17 sierpnia 2021

Afgańska wojna na wyniszczenie. Klęska projektu zbudowania liberalnej demokracji

(Fot. Stringer / Reuters / Forum)

W niedzielę talibowie przejęli władzę w Afganistanie po 20 latach wojny na wyniszczenie ze znacznie większymi siłami liberalnego, prozachodniego rządu afgańskiego. Kabul – według analiz CIA – miał się bronić co najmniej jeszcze 90 dni. Analitycy spekulują, co poszło nie tak z amerykańskim eksperymentem stworzenia w głęboko podzielonym i skorumpowanym kraju demokracji przedstawicielskiej?

 

Silnie zmotywowani talibowie po raz kolejny okazali się dominującą siłą polityczną, militarną i religijną na „cmentarzysku imperiów”.

Wesprzyj nas już teraz!

Jeszcze 8 lipca prezydent Joe Biden podczas przedstawiania planu wycofania sił amerykańskich zapewnił dziennikarzy, że „nie będzie żadnych okoliczności wskazujących na zabieranie ludzi z dachu ambasady Stanów Zjednoczonych w Afganistanie”.

Tłumaczył, że „misja wojskowa” zakończy się 31 sierpnia i będzie przebiegać „w bezpieczny oraz uporządkowany sposób, stawiając na pierwszym miejscu bezpieczeństwo żołnierzy”.

Biden zirytowany pytaniem jednego z dziennikarzy odnośnie podobieństwa ewakuacji do sytuacji w Wietnamie, upierał się, że nie ma żadnego podobieństwa. – Talibowie to nie południe – to nie armia Północnego Wietnamu. Nie są nawet porównywalni pod względem możliwości.

Stało się jednak dokładnie tak jak w Sajgonie w 1975 roku. Co najmniej trzykrotnie mniej liczne siły od armii afgańskiej, na szkolenie której Ameryka wydała ponad 80 miliardów dolarów, okazały się znacznie skuteczniejsze.

Islamiści wkroczyli do Kabulu w niedzielę, wywołując chaos. Wcześniej USA, Wielka Brytania, Kanada i inne państwa biorące udział w wojnie wysłały znaczne siły, by ewakuować personel dyplomatyczny i część współpracowników afgańskich wraz z rodzinami.

Coraz bardziej odizolowany i tracący kontakt z realiami, wychowany na Zachodzie prezydent Afganistanu Ashraf Ghani wraz z grupą bliskich współpracowników zbiegł prawdopodobnie do sąsiedniego Tadżykistanu. Przekonywał opinię publiczną, że zrobił to, by uniknąć starć w Kabulu i dalszego rozlewu krwi.

Talibowie zajęli pałac prezydencki, z którego poinformowali o końcu wojny i wszczęciu negocjacji w sprawie utworzenia „otwartego, inkluzywnego rządu islamskiego”.

Waszyngton podał, że akcja ewakuacji personelu dyplomatycznego dobiegła końca, ale zdecydowano się rozmieścić dodatkowy tysiąc żołnierzy, by pomóc w wydostaniu się z regionu pozostałych Amerykanów i Afgańczyków. W sumie w stolicy pozostaje około 6 tysięcy żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych. Rzecznik Departamentu Stanu Ned Price ogłosił w niedzielę wieczorem, że cały personel „znajduje się na terenie międzynarodowego lotniska Hamida Karzaja”.

 

Atak Republikanów

Ewakuacja przypominająca wycofanie z Wietnamu w 1975 roku wywołała dyskusję między politykami i analitykami oraz dziennikarzami. Zastanawiali się oni: co poszło nie tak z najdłuższą wojną Ameryki?

Republikanie za porażkę obwiniają prezydenta. Przywódca mniejszości w Senacie Mitch McConnell wydał w niedzielę oświadczenie, w którym stwierdził, że „nieudane wyjście” administracji z Afganistanu jest „wstydliwą porażką amerykańskiego przywództwa” i oskarżył Bidena o bagatelizowanie zagrożenia ze strony talibów po wycofaniu wojsk USA.

Deputowany Michael McCaul (Teksas), czołowa postać w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów stwierdził, że Biden „ma krew na rękach” za swoją decyzję o wycofaniu żołnierzy z regionu. Dodał, iż administracja „całkowicie nie doceniła siły talibów”.

