Ceniony dziennikarz motoryzacyjny nie zostawił suchej nitki na Strefie Czystego Transportu, wprowadzonej wraz z początkiem miesiąca na terenie Warszawy.
– No i mamy to, stało się. Nie wiem, czy trzeba będzie wyjść na ulicę, czy jakieś ruchy poczynić… Wy mi napiszecie w komentarzach, co z tym zrobić – rozpoczął dziennikarz audycję na własnym kanale You Tube.
Adam Kornacki zwrócił uwagę, że wprowadzona od początku lipca SCT oznacza dla wielu kierowców ograniczenia, kary finansowe, mandaty i biurokrację. Nie ma natomiast nic wspólnego z ochroną środowiska i przewietrzania miasta nowoczesnego, dysponującego korytarzami wentylującymi, szerokimi arteriami, przepływającą przez środek metropolii, szeroką Wisłą…
Wesprzyj nas już teraz!
– Dlaczego więc wprowadzono coś, co jest od samego początku bublem prawnym, który – wspomnicie moje słowa – najpierw utrudni, a potem uniemożliwi nam swobodną eksploatację swoich samochodów – zastanawiał się dziennikarz.
Autor audycji zaznaczył, że urzędy – zarówno miejski, jak i wojewódzki – zarzekały się, iż prowadzone były społeczne konsultacje w sprawie wprowadzenia strefy. – Jeżeli ktokolwiek z was brał udział w tych konsultacjach, niech mi napisze w komentarzu – zwrócił się do widzów. – Bo ja nie brałem. Nic o tym nie wiedziałem. Nikt się nie pytał. Znam wielu ekspertów – z Instytutu Transportu Samochodowego, z Polskiej Izby Motoryzacji – nikt z nikim na ten temat nie rozmawiał – zapewniał.
Sięgając do oficjalnych informacji na temat SCT wyliczał, że strefa dotyczy samochodów starszych niż 25 lat. – Zważywszy, że średnia wieku aut w Polsce wynosi 12 lat, a jeszcze niedawno było to 16 lat, wprowadzanie takich norm jest śmianiem się w twarz swoim obywatelom – ocenił.
– Załóżmy, że jeździsz matizem, seicento, które ma 25 czy 26 lat i pali pięć litrów na setkę – nie wjedziesz nie tylko do Śródmieścia. Od Trasy Łazienkowskiej, od Grochowa po Wolę, po al. Prymasa Tysiąclecia – niby tylko 7 procent powierzchni miasta, ale to 7 procent, przez które każdy nas prędzej czy później będzie miał potrzebę przejechać – zauważył.
Kornacki podał przykład remontowanego przez siebie hummera z 1997 roku – z całkiem nowym silnikiem, nadwoziem i zawieszeniem. Takie auto ze względu na niespełnianie norm emisji spalin nie wjedzie do SCT.
– Po co takie coś wprowadzać i po co dzielić społeczeństwo żeby od razu powiedzieć: „Ty jesteś bogaty, ty jesteś biedny; ty wjedziesz, ty nie wjedziesz; ty wjedziesz G-klasą, która pali 40 litrów na setkę – bo jesteś bogaty i cię wpuścimy, a ty z tym „matiziną”, spalaniem 4,5 litra, masą własną 800 kilo – nie wjedziesz, bo jesteś biedakiem. A biedaki nie wjeżdżają do Śródmieścia. Nie wjedziesz na Grochów bo już cię Trasa Łazienkowska oddzieli. Strefa dla bogaczy i strefa dla ubogich – tak podsumował autor programu filozofię wprowadzania Stref Czystego Transportu.
– Jakie to okrutne, jakie to podłe, podważające wszelkie nasze prawa. To jest po prostu pozbawianie nas praw i wolności obywatelskiej. Wspomnicie moje słowa, bo we Wrocławiu, w Krakowie, w Poznaniu też będziecie takie strefy mieć. Jeżeli myślicie, że to was nie dotyczy, to jesteście w błędzie – przewidywał.
Kornacki odnotował zawarte w uchwale o SCT wyłączenia z zakazu wjazdu. Będzie można na przykład skorzystać z „dyspensy” 4 razy w roku, co oznacza papierkowy bałagan i uruchomienie biurokratycznej machiny. To samo dotyczy posiadaczy aut wpisanych do rejestru jako zabytkowe. Muszą oni przed wjechaniem do miasta postarać się o opinię rzeczoznawcy i uzyskać zieloną naklejkę umieszczaną na szybie pojazdu. Miłośnik zabytkowych samochodów odwiedzających różne miasta w ramach branżowych zlotów będzie więc kolekcjonerem takich nalepek. Podobnie, osoba mieszkająca i płacąca podatki w stolicy – chcąc uzyskać dla siebie zwolnienie z zakazu, musi starać się o odpowiedni glejt w urzędzie skarbowym.
– Ja będę się tłumaczył innym urzędasom, którzy spożytkują na to 100 tysięcy ryz papieru, którzy będą siedzieć, pić kawkę przy klimatyzatorach, będą zanieczyszczać środowisko tak jak żaden samochód na tym świecie swoją nikomu do niczego nie potrzebną, zdublowaną prawnie pracą, która wykonają tylko po to by ją wykonać i zakosić parę złotych – irytował się dziennikarz. – Ja się będę tłumaczył przez US, że płacę tutaj podatki? Przecież żeby sprawdzić samochód, wystarczy wejść w CEPiK; gdyby coś takiego się stało, wszystko jest w systemie – można wejść po moim PESEL-u i sprawdzić, gdzie płacę podatki. Nie – obywatel zostaje obciążony wszystkimi tymi obowiązkami. To on musi się ubiegać, żeby wjechać na Świętokrzyską – zauważył.
– Wprowadźmy prawo, które będziemy w stanie egzekwować; po co wprowadzać takie, które z zasady jest nie do wyegzekwowania, a to takie jest – apelował.
– Wydaje mi się, że my, kierowcy będziemy musieli prędzej czy później wyjść na ulice i naprawdę domagać się jakichś praw, bo: podatki w paliwie, podatki w tym, podatki w tamtym… – powiedział.
– Jeżeli nie pójdziemy po rozum do głowy, jeżeli władze się z tego nie wycofają – ze Stref Czystego Transportu – wszyscy zostaniemy uciemiężeni: i urzędnicy Bogu ducha winni, i obywatele, tylko Zieloni będą siedzieć w sandałach z dreadami i ziewać przykuci do drzewek na Chmielnej… – zakończył swój wideofelieton.
W ciągu nieco ponad tygodnia film uzyskał ponad 170 tysięcy wyświetleń. Autorzy 3,8 tysiąca komentarzy w ogromnej mierze podzielali mocne opinie zawarte w tekście. Wielu jednak zarzucało autorowi programu, że zabrał głos w sprawie stref dopiero teraz, gdy sprawa została już przegłosowana i jest obowiązującym prawem.
Źródło: You Tube / Adam Kornacki
RoM