Synod o Synodalności okazał się być wioską potiomkinowską. Wsłuchiwanie się, inkluzja, kulawy Ersatz prawdziwej debaty… Według abp. Stanisława Gądeckiego trudno mówić o racjonalnym poszukiwaniu prawdy oraz otwarciu na Boże słowo. Tym więcej, że czołową rolę w obradach synodalnych odegrał program Niemców, Belgów i innych europejskich progresistów. Kościół znalazł się w bardzo groźnej sytuacji. Metropolita Poznania, jako jedyny z Polaków obecnych na synodzie, mówi o tym wprost. Takie stanowisko wymaga zdecydowanego wsparcia ze strony całej zdrowej części Kościoła w Polsce.
Polska delegacja na Synod o Synodalności przywiozła z Rzymu bardzo różne doświadczenia. Na łamach „Gościa Niedzielnego” metropolita katowicki abp Adrian Galbas zapewniał, że proces synodalny w ogóle nie dąży do zmiany w nauczaniu Kościoła a zbieżność między Synodem o Synodalności a niemiecką Drogą Synodalną to tylko nieszczęśliwy „przypadek”. Podobnie wypowiadał się Aleksander Bańka, filozof z Katowic, wzywając Kościół w Polsce do otwarcia się na „synodalność” i zapewniając, że nie ma się czego „obawiać”, bo doktryna jest „bezpieczna”. Wreszcie również kard. Grzegorz Ryś opiewał synodalność jako nową zasadę funkcjonowania Kościoła.
Trudno te głosy potraktować poważnie, choćby dlatego, że osią ich wszystkich jest pozytywne ustosunkowanie do pojęcia synodalności. „Synodalność” tymczasem nie ma wciąż żadnej jasnej definicji. Wzywanie do bycia synodalnym, podczas gdy nie wiadomo precyzyjnie, co to oznacza, jest czystą ideologią, a nie poważnym głosem w debacie o sytuacji i przyszłości Kościoła. Jestem głęboko zasmucony faktem takiego uginania się polskiej delegacji przed progresywną nowomową. Od reprezentantów Kościoła doświadczonego dziesięcioleciami funkcjonowania w ideologicznym systemie politycznym wymagałoby się czegoś więcej.
Wesprzyj nas już teraz!
Tym większa jest moja wdzięczność wobec stanowiska, jakie zajął abp Stanisław Gądecki. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, inaczej niż kard. Ryś, abp Galbas czy Aleksander Bańka, nie zadowolił się pustymi sloganami, ale trzeźwo zauważył, że „synodalność” okazała się być w praktyce mało Bożym procesem. W rozmowie z „Catholic World Report” metropolita Poznania podkreślił, że sposób prowadzenia rozmów na zgromadzeniu w Rzymie „nie służył racjonalnemu poszukiwaniu prawdy”. Uczestników posadzono przy okrągłych stołach i nakazano nawzajem się wysłuchiwać, bez możliwości wdawania się w polemikę. Co więcej do różnych stolików przypisano konkretne zagadnienia, więc nie można było rozmawiać o takich tematach, jakie dany uczestnik synodu uważał za ważne. Jak w taki sposób można cokolwiek poważnie ustalić? To oczywiście niemożliwe, tym więcej, że dyskusji nie było nawet na forum całego zgromadzenia: istniała teoretyczna możliwość krótkiego zabierania głosu, ale nie wszyscy mogli to zrobić w równym stopniu; co więcej pisemne stanowiska wysyłane do sekretariatu synody nie były przez nikogo czytane.
Z opisu abp. Stanisława Gądeckiego wyłania się zatem obraz wioski potiomkinowskiej: wielkiego udawania, że cokolwiek się tu decyduje i o czymkolwiek rozmawia. Takie same były mankamenty wcześniejszych faz procesu synodalnego. Metropolita Poznania przypomniał, że w fazie diecezjalnej wzięło w sumie udział niespełna 1 proc. katolików – i ten marginalny głos został potraktowany jako głos „Ludu Bożego”, choć o jakiejkolwiek reprezentacyjności nie ma tu mowy. Tym więcej, że w tej fazie uczestniczyli często ludzie odlegli od Kościoła, co sprawiało, że głośno rozbrzmiewały niekatolickie hasła. „Nie na tym jednak polega poszukiwanie woli Bożej” – powiedział arcybiskup.
