30 lipca 2021

Albo dokończenie rewolucji, albo opór katolicki. Prawdziwe oblicze walki o Kościół

Dekret „Tradtionis custodes”, którego znaczenie jest bez wątpienia poważne, ściśle wpisuje się w realia walki o kształt Kościoła; walki toczącej się na naszych oczach, a której końca na razie nie sposób dostrzec. To walka dwóch sił, dwóch obozów – w wielkim skrócie i pewnym uproszczeniu – obozu zamierzającego dokończyć rewolucję, dążącego do dalszych przeobrażeń. Jednym słowem – dokończenia przewrotu w Kościele. A z drugiej strony mamy obóz katolickiego oporu.

Celowo używam określenia „opór katolicki”, stworzonego przez Jeana Madirana, nieżyjącego już francuskiego pisarza politycznego, dawnego sekretarza Charlesa Maurrasa. Ta walka trwa, zdawało się, że przez pewien okres, kiedy Stolicę Piotrową objął Benedykt XVI, toczyła się nawet w ramach pewnej kontrofensywy. Motu proprio „Summorum Pontificum” miało takie właśnie znaczenie i wymowę. Pamiętajmy, że papież Benedykt XVI miał rozmaite plany reform liturgicznych, których część została zrealizowana. Najważniejszą z nich to z pewnością „Summorum Pontificum”, które daje każdemu prezbiterowi prawo celebrowania z Mszału, którego ostatnie wydanie typiczne zostało ogłoszone przez Jana XXIII w roku 1962. Kwestia splotu wydarzeń, jakie do tego doprowadziły, nie jest dla mnie jasna. Ta decyzja być może była przez papieża planowana już w momencie objęcia tronu papieskiego w roku 2005, bądź też narodziła się w toku rozmów prowadzonych z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X. Ówczesny przełożony Bractwa, biskup Bernard Fellay, złożył wyraźnie taki postulat na ręce papieża, uzależniając od tego dalszy tok rozmów.

Jedno jest jednak pewne: przyznanie prawa wyboru miało kolosalne znaczenie, Kościołowi ofiarowano możliwość korzystania ze skarbu tradycji liturgicznej Zachodu. Liturgia skodyfikowana przez Piusa V, opatrzona bullą „Quo primum”, jest nie tylko wyrazem wiary i pobożności, ale i wielkim manifestem zachodniej kultury i cywilizacji chrześcijańskiej. Ten ostatni wymiar, jak sądzę, dostrzec mogą także i ludzie niewierzący. Któż wątpić może o tym, że człowiek wykształcony w dzisiejszych czasach, któremu słowa „Dominus vobiscum” albo „Agnus Dei” nic nie mówią, jest ubogi pod względem kultury. On coś nie tyle utracił, co raczej czegoś ważnego nie otrzymał…

Wesprzyj nas już teraz!

Drugą koncepcją Benedykta XVI była „reforma reformy”, takiego skorygowania nowego Mszału, które dałoby mocniejszy wyraz przywiązania do Tradycji. Nie wiemy, w jaki sposób Benedykt XVI widział taką „reformę”, jakie przyświecały jej idee, niemniej inicjatywa ta spaliła na panewce. Pierwszy synod za jego pontyfikatu, jeszcze w roku 2005, obradujący właśnie nad stanem liturgii, posiadał najwyraźniej wymowę, wskutek której Benedykt XVI cofnął się przed realizacją tego zamiaru. Trzecim aspektem była sama liturgia papieska. To, jak świętą liturgię celebruje papież, jest rzeczą niezwykle ważną, przykładem dawanym całemu Kościołowi. Benedykt XVI obficie korzystał z Kanonu Rzymskiego (który faktycznie zniesiono), przywracając należne mu miejsce we wszystkich niemal celebracjach papieskich. Nie było to rzeczą pozbawioną znaczenia, choć może nie wszyscy to od razu fakt ten dostrzegli.

Te reformy można określić jako połowiczne, lecz motu proprio „Summorum Pontificum” z 7 lipca 2007 roku stanowiło już krok niezwykle ważny, przyczyniające się do zaprowadzenia w Kościele realnego pokoju liturgicznego. Dokument ten dał zachowawczym katolikom, przywiązanym do dziedzictwa dawnej tradycji liturgicznej, możliwość czerpania z tego wielkiego skarbu. Niestety, nie da się zaprzeczyć temu, że dokument ten był solą w oku środowisk progresistycznych oraz tych katolików, którzy ze wszystkich sił zmierzają do nadania rewolucji nowej dynamiki. „Uwolnienie” tradycyjnej liturgii było dla nich rzeczą trudną do zniesienia. Środowiska progresywne posługują się zresztą wciąż tymi samymi, tyle oklepanymi, co prostymi argumentami. Jednym z nich jest grożenie rozłamem, a mianowicie, że dwa ryty w Kościele prowadzą do podziału; że katolicy przywiązani do dziedzictwa liturgicznego Kościoła Zachodu poprzez „starą” liturgię stają się „rozłamowcami”, a takiemu rozłamowi trzeba jak najszybciej położyć kres.

