Bieg historii pozbawił nas ziem wschodnich z całą ich duchowością, bagażem doświadczeń i bogactwem kulturowym. Większość nie pamięta tego, co było, a nie jest. On pamiętał. I w nim trwała ta Rzeczpospolita, która jest matecznikiem polskiej duszy. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci.
Żyjemy w czasach, w których kalanie własnego gniazda staje się modą zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Łatwo powiedzieć, że I Rzeczpospolita niepotrzebnie pchała się na wschód, ale trudniej cenić i pielęgnować niepowtarzalne dziedzictwo naszych ziem utraconych. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski był po tej drugiej stronie.
Był człowiekiem, który pomimo wyrazistych poglądów nigdy nie dał się zaszufladkować. Wchodził w drogę komunistom i mafiom watykańskim, nie bał się krytykować własnych przełożonych w Krakowie, kiedy uważał, że nie dokładają wystarczających starań w zwalczaniu zbrodni przeciwko bezbronnym.
Wesprzyj nas już teraz!
Bodaj nigdy nie słyszałem z jego ust słów, które nie byłyby poparte głębokim namysłem nad prawdą, które nosiłyby na sobie choćby cień frazesu. Gdy się odzywał, oddechy zatrzymywały się – nie dlatego, że mówił rzeczy, których większość nie chciała słyszeć, ale dlatego, że jego bezkompromisowa uczciwość nie zostawiała cienia wątpliwości, że to, co mówi jest nie do odparcia. Można go było ignorować, ale nie pokonać w dyskusji.
Nie miał w sobie nic z populisty. Zawsze dbał o precyzję w byciu sprawiedliwym. Pewnie dlatego żałoba po jego śmierci nie będzie egzaltowana i krzykliwa. Będzie pełna szczerego smutku, szacunku i zadumy nad szlachetnością, dla której nawet w tak zepsutych czasach znalazło się miejsce w jego osobie.
Niechaj nie wie lewica twoja, co prawica twoja czyni. Te słowa przyswoił sobie jako szafarz miłosierdzia. Głośno mówił o tym, co wymagało odważnych słów, co zostałoby zaniedbane, gdyby nie jego świadectwo. Jednak milczał o tych zasługach, którymi skarbił sobie nagrodę nie w tym świecie.
Śmierć ks. Isakowicza-Zaleskiego oderwała nas od dziennych obowiązków. Rzuciła na kolana przed domowymi obrazami Pana Jezusa, Jego Matki i Świętych Patronów, skłoniła do cichej modlitwy w biurze, w samochodzie, na ulicy. Choć wracamy do pracy czy troski o dom, to jednak w oczach wzbierają łzy, a na sercu leży bardzo osobliwy kamień żalu… Żalu, w którym patrzymy przede wszystkim na dobro, jakie było nam dane.
Przeżywając tę śmierć, zastanawiamy się, dlaczego nastąpiła właśnie teraz. Mówimy o stracie, ale czy myślimy o logice „drugiej strony”, po której znalazł się nasz przyjaciel? Ale czy to czas, by patrzeć tak bardzo po ludzku? Czy nie lepiej przyznać, że Pan zabrał go właśnie w takim momencie, jaki uznał za najlepszy dla jego duszy i dla tych, których zostawił w tym ziemskim wojowaniu?
Pozostanie po nim miłość, o której wprawdzie nie mówił, ale którą żył. Miłość do prawdy i do Polski. Jego miłość do Kresów nie była sentymentalna, bo o taką nietrudno. Miłość ta była rozumna i sprawiedliwa. Była też odważna. Gdy oficjalne władze naszego państwa trwały w wołającym o pomstę do nieba grzechu zaniechania, on piętnował tchórzostwo współczesnych winowajców i powtarzał w porę i nie w porę prawdę na temat ofiar i ich katów.
Ksiądz Tadeusz nosił w sobie bogactwo dawnej Polski. Nie tylko z racji ormiańskiego pochodzenia, ale przede wszystkim przez wzgląd na umiłowanie ojczystych dziejów i pragnienie sprawiedliwości, które napełniały najznakomitsze karty naszej historii.
Kochaliśmy go nie tyle za jego osobowość czy za to, co zrobił dla poszczególnych z nas. Większość nigdy nie miała okazji go spotkać. Kochaliśmy go za jego cnoty, za niezłomność charakteru i oddanie sprawie, którą uważamy za słuszną – a to jest najszlachetniejsza miłość, jaką człowiek może zapałać do człowieka.
On był tej miłości nierzucającą się w oczy, a jednak nigdy nie przyćmioną pochodnią. W nim utraciliśmy Polaka wielkiego w swej skromności, Adwokata Kresów i Lwa Cichej Uczciwości. Teraz składamy mu hołd, bo w nim żyła Polska, której z dnia na dzień, z roku na rok, coraz mniej wokół nas…
Pan powołał do siebie uczciwego sługę. Poświęćmy czas i serce na szczerą i pełną miłości modlitwę. Za niego i za nas, którym przyjdzie żyć bez niego w Polsce, w której pozostanie on zacnym wspomnieniem i wiecznotrwałym drogowskazem, wręcz dziwem ludzkiego charakteru, gdy zważymy, jaki konformizm, jaki brak odwagi i integralności nas otaczają.
Ks. Isakowicz-Zaleski uchodził za tak uczciwego, że wydaje się, iż nie miał tajemnic. A nawet jeżeli miał, to zna je już tylko Ten, przed którym stanął. Jemu powierzajmy duszę i wieczne zbawienie naszego Drogiego Przyjaciela.
Filip Obara
Tu rozmowa, którą miałem niedawno zaszczyt przeprowadzić z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim:
Wszystko zostało wyreżyserowane. Ks. Isakowicz-Zaleski o Okrągłym Stole