Abp Gądecki, inaczej niż abp Galbas, doskonale dostrzega zbieżność między globalnym procesem synodalnym a niemiecką Drogą Synodalną. Już 9 października arcybiskup wysłał list do papieża Franciszka, w którym odniósł się szeroko do postulatów tej Drogi. Niemcy chcieli wpłynąć na przebieg synodu: w dniu otwarcia zgromadzenia wysłali do wszystkich uczestników maila z dokumentami swojego reformistycznego procesu. Jak po synodzie stwierdził bp Georg Bätzing, szef Episkopatu Niemiec, odnotowali duży sukces – wszystkie ważne niemieckie tematy były przedmiotem synodalnej dyskusji. Rzeczywiście, w dokumencie finalnym rzymskiego zgromadzenia stwierdzono, że katolicka antropologia jest jakoby niewystarczająca do ogarnięcia współczesnych fenomenów – co jest oczywistym otwarciem furtki dla zmian w takich kwestiach jak transgenderyzm. Dokument wyraził też zdecydowane poparcie dla tworzenia kontynentalnych międzynarodowych gremiów, które będą mieć nowe kompetencje, w tym doktrynalne. To stara niemiecka idea: Kościół w Niemczech marzy, by utworzyć twardą strukturę europejskiego Kościoła, którą kierować będą właśnie Niemcy, do spółki z Austriakami, Szwajcarami, Belgami, Holendrami i liberalną częścią Francuzów, Włochów i Hiszpanów. Dzięki ich pieniądzom w praktyce byłoby to oczywiste.
W liście z 9 października do papieża abp Gądecki zwrócił uwagę właśnie na ten problem. Przypomniał, że już wcześniej na Synodzie o Synodalności pojawiały się pomysły utworzenia takich kontynentalnych gremiów. Hierarcha wprost zapytał, czy nie oznacza to, że Niemcy i ich liberalni sojusznicy dostaną do ręki narzędzie wpływu na inne Kościoły lokalne. A to oznaczałoby przecież totalną katastrofę: jak pisał abp Gądecki, w Niemczech całkowicie myli się nauczanie Kościoła z twierdzeniami współczesnej demokracji liberalnej, co wyraża się w takich błędnych koncepcjach jak postulaty pełnej aprobaty dla homo- i transseksualizmu, święceń kapłańskich dla kobiet oraz głębokiej „demokratyzacji” władzy w Kościele. „Gdyby konferencjom episkopatów bądź też zgromadzeniom kontynentalnym została udzielona kompetencja doktrynalna, powyższe tezy zostałyby uznane za katolickie i – być może – zostałyby narzucone innym konferencjom kontynentalnego zgromadzenia, pomimo ich ewidentnie niekatolickiego charakteru” – napisał arcybiskup. Niestety, pomimo tych obiekcji postulat tworzenia kontynentalnych gremiów obdarzonych jakimś autorytetem decyzyjnym znalazł się w dokumencie finalnym, co stanowi – jak pisałem – ewidentne niemieckie zwycięstwo.
