Po burzy jaką spowodował nad Sekwaną apel emerytowanych żołnierzy, w tym ponad 20 generałów, w gabinetach rządowych, a zwłaszcza ministerstwie obrony zapanowała prawdziwa panika. Tygodnik „Valeurs Actuelles” ma opublikować kolejny list otwarty żołnierzy zaniepokojonych sytuacją wewnętrzną kraju. Poruszenie sfer władzy jest tym większe, że w tym przypadku chodzi o żołnierzy pozostających w służbie czynnej.
Nowe wystąpienie ma być anonimowe, bo rząd groził sygnatariuszom karami. Dziennik „Le Parisien” powołując się na szefa redakcji tygodnika „Valeurs Actuelles” Geoffroya Lejeune’a twierdzi, że drugi apel podpisało od kilkuset do nawet 2 tysięcy wojskowych.
Wesprzyj nas już teraz!
Dla lewicy jest to grożenie przez wojsko zamachem stanu. Dla prawicy to wyraz troski o kraj, który znalazł się na zakręcie. Sprawa jest głośna, bo w XXI wieku w Unii Europejskiej dzieją się rzeczy, które uważano za zamierzchłą przeszłość. Panika rządu i okolic Pałacu Prezydenckiego specjalnie nie dziwi, bo zbliżają się wybory, a sondaże pokazują, że duża część społeczeństwa podziela troskę armii dotyczącą dezintegracji kraju, islamizmu czy społecznego bezpieczeństwa.
Według sondażu firmy Harris Interactive, 58 procent ankietowanych „popierało słowa żołnierzy”. 84 procent z nich także zauważało wzrost przestępczości i przemocy społecznej, niemal trzy czwarte dezintegrację Francji oraz chaos związany z rebelią francuskiej odmiany Black Lives Matter. „Strefy bezprawia” i „utracone tereny Republiki” na wielu podmiejskich osiedlach dostrzegało 86 procent indagowanych. Prawie co drugi respondent (49 proc.) opowiadał się za interwencją wojska, „które działałoby samodzielnie, by przywrócić porządek”.
Nowy list jest podobno bardziej wyważony i ostrożny niż apel emerytowanych generałów, pod którym miało się podpisać aż 8 tysięcy wojskowych spoza służby czynnej. Tym razem chodzi jednak właśnie o żołnierzy pozostających w armii. Chociaż mianowany przez Macrona szef sztabu gen. François Lecointre zapewniał, że pierwszy apel wyrażał tylko poglądy „emerytów”, których poglądy nie są reprezentatywne dla armii, to mogło to być zaklinanie rzeczywistości. Emerytowani wojskowi zarzucili mu zresztą karierowiczostwo i chęć przypodobania się politykom.
List anonimowych żołnierzy służby czynnej w żaden sposób nie sugeruje, że mogłoby dojść do przejęcia władzy przez tę instytucję, jednak i on ma krytykować „rozpad kraju” oraz wzywać do działań polityków. Dla niektórych to jednak „operacja polityczna” i wskazuje się tu na Marine Le Pen, której notowania po pierwszym apelu wojskowych wzrosły. Zresztą zaprosiła ona sygnatariuszy do „wspólnej walki o Francję” w przyszłorocznych wyborach. Wojsko cieszy się nadal dużym społecznym prestiżem. Politycy wspierający rząd oficjalnie bagatelizują inicjatywę, ale nowe wydarzenia nieoczekiwanie potwierdzają diagnozę wojskowych. Mnożą się tragiczne incydenty, takie jak zamordowanie przez islamistę policjantki w Rambouillet czy policjanta na służbie w Awinionie. Do tego Francuzi w rosnącym niepokojem obserwują wybuchowe przedmieścia miast, nielegalną migrację i towarzyszące jej negatywne zjawiska, w tym przemoc czy złość na nieporadną walkę rządu z pandemią. Niezależnie od sygnałów napływających z armii, rosną też szanse wyborcze Marine Le Pen.
Bogdan Dobosz