Kongresmen Whip Steve Scalise porównał rozwijającą się sytuację do ewakuacji z Wietnamu, nazywając wydarzenie „Sajgonem prezydenta Bidena”.

Biały Dom broni się jednak, twierdząc, że dalsze stacjonowanie na afgańskim terytorium nie miało sensu, a „ofensywa talibów była nieunikniona”.

Sekretarz stanu Antony Blinken przekonywał w niedzielę, że przejęcie kraju przez ugrupowanie powstańcze nastąpiłoby nawet, gdyby siły amerykańskie pozostały na miejscu. – Myślę, że pomysł, iż status quo można byłoby utrzymać, zachowując tam nasze siły, jest po prostu błędny – stwierdził w rozmowie z Jake Tapperem z CNN. Dodał, że snucie analogii między Afganistanem a Wietnamem jest nie na miejscu. – Pamiętaj, to nie jest Sajgon – podkreślił, dodając, że USA zakończyły swoją misję „radzenia sobie z ludźmi, którzy zaatakowali nas 11 września” i że „ta misja powiodła się”.

Blinken przyznał, że siły afgańskie „nie były w stanie obronić kraju”, a przejęcie władzy przez talibów „nastąpiło szybciej, niż się spodziewano”.

Sekretarz skontaktował się z przedstawicielami ponad 60 krajów, kluczowych sojuszników z wyjątkiem Indii, by wydać wspólne oświadczenie, w którym wskazano na odpowiedzialność talibów za ochronę życia i mienia ludzkiego oraz za natychmiastowe przywrócenie bezpieczeństwa i porządku cywilnego.

Szef amerykańskiej dyplomacji ustalił także ze sprzymierzeńcami kwestię przyjmowania uchodźców afgańskich, którzy pomagali armii USA oraz NATO. Na przykład część z nich trafi „tymczasowo” do Kosowa i Albanii, a ponad 20 tysięcy przyjmą Kanadyjczycy.

Obecnie sojusznicy koncentrują się na zabezpieczeniu międzynarodowego lotniska Hamida Karzaja, aby umożliwić bezpieczny odlot personelu amerykańskiego i sojuszniczego z Afganistanu lotami cywilnymi oraz wojskowymi – poinformowały we wspólnym oświadczeniu Departament Stanu i Departament Obrony USA.

W sumie lotnisko ma ochraniać 6 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Jest ono obecnie jedynym „punktem wyjścia” dla osób opuszczających Afganistan. Stany Zjednoczone mają ewakuować tysiące swoich obywateli, a także lokalnie personel misji w Kabulu wraz z rodzinami oraz inne wrażliwe osoby.

Około 2 tysiące osób już dotarły do USA w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Są to Afgańczycy, którzy przeszli kontrolę bezpieczeństwa. Ci, którzy takiej kontroli nie przeszli, mają trafić do innych miejsc np. Kosowa.

 

Rządy zliberalizowanej „elity” w Kabulu. Dlaczego armia afgańska tak szybko się poddała?

W sytuacji gdy sojusznicy, w szczególności wojskowi dowódcy NATO są poirytowani chaotycznym wycofywaniem, Amerykanie zadają sobie pytanie, dlaczego nie zadziałał program uzbrajania i szkolenia armii afgańskiej, liczącej około 300 tys. w porównaniu z zaledwie 80 tys. bojowników talibskich? Dlaczego talibowie nie napotkali oporu? Przez ponad dwie dekady wojny wydano 88 miliardów dolarów na stworzenie i szkolenie tamtejszej armii.

Amerykanie wkroczyli do egzotycznego kraju ponad 20 lat temu pod pretekstem walki u boku miejscowych plemion przeciwko rządom talibów, którzy mieli sprzyjać Al-Kaidzie, organizacji terrorystycznej odpowiedzialnej za ataki z 11 września 2001 roku. W wyniku zamachów zginęło prawie 3 tysiące osób.

Początkowo armia amerykańska szybko zaczęła odnosić sukcesy, zwłaszcza, że talibowie zbiegli do Pakistanu, by się przegrupować i wznowić wojnę na wyniszczenie. Jeszcze na początku 2005 roku – po wcześniejszych wyborach – generałowie amerykańscy cieszyli się, że talibowie zostali pokonani. Tyle, że niebawem nastąpiło ich kontruderzenie, które przyniosło znaczne straty wojskom sojuszniczym.