Przypomnę, że takie właśnie argumenty wysuwali postępowi hierarchowie gdy żył jeszcze Paweł VI, a arcybiskup Marcel Lefebvre próbował wynegocjować zgodę na pewną enklawę tradycji, jaką było założone w r. 1970 Bractwo św. Piusa X. To wówczas m.in. ówczesny sekretarz stanu kard. Villot ostrzegał papieża przed rozłamem, któremu trzeba jak najszybciej zaradzić. Te argumenty powtarzane były także i później, kiedy na tron Piotrowy wstąpił Jan Paweł II. Pod tym względem nie doszło do żadnej zmiany i rozwoju, tymi samymi argumentami operuje też motu proprio „Traditionis custodes”. To punkt widzenia progresywnej hierarchii, jej perspektywa.

W jaki sposób może się do tego odnieść historyk? Myślę, że odpowiedź jest bardzo prosta, to jest pretekst, a argument towarzyszący mu sprowadza się do sugestii zgodnie z którą katolicy orientacji zachowawczej, przywiązani do dziedzictwa Mszału Piusa V, nie uznają ważności Nowej Mszy. To argument fałszywy, opartym na nieporozumieniu i kłamstwie. Nikt nie kwestionuje ważności Nowej Mszy, katolicy zachowawczy uważają, że Msza została drastycznie skrócona, pozbawiona piękna, dostojeństwa, wielkości, którą miała Msza św. Piusa V. Mówiąc o Mszy św. Piusa V mam na myśli nie jakąś „reakcję” ze strony tego papieża, tylko kodyfikację czegoś, co już w Kościele istniało. Nigdy nie było stworzone przez jakąś komisję (przy biurku), ale wyrosło w drodze organicznej ewolucji od czasów apostolskich.

Osobiście, nie znam nikogo (z osób przywiązanych do Mszy Wszechczasów), kto by twierdził, że Nowa Msza jest nieważna, o ile sprawuje ją ważnie wyświęcony kapłan, zgodnie z postanowieniami dogmatycznymi Kościoła, skodyfikowanymi na Soborze Trydenckim, zachowując materię i formę sakramentu.

Owszem, pojawia się tu natomiast inny problem, który – w mojej ocenie – w walnej mierze nie dotyczy jednak realiów dzisiejszej Polski. Mianowicie: Mszy sprawowanej przez kapłana, który nie posiada już właściwej intencji, prezentuje mentalność protestancką: nie wierzy już w Przeistoczenie i Realną Obecność, chce sprawować jedynie „Pamiątkę” Wieczerzy Pańskiej. Zasadniczo, zarzut mówiący że katolicy zachowawczy, „tradycyjni”, negują ważność liturgii sprawowanej zgodnie z Mszałem Pawła VI jest niedopuszczalnym uogólnieniem, pomówieniem i oczywiście kłamstwem.

Jakie jest znaczenie dekretu „Traditionis custodes”? Jeśli ten dekret zostanie wykonany literalnie, to mamy do czynienia z perspektywą zagłady liturgii klasycznej w strukturach posoborowego Kościoła. Jest to coś najgorszego, co może się nam przytrafić. Mianowicie, nikt nie może dalej celebrować bez zgody ordynariusza miejsca, co jest wyraźnie polecone i nakazane i przez tekst papieskiego dokumentu. Ordynariusz miejsca nie jest związany żadną normą, może pozwolić na dalszą celebrację prezbiterowi, który już celebrował, ale może oczywiście tego równie dobrze zabronić. Wszelkie nowe indulty, nowe pozwolenia wymagają decyzji Stolicy Apostolskiej. Należy rozumieć że jest to przepis martwy, choćby i z powodu zniesienia Papieskiej Komisja „Ecclesia Dei”. Dzisiaj teoretycznie taką instancją odwoławczą jest Kongregacja Doktryny Wiary, która w gruncie rzeczy zajmuje się całym ogromem spraw, więc nie sposób wyobrazić sobie skuteczny proces odwoławczy. Do tego dochodzi straszliwe postanowienie mówiące o niemożności sprawowania „starej” liturgii w kościołach parafialnych, można ją sprawować jedynie w kościołach nie będących parafialnymi i kaplicach – to niezwykle bolesny cios. Chodzi tu niewątpliwie o pogłębienie i poważne nadwątlenie tych grup, ruchów, środowisk, które przez ostatnie 14 lat (tyle bowiem obowiązywał dekret „Summorum Pontificum”) już się w Kościele zakorzeniły i rozwinęły, a w dużej mierze mamy w tym przypadku do czynienia z ludźmi młodymi.

Co dalej? Ogromne, jeśli nie rozstrzygające, znaczenie posiadać będzie postawa biskupów-ordynariuszy. Mogą oni dopuścić do literalnego wykonania tych przepisów, co stworzy ogromne problemy. Mogą także próbować działać w pewnym zakresie elastycznie. Ta elastyczność jest bardzo potrzeba, ale z pewnością nie będzie normą ogólnego postępowania. Co oczywiste, wiele zależeć będzie od arbitralnego postępowania biskupa miejsca.

