Zapewne w każdej polskiej rodzinie przekazywana jest jakaś historia związana z krzyżem. W mojej rodzinie jest nawet kilka takich historii. Najczęściej opowiadamy sobie nawzajem, przez pokolenia, jak to moja babcia, od strony mamy, uratowała przepiękny krucyfiks, który komuniści wyrzucili z gminnej szkoły powszechnej do śmietnika. Było to w roku 1958, kiedy czerwoni wrogowie Boga rozpoczęli w polskich placówkach oświatowych zakrojoną na wielką skalę tzw. „akcję dekrucyfikacyjną”. „Emblematy religijne” miały zniknąć ze wszystkich szkół. W dalszej kolejności, krzyże były wyrzucane ze wszystkich placówek publicznych.
Moja babcia Apolonia Romanowska była osobą bardzo religijną, tak zresztą jak ogromna większość mieszkańców nadbiebrzańskich rejonów skąd pochodziła, zasiedlonych już w drugiej połowie XV wieku przez katolickich osadników, przybyłych tu z zachodnich ziem Rzeczypospolitej. Budujący jest widok, kiedy przemierza się tamtejsze drogi, a wzrok wciąż zatrzymuje się na cudownych kapliczkach i przydrożnych krzyżach, które kwitną tu tak licznie, jak kwiaty na łące. Babcia Apolonia mieszkała z dziadkiem Romualdem i dziećmi, prowadząc nieduże gospodarstwo rolne, we wsi Moniuszki, którą założył szlachecki ród, przodków Stanisława Moniuszki – twórcy opery narodowej. Wieś ta przynależy do, erygowanej pod koniec XV wieku, parafii św. Wawrzyńca w Dolistowie. Niecałe sto metrów od murów kościoła swe piękne, modre wody toczy znana rzeka Biebrza.
Kiedy pod koniec sierpnia 1958 roku komunistyczne rządy, niewolące Polskę, postanowiły wyrzucić krzyż ze szkół, tak aby dzieci 1 września, rozpoczęły naukę bez najświętszego symbolu chrześcijaństwa, „zaraza” ta dotarła i do nadbiebrzańskich wsi. Moja mama Danuta i jej pięcioro rodzeństwa nauki pobierali w szkole powszechnej we wsi Radzie, położonej dwa kilometry od Moniuszek. Pierwszego września, jak zwykle, dzieci rozpoczęły naukę. Szokującym, nie zwykłym widokiem był dla nich święty krzyż, który w sposób manifestacyjny komunistyczna dyrekcja szkoły w Radziach wyrzuciła na śmietnik, próbując dzieciom, udowodnić w ten głupi sposób, że Boga nie ma.
Wesprzyj nas już teraz!
Dzieci nie dały się nabrać. Kiedy przyszły ze szkoły do domu, z płaczem, opowiedziały swojej mamie, czyli mojej babci o „strasznej krzywdzie jaką dyrektor wyrządził Jezusowi”. Babcia, nie zastanawiając się ani chwili i nie licząc się z poważnymi konsekwencjami jakie mogły ją dotknąć, ani nawet z tym, że dzieci mogą zostać same, gdyż dziadek zmarł w roku 1945, pobiegła do szkolnego śmietnika, wyjęła krzyż, ucałowała go i przyniosła do domu.
Przez dziesiątki lat wisiał on na honorowym miejscu w domu. W jego świetle wyrosło na prawych ludzi sześcioro dzieci mojej babci i dziadka. Kiedy dziadkowie odeszli z tego świata, przepiękny krucyfiks, przedwojennej roboty (dębowy krzyż, artystycznie wykonana ceramiczna figura) trafił do pokoju mojej mamy. Był jej wiernym towarzyszem do ostatnich dni ziemskiego życia. Teraz ten najświętszy krucyfiks, uratowany przez moją babcie, Apolonię, wisi nad moim biurkiem. Kiedy pracuję, a czasem patrzę na Niego – On dodaje mi sił. Jakby do mnie mówił „Walcz, nie poddawaj się, bo wiele jest jeszcze do uratowania”.
Dziś znów wróciły straszne czasy, gdy krzyże znajdowane są na śmietniku. Społeczeństwa zachodnie najpierw wyrzuciły Chrystusa ze swego serca, a dziś burzą kościoły i wyrzucają Jego krzyż do lamusa. Kiedy odwiedzałem ostatnio hospicjum „Dom Opatrzności Bożej” w Białymstoku, jego dyrektor zaprowadził mnie do hospicyjnej kaplicy. Wśród wielu świętych symboli, obrazów, relikwii które się tam znajdują moją uwagę przykuł duży krucyfiks. Uderzył mnie widok Chrystusa przybitego do krzyża, którego całe ciało pokryte jest krwawymi ranami, zadanymi Zbawicielowi przez rzymskich siepaczy.
Zapytałem skąd pochodzi ten niezwykły krucyfiks, który w miejscu dobrze znającym cierpienie, gdzie się obecnie znajduje, nabiera szczególnie mocnej wymowy. Dyrektor „Domu Opatrzności Bożej” dr Tadeusz Borowski, który do dziś nosi w sobie rany, zadane mu przez bicz sowieckiego zbrodniczego systemu, kiedy to jako mały chłopiec został z rodziną wywieziony na Sybir, odpowiedział mi, że krucyfiks pochodzi „ze zburzonego kilka lat temu w Niemczech kościoła”. Przygarnął go i uratował pewien polski kapłan, który następnie przekazał krucyfiks hospicjum. Popatrzyłem raz jeszcze na Niego i pomyślałem „Chryste Twoje straszne rany wciąż obficie krwawią, bo rozdrapuje je nasz grzech, szczególnie ten, kiedy wyrzucany jesteś z naszych serc i świątyń na śmietnik”.
Adam Białous