Z biegiem lat obecność sił USA rosła i w pewnym momencie prezydentury Baracka Obamy w Afganistanie stacjonowało ponad 110 tysięcy żołnierzy. Rosły też ambicje Ameryki. Na wojnę wydała około 2 biliony dolarów. Życie straciło blisko 2,5 tysiąca Amerykanów – nie mówiąc o 1 100 żołnierzach, w tym Polakach z sił koalicyjnych oraz około 70 tys. afgańskich wojskowych i prawie 50 tys. cywilów.

Rząd afgański – współpracujący z USA i siłami NATO, które w 2003 r. po raz pierwszy w swojej historii udały się na operację poza obszar Europy – kontrolował duże miasta. Był jednak słaby i talibom wkrótce po przegrupowaniu udało się szybko odzyskać mniejsze miasta oraz wsie. Z czasem liczba żołnierzy USA spadła nawet do 3 tysięcy. Koncentrowali się oni na szkoleniu, doradztwie i wspieraniu sił lokalnych. W ostatnim roku stacjonowało w całym kraju około 8,5 tysiąca żołnierzy z krajów sojuszniczych.

W lutym zeszłego roku administracja Donalda Trumpa podpisała porozumienie z talibami, wyznaczając do maja obecnego termin na wycofanie wojsk USA. Porozumienie nie zobowiązywało talibów do rozbrojenia lub zawieszenia broni. Mieli jedynie nie dopuścić do napływu grup terrorystycznych na terytorium Afganistanu.

Za kadencji Bidena termin całkowitego wycofania wojsk amerykańskich został przedłużony o nieco ponad trzy miesiące.

Ekipa Trumpa miała pomysł, by w miejsce regularnej armii wprowadzić najemników, którzy wspieraliby siły afgańskie oraz pozostawić część komandosów.

W lipcu nastąpiła ewakuacja bazy w Bagram. Niedługo potem wzmogła się ofensywa talibów, którzy w błyskawicznym tempie zajęli główne miasta kraju.

15 sierpnia czołowi członkowie talibskiej komisji wojskowej przybyli do pałacu prezydenckiego w Kabulu. Rzecznik talibów potwierdził, że skierowano ich do ochrony posterunków bezpieczeństwa i innej infrastruktury, aby „zapobiec chaosowi i plądrowaniu po opuszczeniu przez siły afgańskie”.

Tego samego dnia prezydent Afganistanu Ashraf Ghani wydał oświadczenie, potwierdzając, że wraz z wiceprezydentem i innymi wyższymi urzędnikami uciekł z kraju, „aby zapobiec rozlewowi krwi”.

Dwadzieścia lat po wyparciu talibowie wrócili zwycięsko i zdobyli stolicę bez jednego wystrzału. Chociaż ogłosili powszechną amnestię i zapewnili ludzi, że nie będzie zabójstw z zemsty, wielu – w szczególności współpracownicy wojsk sojuszniczych – obawia się o swoje życie. Jednak – jak przyznają amerykańskie media np. „Voice of America” – są tacy w Kabulu, którzy cieszą się z powrotu rządów talibów.

Abdullah Abdullah, długoletni rywal zbiegłego prezydenta, jest wściekły, że Ghani nie był w stanie zmobilizować głęboko podzielonego narodu do walki. – Allah pociągnie go do odpowiedzialności za opuszczenie stolicy! – grzmiał.

Abdullah, a także były prezydent Hamid Karzaj, który wielokrotnie błagał Ghaniego, by przedkładał kompromis nad zachowanie władzy, byli zaskoczeni pospiesznym wyjazdem prezydenta. Obaj mieli nadzieję, że uda się wynegocjować z talibami rozwiązanie polityczne. Wcześniej w niedzielę Karzaj w otoczeniu swoich trzech córek opublikował na Facebooku odezwę do narodu, by zapewnić mieszkańców Kabulu, że przywódcy mają plan i prowadzą negocjacje z talibami. Nie wiedział jednak, że pałac prezydencki został opuszczony.