Równocześnie, co warto podkreślić, wydanie „Traditionis custodes” wpisuje się w realia dzisiejszego stanu Kościoła. Trwają przygotowania do kolejnej sesji synodu biskupów, która poświęcona zostanie samej synodalności. Zapowiada to wprowadzenie zmian umożliwiających „parcelację” Kościoła powszechnego, w którym poszczególne episkopaty same będą „synodalnie” kształtować rzeczywistość kościelną. Przynajmniej taka perspektywa rysuje się w przypadku Niemiec, gdzie poprzez wykorzystanie narracji o duszpasterstwie próbuje się obchodzić rzeczywistość dogmatyczną, naruszać normy katolickiej normalności. To rzecz posiadająca kolosalne znaczenie dla przyszłości Kościoła. Wszyscy z pewnością będziemy obserwować ten synod mający na celu zaprowadzenie – jak się zdaje, sądząc po zapowiedziach – „drogi synodalnej” w skali całego Kościoła. W tym kontekście, z całą pewnością dekret „Traditionis custodes” daje Rzymowi sposobność rozeznania postaw biskupów z całego świata. Realny stosunek do liturgii według Mszału Piusa V będzie może posiadać w tym przypadku rolę probierczą, będzie wskazywał kto jest biskupem konserwatywnym i zachowawczym, a kto „koncyliarnym”, czy w istocie wspierającym postulaty „dokończenia rewolucji”. „Traditionis custodes” to dokument wydany w perspektywie synodu. Trzeba pamiętać, że cel tego zgromadzenia i postanowień, jakie opracuje, jest niewątpliwie liberalny. Jak możemy się domyślać, przy takim obrocie spraw najgłośniejszy sprzeciw dochodziłby ze stron środowisk związanych z Tradycją.

Wreszcie, biorąc pod uwagę ten szeroki kontekst, nie sposób pominąć kwestii wieku papieża Franciszka. Należy się liczyć z perspektywą nadchodzącego momentu sukcesji na Tronie Piotrowym. Trudno więc rozwój wypadków potraktować też inaczej, niż krok mający na celu osłabienie konserwatywnego skrzydła w Kościele. Wystarczy w tym zakresie wspomnieć losy wszystkich zachowawczych kardynałów, którzy poprzednio pracowali w Kurii Rzymskiej. Nie są to doświadczenia, które można byłoby określić inaczej jak smutne. 

Ostatni aspekt o zasadniczym znaczeniu wiąże się z reakcjami środowisk przywiązanych do tradycyjnej liturgii, w tych tragicznych chwilach, jaki tych, które nas jeszcze czekają. Wytrwałość, obecność, podejmowanie prób wpływania na biskupów, to – jak się wydaje – rzeczy w obecnej sytuacji konieczne. Tak samo jak i uświadomienie pasterzom, że nie chodzi tu o grupki estetów czy koneserów chorału gregoriańskiego. Istotę streszcza formuła lex orandi – lex credendi. Oddanie pola wydaje się rzeczą niemożliwą, środowiska tradycji nie mogą popaść w rozproszenie, nie może dojść do ich erozji.

Istnieje jeszcze problem teologiczny, który warto zaznaczyć: interpretacji kanonicznej i teologicznej postanowień zawartych w „Traditionis custodes”. W mojej osobistej ocenie należy trzymać się zasady, że Mszał rzymski, Mszał św. Piusa V (chroniony indultem wieczystym) nigdy nie został zniesiony – takie też było orzeczenie komisji kardynałów powołanej w celu zbadania kwestii przez Jana Pawła II, tak samo stwierdził Benedykt XVI, podkreślając, że korzystanie z tych ksiąg nigdy nie zostało oficjalnie zakazane. To jedna z przesłanek moralnej pewności zajmowanych pozycji. Tak, jak i w przeszłości, wobec obozu rewolucji pozostaje opór katolicki… Musi on trwać.

Na dzisiejszą chwilę jest niezmiernie ważne, aby ludzie, którzy pielęgnują Mszę Wszechczasów, nie porzucili jej. Nie dali się „nawrócić” na progresizm. 

 

***

 

Cóż na koniec powiedzieć o tych, którzy chcą zabronić Mszy Wszechczasów w Kościele? Odpowiedź nie jest trudna. Ich postępowanie jest proste. Użyć chcą wszystkich dostępnych środków, aby usunąć z Kościoła tych wszystkich, którzy myślą inaczej niż oni. Którzy mają zastrzeżenia do progresistycznego kursu. Czy to się powiedzie – pokaże przyszłość.

Znane pozostaje stwierdzenie wielkiego pasterza jakim był Kardynał Siri, który mając na myśli posoborowy Kościół, powiedział, że znajduje się on tak Pan Jezus w przededniu swej Męki – w Getsemani. Chodzi o ogołocenie Kościoła. Chodzi o pozbawienie go tych skarbów jakie daje liturgia. To właśnie spełnia się w naszych czasach. Jest to oczywiście wielki dramat.

Ale Bóg – do którego należy „czas i wieczność” – jak uczy nas liturgia Wigilii Paschalnej – nie utracił swojego panowanie na historią. Gdyby to się stało – nie byłby Bogiem…  

Marek Kornat

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij