Bardzo, bardzo bym chciał móc polecić ten film. Pod wieloma względami, jest to wyjątkowo udane dzieło, ze wszech miar warte polecenia. Bardzo bym chciał – ale nie mogę. Bowiem w filmie, stanowiącym przecież adaptację figlarnej, pełnej fantazji i wyobraźni bajki, zabrakło paru istotnych elementów: wyobraźni i fantazji. Ach, i jeszcze jednego drobiazgu. Zabrakło sensownej fabuły.
Akademia Pana Kleksa z 1984 r. uchodzi za klasyczną pozycję w polskiej kinematografii. Wielu z tych, którzy oglądali ten film w dzieciństwie, wspomina ten film z rozrzewnieniem, a jeśli przywołują z pamięci wiersze Jana Brzechwy, to zawsze w wersji wyśpiewanej w filmie. No i sam tytułowy Pan Kleks – absolutnie niezrównana rola Piotra Fronczewskiego. Trudno więc nie zadać pytania: czy był jakiś sens nagrywania nowej wersji filmu? Cóż. Zaglądam do Internetu, żeby z pomocą YouTube’a odświeżyć wspomnienia pierwowzoru. Patrzę na ubogą scenografię, na dosyć nierówny poziom (poza Fronczewskim) występów aktorskich, na kostiumy i efekty specjalne, które nawet w latach 80-tych mogły imponować tylko dzieciom… Oj tak: nowa wersja zdecydowanie była uzasadniona. Gdy odłożymy różowe szkiełka nostalgii, staje się oczywiste, że wiele, bardzo wiele można by dzisiaj zrobić lepiej. Ale wiele można przy okazji też zepsuć. Zwłaszcza współcześnie, w dobie rozmaitych ideologicznych obsesji. Zdradzając resztę recenzji: jedno i drugie ma tu miejsce. Wiele zrobiono znacznie lepiej, ale wiele rzeczy też zepsuto.
Imponujący spektakl
Wesprzyj nas już teraz!
Co więc udało się twórcom osiągnąć pozytywnie? Po pierwsze, aktorzy: nawet jeśli nigdy nie było szans, aby Tomasz Kot dorównał Fronczewskiemu (pojawiającemu się tutaj zresztą w roli drugoplanowej) jako Pan Kleks, to aktor ten dobrze odegrał rolę, podobnie zresztą jak większość obsady. Oczywiście, nie obeszło się bez pewnych zgrzytów, ale te wynikały raczej z ograniczeń scenariusza – co, niestety, dotknęło szczególnie główną bohaterkę. Ale o tym później. Na razie pozytywy.
Dalej, efekty i wizualia. Nowy Kleks to naprawdę wizualnie piękny film. Choć warstwa estetyczna czasami ociera się o mroczność i ponurość trochę wykraczające poza kanony kina dziecięcego, to jednak większość czasu mamy tutaj wspaniały spektakl, z bogatą, ale dobrze skomponowaną paletą barw, i udanymi, bo nie rzucającymi się w oczy efektami specjalnymi. Twórcy garściami czerpali z dorobku współczesnego kina fantasy, więc nowy Kleks zdecydowanie bije na głowę oryginał. Znowu trzeba jednak uczynić parę zastrzeżeń: po pierwsze, bije na głowę oryginał tylko w pewnych granicach. A więc, mamy bardzo ciekawie pokazane zabudowania tytułowej Akademii oraz jej otoczenia, ale trudno, żeby imponowała nam scenografia rozmaitych bajkowych krain, skoro w tej wersji prawie w ogóle ich nie widzimy. Po drugie zaś, warstwa wizualna jest niekiedy intencjonalnie, ale bezsensownie zmącona przez twórców, którzy chcieli koniecznie złożyć hołd pierwowzorowi, stosując rozwiązania wówczas może konieczne, a dziś zwyczajnie kiepskie. Oznacza to przede wszystkim to, że ilekroć pojawiają się – jak to w bajce – antropomorficzne zwierzęta, są to rozpoznawalnie ludzcy aktorzy przebrani w mniej lub bardziej rozwinięte kostiumy. Zabieg ten udał się tylko w paru przypadkach, w większości pozostałych zaś psuje fantazyjność filmu.
Tyle pozytywy. Niestety, fabuła już do nich nie należy.