– Niezdolność Ghaniego do zjednoczenia kraju i jego skłonność do otaczania się kadrą wykształconych na Zachodzie intelektualistów doprowadziły Afganistan do tego punktu – komentował porażkę rządu w Kabulu Bill Roggio. Analityk sugeruje, że prezydent Ghani odizolował się od narodu, nie był informowany przez swoich współpracowników o rzeczywistej sytuacji w kraju, bo nie chcieli narazić się na jego gniew. Prezydent miał być kłótliwy i arogancki. Nie docierały do niego racjonalne argumenty. Upierał się przy swoich teoriach i oskarżał publicznie tych, którzy kwestionowali jego sposób rządzenia.

Był krytykowany przez mniejszości etniczne za popieranie etnicznych Pasztunów – swoich współplemieńców – uważając się za przeciwnika talibów. Zraził innych nepotyzmem i korupcją.

Kiedy prowadził kampanię prezydencką w 2014 roku, wziął udział w kursie zarządzania gniewem. Krytycy Ghaniego twierdzą, że jego „twardy styl przywództwa” jest do pewnego stopnia winny szybkiemu rozpadowi afgańskiej armii i sojuszu watażków, którzy w obliczu ofensywy talibów uciekli lub poddali się powstańcom, zamiast walczyć o zachowanie władzy bardzo niepopularnego prezydenta.

– Jego upadek polegał na tym, że nalegał na centralizację władzy za wszelką cenę i uporczywie odmawiał wprowadzenia większej liczby ludzi pod swój namiot – komentował Michael Kugelman, zastępca dyrektora Programu Azjatyckiego w amerykańskim Wilson Center.

72-letni Ghani spędził większość swojej kariery za granicą jako student i pracownik naukowy, zanim wrócił do Afganistanu w 2002 roku. Dla Zachodu był atrakcyjny ze względu na referencje ekonomicznych instytucji, w tym Banku Światowego, gdzie pracował. Uważano, że pomoże naprawić rozpadającą się gospodarkę Afganistanu. Był ministrem finansów przez dwa lata do 2004 roku, a w 2014 r. stoczył swój pierwszy wyścig o prezydenturę.

Wybory spotkały się z krytyką za „oszustwa”. Zarówno Ghani, jak i jego rywal Abdullah Abdullah ogłosili zwycięstwo. W końcu Stany Zjednoczone wynegocjowały kompromis i podzieliły władzę między obu polityków, a nawet stworzyły nowe stanowisko dyrektora naczelnego.

Podobnie wypadły kolejne wybory w 2019 roku. Ponownie pojawiły się oskarżenia o głęboką korupcję i zarówno Ghani, jak i Abdullah uznali się za przywódców państwa. W końcu zakończyli miesiące kłótni i Abdullah został przewodniczącym Rady Pojednania Narodowego, która miała zjednoczyć watażków i przywódców politycznych w obliczu postępu talibów.

Ghani otaczał się wąską grupą współpracowników, którzy „filtrowali” wiadomości z kraju – mówił Torek Farhadi, były doradca afgańskiego rządu. Inni nie mieli odwagi, by wyjawiać mu prawdę, bo się irytował. Słuchał „ekspertów” i był odcięty od ludzi z armii, a nawet niektórych ministrów w rządzie. Lubił otaczać się młodymi, którzy mu schlebiali. – W tradycyjnym kraju Ghani był facetem, który rządził do góry nogami – podsumował Farhadi.

Gdy administracja Trumpa rozpoczęła negocjacje z talibami już w 2016 r., Ghani został poproszony przez amerykańskiego wysłannika pokojowego Zalmay Khalilzada o zebranie silnego zjednoczonego zespołu, który mógłby prowadzić trudne negocjacje. Bez powodzenia.

W kwietniu br. sfrustrowany sekretarz stanu USA Antony Blinken wezwał Ghaniego do wypracowania wspólnego stanowiska. Ostrzegł prezydenta, że ​​musi poszerzyć swoje grono i „być inkluzywny”. „Jedność i inkluzywność… wierzę, że są niezbędne do trudnej pracy, która jest przed nami” – napisał Blinken.

„Nawet przy kontynuacji pomocy finansowej dla Waszych sił ze Stanów Zjednoczonych po wycofaniu się wojsk amerykańskich, obawiam się, że sytuacja bezpieczeństwa ulegnie pogorszeniu i talibowie mogą dokonać szybkich zdobyczy terytorialnych” – ostrzegł.

