciela wolności Nikołaja Bierdiajewa – czy jedynie po to, by zwieść zachodnich intelektualistów?). Nie ma przy tym znaczenia, że „na Zachodzie też jest aborcja”. Jeżeli mamy dwóch diabłów, to są to po prostu diabły – i niewiele zmienia fakt, że jeden ma czarniejsze rogi, a drugi czarniejsze kopyta.
Jako polscy katolicy nie chcemy, żeby cały świat wpadł w sidła ateistycznego liberalizmu. Nie możemy jednak chcieć, aby świat wpadł w sidła ruskiego miru. Powtórzę to jeszcze raz: to fałszywa alternatywa! Mordowanie nienarodzonych jest zasadniczo tak samo złe we Władywostoku, jak i w Lizbonie; budowanie obok francuskich katedr meczetów wygląda wręcz niewinnie przy Meczecie Katedralnym w Moskwie. Ciekawy to Trzeci Rzym, w którego to sercu może zebrać się jednocześnie 10 tysięcy wyznawców Allaha, by recytować koraniczne sury zakłamujące zbawczą ofiarę Jezusa Chrystusa.
Problem Fatimy
Wreszcie jest całkowicie niezrozumiałe, dlaczego abp Viganò nie podejmuje kwestii poświęcenia Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi. O dokonanie takiego kroku prosili tuż po wybuchu wojny papieża biskupi Ukrainy. W sprawie oceny aktów, jakie wykonywali papieże próbując odpowiadać na prośbę Matki Boże Fatimskiej, panuje dziś w Kościele duża rozbieżność. Niektórzy twierdzą, że zwłaszcza akt poświęcenia dokonany przez św. Jana Pawła II w 1984 był w pełni wystarczający, dowodząc, że w kilka lat później Związek Sowiecki przecież upadł. Inni uważają jednak, że upadek ten nie oznaczał i wciąż nie oznacza ani zaprzestania szerzenia się rosyjskich błędów po świecie, ani nawrócenia Rosji. W świetle faktów, trudno się z tym nie zgodzić: idee o proweniencji bolszewickiej dominują dziś niemal na całym Zachodzie, a sama Rosja, choć odrzuciła komunistyczny ateizm, jest wciąż niezwykle daleka od rzeczywistego nawrócenia. Władimir Putin, owszem, uczestniczy niekiedy z ostentacją w prawosławnej liturgii, ale czy jego czyny nie mogą zasiać w nas co najmniej wątpliwości, czy aby na pewno dokonało się w nim jakieś nawrócenie?
W dodatku, jak podnoszą krytycy aktów dokonanych przez św. Jana Pawła II, a wcześniej również przez Piusa XII, ze względu na brak jasnego wymienienia Rosji jako przedmiotu poświęcenia Niepokalanemu Sercu, trudno jest mówić o dosłownym wypełnieniu nakazu Matki Bożej, choć, oczywiście to do Niej i do Chrystusa należy ostateczna ocena.
Z naszej perspektywy sądzić możemy po owocach, a Rosja wszczynająca krwawą wojnę przeciwko Ukrainie nie wydaje się być bynajmniej owocem autentycznego nawrócenia do Ukrzyżowanego.
Dlaczego?
Nie wiem, dlaczego arcybiskup Viganò poszedł taką drogą. Czy nienawidzi zachodniego liberalizmu tak bardzo, że gotów jest bezkrytycznie oddać się w ramiona pozornie chrześcijańskiej siły, która wydaje się na tyle potężna, że jest mu w stanie rzucić wyzwanie? Jeżeli tak, to nie warto go słuchać, bo zaślepia go niechęć. Może szukając intelektualnej podbudowy dla walki z siłami globalizmu zaczytuje się w dziełach rosyjskich ideologów, sądząc, że znalazł w nich jakiś złoty klucz? Jeżeli tak, to nie warto go słuchać, bo zatracił obiektywizm. Nie chcę rozważać innych scenariuszy, jak ten, który pojawia się dziś często w internetowych komentarzach, a który sprowadza Viganò do roli płatnego agenta Kremla. Na to nie ma dowodów, zresztą: po owocach ich poznacie. Nawet jeżeli były nuncjusz ma jak najlepsze intencje, błądzi. Powtórzę to raz jeszcze: błądzi na wielu obszarach, ale fundamentalnym błędem jest odrzucenie perspektywy Ewangelii. Viganò zdaje się wierzyć w budowę Bożego porządku na tej ziemi. Trzeba, oczywiście, próbować budować taki porządek: ale nie pokładać w nim nadziei. Zgodnie z tym, czego uczył nas nasz Pan, nadzieję pokładamy jedynie w Bogu. Mam tymczasem wrażenie, że z artykułu arcybiskupa przebija tymczasem pragnienie wzniesienia nowej wieży Babel, tyle, że z murami pełnymi inskrypcji pisanych cyrylicą. To nie jest ścieżka, którą iść powinien katolik.
W sytuacji brutalnej wojny jest zadaniem arcybiskupa Kościoła katolickiego sięgać przede wszystkim po Ewangelię oraz po zapomnianą dziś, również w samym łonie Kościoła, katolicką naukę społeczną. Od biskupa pozycjonującego się w obszarach konserwatyzmu czy tradycjonalizmu, oczekiwalibyśmy zawarcia w takim oświadczeniu raczej właśnie propozycji katolickiego porządku społecznego i przypomnienia postulatu społecznego panowania Chrystusa Króla, a nie szukania rozwiązań w „Konserwatywnej rewolucji” czy „Podstawach geopolityki” Aleksandra Dugina, czołowego ideologa kremlowskiego ekspansjonizmu Tym więcej, gdy czyni się to za cenę milczenia o krwi przelewanej przez niewinne ofiary, składane na ołtarzu budowy ruskiego miru.
Paweł Chmielewski
Rosja Putina fałszywą nadzieją dla chrześcijaństwa – Nowak, Ryba, Głębocki, Górny, Doerre, Karpiel