Na tym jednak nie koniec, bo trzeba uwzględnić również działania samego papieża oraz prefekta Dykasterii Nauki Wiary kard. Victora Manuela Fernándeza. Abp Gądecki wskazywał, że dyskusja na Synodzie o Synodalności była pozorna. Tak rzeczywiście było, bo niemiecka progresywna agenda była realizowana… przez wskazane dwie osoby. W przededniu synodu Franciszek de facto dał zielone światło błogosławieniu związków homoseksualnych (idea wspierana przez Niemców, Austriaków, Szwajcarów i Belgów), a kard. Fernández ogłosił nieodwołalność Komunii św. dla rozwodników (idea Niemców sięgająca Synodu Würzburskiego w latach 1970 – 1975); tuż po synodzie Franciszek wydał motu proprio Ad theologiam promovendam, które stanowi faktyczne odrzucenie Veritatis splendor, encykliki św. Jana Pawła II zwalczającej etykę sytuacyjną i moralność autonomiczną (idee niemieckie, rozpropagowane w latach 70. przez neo-kantystę ks. prof. Alfonsa Auera). Wreszcie również po synodzie kard. Fernández wydał wytyczne z faktyczną zgodą na to, by chrzcić transseksualistów oraz dopuszczać chrzest dzieci par homoseksualnych, podobnie jak by dopuszczać trans- i homoseksualistów do bycia rodzicami chrzestnymi i świadkami na ślubie. To znowu realizacja idei niemieckiej Drogi Synodalnej.
Abp Stanisław Gądecki, inaczej niż reszta polskiej delegacji na Synod o Synodalności, nie wpadł w pułapkę ideologicznej wewnątrzkościelnej pseudo-poprawności. W przyszłym roku metropolita Poznania osiągnie wiek emerytalny, zakończy się też jego druga kadencja w funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Daje mu to naprawdę dużą swobodę. Wprawdzie nie będzie mógł wypowiadać się już z pozycji nieformalnego przywódcy Kościoła w Polsce, ale przykład wielu innych hierarchów na emeryturze pokazuje, że jego głos może mieć ogromne znaczenie dla przebiegu debaty w Kościele. Dopóki kard. Gerhard Müller był na urzędzie w Kongregacji Nauki Wiary wypowiadał się dość dyplomatycznie; odkąd został z niej usunięty i stracił wszelką nadzieję na powrót do struktur Kurii Rzymskiej, zaczął mówić wprost o problemach Kościoła za pontyfikatu Franciszka. Podobnie abp Héctor Aguer z La Platy w Argentynie zaczął zabierać głos w najważniejszych sprawach właśnie na emeryturze. Abp Gądecki dał się poznać Kościołowi powszechnemu już kilkukrotnie, na przykład na obu synodach o rodzinie w latach 2014-2015 czy też jako jeden z nielicznych biskupów na świecie upominając w 2022 roku niemiecką Drogę Synodalną. Dzięki swojemu autorytetowi ma szansę stać się głosem sprzeciwu zdrowej części Kościoła wobec obłąkańczych zmian, jakie proponują Niemcy, Belgowie i inni progresiści – zmian, z których niektóre aż nazbyt chętnie implementowane są dziś przez Watykan. Potrzeba jednak dużego wsparcia dla tego kursu. Dzisiaj największym zagrożeniem dla Kościoła są ci katolicy, którzy kolaborują z progresywizmem: wykazują się ugodowością względem transgenderyzmu i innych fałszywych ideologii. W zamian za wygodę poczucia dopasowania do świata są gotowi porzucić nauczanie Kościoła; często jeszcze gorzej – fałszują słowo samego Boga, nadając mu własne interpretacje.
Nie wolno godzić się na taką postawę – Ewangelia nie ulega przemodelowaniu zgodnie z nowoczesnymi poglądami. Gdyby było inaczej, to chrześcijanie w starożytności przyjęliby składanie ofiar bożkom, dzieciobójstwo czy sodomię. Występowali jednak przeciwko tym kłamstwom, często ponosząc za to najwyższą cenę. Gdybyśmy dziś poszli na współpracę z liberalizmem, naplulibyśmy w twarz męczennikom, nie mówiąc już o odwróceniu się od Chrystusa – ze wszystkimi konsekwencjami takiego świadomie dokonanego aktu. Nie dajmy się zwieść ideologii synodalności. Za hasłami o rozmowie, wsłuchiwaniu oraz inkluzji stoi wyłącznie program dostosowywania się do świata, a to – jak zawsze w historii – oznacza po prostu zdradę Boga.
Paweł Chmielewski