Analitycy, chociaż wskazują na liczne przyczyny niepowodzenia misji, są zgodni, że z pewnością jedną z nich były niewłaściwe rządy Ghaniego i zliberalizowanej elity, która wyalienowała się od pozostałej części społeczności afgańskiej.

Jednak największym rozczarowaniem okazała się armia. Jej oddziały albo się rozpierzchły, albo przeszły na stronę talibów, albo stawiały słaby opór, nie mając zapewnionego wsparcia z powietrza (wycofanie armii USA i najemników, którzy serwisowali np. samoloty).

Afgańska Armia Narodowa nigdy „nie odcięła pępowiny” od amerykańskiej logistyki, wsparcia powietrznego i gromadzenia danych wywiadowczych, mimo że główną misją sił USA w tym kraju od 2014 roku było przygotowanie wojska i policji do samodzielnego działania. Bez tych zasobów siły rządowe – dodatkowo słabo zmotywowane – po prostu nie były w stanie stawić czoła wysoce zmotywowanym, dobrze zaopatrzonym i dobrze finansowanym (wpływy z ceł, handlu narkotykami, opium, darowizn itp.) talibom – padają sugestie.

Amerykanie od początku narzekali, że mają do czynienia ze „słabej jakości” żołnierzami afgańskimi. Sporo czasu musieli poświęcić na podstawową edukację. Ponadto młodzi ludzie, którzy zaciągnęli się do armii, po uzyskaniu żołdu znikali na wiele tygodni i miesięcy albo nie wracali wcale. Jankesi ogólnie uważali, że rekruci mieli znacznie niższe morale aniżeli talibowie kształceni w religijnych szkołach. Mieli „pękać i uciekać pod ostrzałem”.

Jak zaznacza James Warren, Kabul musiał polegać prawie wyłącznie na afgańskim Narodowym Korpusie Komandosów, aby odzyskać kluczowe miasta, zabezpieczyć linie komunikacyjne i utrzymać kluczowe pozycje obronne.

Elitarne jednostki – Żołnierze Korpusu Komandosów – przechodziły rygorystyczny 14-tygodniowy cykl treningowy podobny pod wieloma względami do reżimu szkoleniowego Rangersów i Marines US Army. „Wszyscy ochotnicy wywodzący się z regularnej armii, komandosi wykazywali się godnym podziwu duchem i odpornością i do niedawna często odnosili sukcesy w pokonywaniu sił talibów. Ale od około pięciu lat ponoszą przytłaczający ciężar w walce o powstrzymanie ekspansji terytorialnej rebeliantów. Do 2017 r. badanie Departamentu Obrony wykazało, że 20-tysięczna grupa komandosów w armii liczącej około 300 tysięcy, była odpowiedzialna za prowadzenie 70-80 procent rzeczywistych walk w kraju. Według specjalnego inspektora generalnego ds. odbudowy Afganistanu rządu USA, liczba misji przydzielonych komandosom w pierwszym kwartale 2021 roku była prawie dwukrotnie większa niż w ostatnim kwartale 2020 roku”.

Jeszcze 16 czerwca wzmocniony pluton 50 komandosów wyparł talibów z centrum dystryktu Dawlat Abad w północnej prowincji Faryab. Jednostka toczyła ciężką walkę przez 50 dni z rzędu. Kilka godzin po tym, jak komandosi zajęli obszar, talibowie powrócili z większymi posiłkami i rozpoczęli atak z wielu kierunków. Apele komandosów o posiłki pozostały bez odpowiedzi. Z pomocą nie przyszły też afgańskie siły powietrzne, utrzymywane głównie przez amerykańskich kontrahentów, którzy opuścili kraj wraz z armią.

Wojsko afgańskie nie było zdolne do prowadzenia samodzielnych działań. Nawet komandosi o znacznie wyższym morale i umiejętnościach, bez wsparcia logistycznego i powietrznego także niewiele mogli zdziałać.

Fakt ten został potwierdzony jeszcze w marcu tego roku podczas przesłuchiwania przez Senacką Komisję Sił Zbrojnych generała armii amerykańskiej Richarda Clarke’a, najwyższego dowódcy wszystkich sił specjalnych.