Baśń w poszukiwaniu adresata
Trudno powiedzieć co właściwie stało się ze scenariuszem i w czym tkwi jego sens. Można odnieść wrażenie, że sami autorzy niezbyt wiedzieli co chcieli zrobić, albo po prostu próbowali nieudolnie mierzyć w zbyt odmienne publiczności zarazem.
Czy film ma być więc bajką dla młodych widzów – książka jest wszak lekturą dla czwartoklasistów? Jeżeli tak, to twórcy niezbyt chyba często spotykają dzieci w tej grupie wiekowej. Ich pojęcie dostosowania scenariusza dla dzieci wydaje się sprowadzać do jakże światłej myśli, że dzieci lubią fekalne dowcipy – tych w pierwszym pół godziny filmu nie sposób zliczyć, ale szczęśliwie potem się wyciszają. Można też odnieść wrażenie, że scenariusz pisano według kolejnej światłej acz błędnej myśli, że fabuła dla dzieci musi być prostacka, i wszystko musi być dosłowne. Nazbyt często są tu więc dialogi walące nas pięścią w nos, gdy właśnie potrzeba było subtelności i odwagi, żeby pozwolić widzom się czegoś domyślić. Słabość scenariusza objawia się również w tym, iż trudno dostrzec tu jakiś znaczący rozwój postaci, a ich osobowość i motywacje – tam, gdzie nie są prostacko wyłożone „kawa na ławę” – pozostają dla nas tajemnicą. Owszem, główna bohaterka przechodzi konkretną przemianę, ale jest to przemiana sztucznie pchana do przodu przez wymogi scenariusza, nie wypływająca naturalnie z rozwoju postaci. A gdybym miał cokolwiek powiedzieć o samym Panu Kleksie? Oj, trudno by było, bo film nie daje mu w ogóle szansy określić kim jest i o co mu właściwie chodzi.
Czy może jednak film miałby być adresowany do nieco starszych, nastoletnich widzów? Momentami tak się może wydawać, zwłaszcza że konflikt wewnętrzny głównej bohaterki, na tyle na ile w ogóle istnieje, obraca się wokół bardzo ważnej dla nastolatków kwestii: co to znaczy być dorosłym? Sam nastrój filmu, nieraz zauważalnie mroczny, wydaje się sugerować, że to właśnie w nastoletnią publiczność mierzyli twórcy. Ale skoro tak, to tym bardziej – skąd pomysł na te głupie fekalne dowcipy, i skąd myśl, że fabuła musi być tak prostacka?
Trzecim możliwym adresatem jest oczywiście moje pokolenie – tych, którzy oglądali pierwowzór jako dzieci. I owszem, jak już zauważyliśmy, pewne elementy filmu bardzo konkretnie odnoszą się do oryginału – ale robią to bez ładu i składu, i bez polotu. To, co dzisiaj najbardziej bowiem pamiętamy z oryginału, to liczne piosenki. Te zaś tutaj są zdecydowanie mniej liczne, bardziej zepchnięte w tło, a często też po prostu gorsze w swej hałaśliwości. Jedyny utwór, który tu się wybija to „Jestem Twoją Bajką” w wykonaniu Sanah – a nawet w tym przypadku, w zależności od gustu, niejeden widz opowie się za dawną aranżacją śpiewaną przez Zdzisławę Sośnicką. Zresztą, dla tej akurat publiczności, problemem będą zmiany ideologiczne, czyli to samo co wszędzie dostosowanie filmu pod mityczną „współczesną publiczność.”