Na to wszystko nakładała się ogromna korupcja i skłócenie dowódców. Armia pogrążona była w dysfunkcji, podziałach, a przede wszystkim wyniszczającej wojnie o synekury.

Wyższe kierownictwo administracji Ghaniego nie opracowało spójnej polityczno-wojskowej strategii samodzielnego radzenia sobie z talibami. Ale, nawet, gdyby był taki plan, w mocno podzielonym społeczeństwie trudno byłoby go wprowadzić.

Anthony Cordesman, amerykański analityk w raporcie dla Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Waszyngtonie napisał, że rząd w Kabulu „jest zdominowany przez przywódców bardziej zainteresowanych konkurowaniem o władzę niż o przyszłość narodu, i nie może zarządzać ani efektywnie wykorzystywać swoich funduszy, z których większość pochodzi z pomocy amerykańskiej i zewnętrznej. Polityczna struktura afgańskiego rządu centralnego pozostaje skorumpowana (…)”.

Żołnierze walczyli bardziej o pensję aniżeli z poczucia obowiązku, z pobudek patriotycznych czy moralnych. Zwykli ludzie zaczęli w pewnym momencie alienować się od władzy w Kabulu i postrzegać ją jako większe zagrożenie niż talibowie, wymagający przestrzegania islamskiego prawa szariatu.

Talibowie, w przeciwieństwie do ministrów w Kabulu, byli głęboko oddani swojej sprawie. Średniowieczna wizja organizacji społeczeństwa w oparciu o religijne prawo szariatu okazała się – po 20 latach krucjaty amerykańskiej – atrakcyjniejsza dla milionów Afgańczyków rozczarowanych korupcją rządu centralnego skoncentrowanego na utrzymaniu władzy, stworzonego i wspieranego przez Stany Zjednoczone.

 

„Szalony pomysł budowania demokracji”

Ekipa prezydenta Busha – a wraz z Ameryką sojusznicy z NATO – oddali się ambitnemu celowi zbudowania demokracji na wzór zachodni w kraju głęboko podzielonym, etnicznym, gdzie istnieje głęboka nieufność między Pasztunami i Tadżykami, dwiema największymi grupami etnicznymi, a także między tymi grupami a mniejszą populacją Uzbeków i Hazarów, między regionalnymi watażkami itp.

W wojnie liberalna elita z Kabulu, wykształconych na Zachodzie Afgańczyków przegrała z talibami, których wsparła okoliczna ludność.

USA i kraje, które brały udział w wojnie w Afganistanie muszą się liczyć z poważnymi konsekwencjami, w tym z kolejnym kryzysem uchodźczym i atakami terrorystycznymi.

Gen. Mark Milley, przewodniczący Połączonych Szefów Sztabów powiedział senatorom podczas niedzielnej telekonferencji, że urzędnicy amerykańscy mają zmienić swoje wcześniejsze oceny dotyczące tempa odbudowywania się grup terrorystycznych w Afganistanie.

W czerwcu przywódcy Pentagonu ostrzegali, że Al-Kaida może być w stanie szybko odbudować się i stanowić zagrożenie dla USA w ciągu dwóch lat od wycofania się wojsk amerykańskich.

Niektórzy analitycy amerykańscy podnoszą, że talibowie i Al-Kaida pozostają zjednoczeni, a inne brutalne grupy również mogą znaleźć bezpieczne schronienie pod rządami nowej władzy.

Afgańczyków nie chcą u siebie ani Turcy, ani Pakistańczycy czy Irańczycy. Te państwa wraz z Rosją i Chinami szykują się do balansowania swojej polityki. Pekin i Teheran już wcześniej nawiązali kontakty z talibami. Rosja i Pakistan ogłosiły, że nie zamierzają ewakuować swoich ambasad w Kabulu.

Izrael ubolewa, że Amerykanie popełnili taki sam błąd jak rząd w Tel Awiwie, gdy wycofał się z Gazy (1967 r.) i Libanu (w 2001 r.), które okupowali, co ostatecznie doprowadziło do odbudowania znacznie silniejszych „armii terrorystycznych”, stanowiących obecnie ogromne zagrożenie dla kraju.