„Modernizacja” zgoła niepotrzebna
Nowy Kleks jest więc bardzo „nowoczesny” – próżno tu więc szukać wiernej adaptacji książki albo filmowego pierwowzoru. Zacznijmy od tego, iż Kleks jest oczywiście na wskroś feministyczny. Co prawda, trzeba tu przyznać, iż twórcy nie próbowali tu być aż tak nachalni jak to często ostatnio bywa. Wielu widzów – zwłaszcza dzieci – wyjdzie z kina nie zauważając w ogóle tej warstwy, co też oznacza, iż przekaz ten jest tu stosunkowo nieszkodliwy. Jest to, powiedzmy, nie tyle wykład z teorii feminizmu, co praktyczne wdrożenie tejże ideologii. Praktyka ta objawia się przede wszystkim w fakcie, iż postaci męskich jest to niewiele. Ot, chociażby książkowy główny bohater, Adaś Niezgódka, tu stał się Adą, podobnie jak większość dzieci w Akademii. Tam zaś, gdzie pojawiają się mężczyźni, są oni – wliczając nawet Pana Kleksa – absolutnie pozbawieni sprawczości. To kobiety kierują całą akcją – nawet po stronie złych wilkunów prowodyrką jest kobieta, a teoretyczny władca tych wilko-ludzi może co najwyżej wybrać, czy posłucha jednej, czy drugiej kobiety. Tak więc, tu nie ma już nawet tego jakże częstego przekazu, że „wszystkie samce są złe” – nie, mężczyźni są albo nieobecni, albo posłuszni, jak gdyby zupełnie już pokonani przez feminizm. Wiadomo, Pan Kleks jako nauczyciel, ma pewne chwile sprawczości, ale w najlepszym przypadku, jest on tylko mentorem dla głównej bohaterki. Dodatkowo, co i rusz przewija się przez film również częsty współcześnie motyw usuwania odpowiedzialności za zło i przemilczania grzesznej natury człowieka – kilkakrotnie słyszymy, iż zło nie wypływa z nas samych, tylko że to okoliczności czy ewentualnie inni ludzie sprowadzają nas na złą drogę.
Innym aspektem ideologicznym jest bardzo wyraźna internacjonalizacja filmu. Nowa Akademia gromadzi więc w swoich murach dzieci z całego świata – oczywiście, w większości dziewczynki – a sama Ada Niezgódka z jakichś przyczyn mieszka w Nowym Jorku (gdzie, najwyraźniej, można znaleźć paczkomaty InPostu oraz restaurację Steakownia – cena uzupełniania budżetu przez płatne lokowanie produktów). To wszystko byłoby raczej tylko śmieszne i pomijalne – co najwyżej można by zwrócić uwagę na brak wyobraźni, który sprawił, że twórcy z polskiej Akademii Pana Kleksa uczynili jakąś imitację rowlingowskiego Hogwartu – gdyby nie ten szczegół, że w filmie kilkakrotnie pojawiają się elementy para-religijne, ale czerpane wyłącznie z obcych kultur. Widzimy na ekranie jakąś formę medytacji, widzimy nawiązania do buddyzmu, czy posągi sugerujące pogańską proweniencję – ale nie ma najmniejszego śladu chrześcijaństwa, choćby nawet krzyżyka na ścianie w mieszkaniu Niezgódków, którego obecność przecież nikogo nie dziwiłaby w domu polskiej rodziny, a który mógłby zrównoważyć te obce elementy.
Można by uczynić jeszcze kilka kolejnych zastrzeżeń, ale czas zmierzać do końca recenzji. Zresztą, trzeba zaznaczyć: żadne z tych zastrzeżeń nie sprawia, iż ten film staje się nieodpowiedni. To nie jest wielkie dzieło, to nie jest też film, z którego dzieci wyciągną jakieś ważne lekcje życia, ale nie jest to też film, który nasze dzieci jakoś zepsuje. Skoro fabuła jest płytka, to potencjalnie szkodliwe elementy ideowe również są płytkie. Nie ma tu niczego, czego nie dałoby się zneutralizować rozmawiając z dzieckiem o filmie w drodze do domu. Ostatecznie zaś, przez wzgląd na warstwę wizualną, uważam, iż film ten warto obejrzeć z dziećmi. Nawet bowiem jeśli jako całość nie jest to udane dzieło, Kleks często jest naprawdę wizualnie piękny, co sprawia, że mimo ewidentnych wad (które mniej będą drażnić dzieci, niż ich rodziców), obejrzenie go jest przyjemnością. Żałuję po prostu, że twórcom zabrakło wyobraźni i talentu pisarskiego, żeby z wadliwego, nieraz nijakiego, ale technicznie imponującego filmu zrobić coś autentycznie dobrego. Kleks mógł, jak pierwowzór sprzed lat, stać się punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń polskich dzieci. Wystarczyłaby szczypta fantazji.
Jakub Majewski
„Akademia Pana Kleksa”, reżyseria: Maciej Kawulski. Scenariusz: Krzysztof Gureczny, Agnieszka Kruk. W rolach głównych: Tomasz Kot, Antonina Litwiniak.
Czas trwania: 126 min.