„Jerusalem Post” przekonuje, że wycofanie się IDF z Libanu i Gazy wysłało wiadomość do grup terrorystycznych, że istnieje sposób na pokonanie Izraelczyków: nie poprzez operacje wojskowe czy dyplomację, ale przez wojnę na wyniszczenie. „Dokładnie to zrobili talibowie, wyczerpując potężną armię amerykańską, podobnie jak wcześniej Brytyjczyków i Rosjan” – czytamy.

Jak teraz podnoszą niektórzy analitycy, misja w Afganistanie od samego początku była „fatalną pomyłką”. Nie można było liczyć, że uda się przekształcić kraj tak bardzo podzielony etniczne, o dużej lojalności plemiennej, rodzinnej – w scentralizowane, unitarne państwo.

Wszelkie takie próby nie powiodą się – zaznaczają. Dlatego Biden dokonał trudnego, ale słusznego wyboru o wycofaniu się i zakończenia przegranego wysiłku na rzecz nieosiągalnego celu.

Prof. Charles A. Kupchan uważa, że Ameryka osiągnęła swój cel strategiczny: zapobiegając przyszłym zamachom na USA i sojuszników z terytorium Afganistanu, bo udało się zdziesiątkować Al-Kaidę w tym kraju oraz w Pakistanie. To samo dotyczy lokalnego oddziału Państwa Islamskiego, który nie wykazał się zdolnością do przeprowadzania transnarodowych ataków z Afganistanu.

W międzyczasie Stanom Zjednoczonym udało się zbudować globalną sieć partnerów, z którymi mogą walczyć z terroryzmem na całym świecie, udostępniać odpowiednie dane wywiadowcze i wspólnie wzmacniać obronę wewnętrzną przed atakami terrorystycznymi – przekonuje analityk związany z Council on Foreign Relations.

Talibowie to głównie Pasztunowie, którzy rządzili Afganistanem od 1996 do 2001 roku, gdy Amerykanie wszczęli inwazję w celu ich obalenia za to, że sprzyjali Al-Kaidzie i Osamie bin Ladenowi. Przegrupowali się w Pakistanie i od prawie dwudziestu lat prowadzili powstanie przeciwko wspieranemu przez USA rządowi w Kabulu.

Grupa została utworzona na początku lat 90. przez afgańskich mudżahedinów, czyli islamskich bojowników, którzy oparli się sowieckiej okupacji (1979–1989) przy tajnym wsparciu CIA i pakistańskiego wywiadu. Dołączyli do nich młodsi członkowie plemienia Pasztunów, którzy studiowali w pakistańskich madrasach. Pasztunowie stanowią większościową grupę etniczną w Afganistanie, dominując na południu i wschodzie kraju. Są również główną grupą etniczną na północy i zachodzie Pakistanu.

Ruch zyskał powszechne poparcie w początkowej epoce postsowieckiej, obiecując przywrócenie stabilności i rządów prawa po czterech latach konfliktu (1992-1996) wśród rywalizujących grup mudżahedinów. W listopadzie 1994 r. wkroczyli do Kandaharu, aby spacyfikować ogarnięte przestępczością południowe miasto. Do września 1996 r. przejęli Kabul z rąk skorumpowanego prezydenta Burhanuddina Rabbaniego, etnicznego Tadżyka. W tym samym roku Talibowie ogłosili Afganistan emiratem islamskim z mułłą Mohammedem Omarem, duchownym i weteranem antysowieckiego ruchu oporu. Reżim kontrolował około 90 procent kraju przed obaleniem w 2001 roku, surowo egzekwując prawo szariatu i konsolidując władzę. Orzecznictwo talibów opierało się na przedislamskim kodeksie plemiennym Pasztunów i interpretacji prawa szariatu przenikniętego doktrynami wahabitów, saudyjskich „dobroczyńców” madras.

15 sierpnia talibowie zapowiedzieli, że pozwolą kobietom kształcić się i pracować pod warunkiem, że będą nosić burki zakrywające całe ciało. Przekonywali, że nie będą mordować „z zemsty”. Ogłosili amnestię, ale niektórzy Afgańczycy muszą starać się o przedłużenie jej w swoich regionach. Zanim dotarli do Kabulu, zabili część lokalnych urzędników i współpracowników armii USA i NATO. Młode dziewczęta w wieku od 12 lat oraz samotne kobiety do 40. roku życia wyznaczają na żony dla bojowników.

 

Agnieszka Stelmach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij