Czy rząd ma prawo ograniczać spożycie alkoholu czy używanie tytoniu? Albo zakazywać posiadania i noszenia broni? Teoretycznie tak, ale tylko tymczasowo i dla osiągnięcia konkretnego dobra wspólnego. Tymczasem w Polsce ta tymczasowość prawna staje się normą, a władza w Warszawie nie pali się do tego, by uszanować dojrzałość i samodzielność obywateli…
Wieczna tymczasowość – tak można określić paradygmat prawny kolejnych polskich rządów. Władza stawia na zakazy, a nie na wychowywanie narodu. Chwilowe restrykcje, które powinny służyć określonemu dobru, stają się u nas normą obowiązującą na dziesięciolecia. Zadamy dziś pytanie, jak te zakazy – o ile w ogóle wolno je wprowadzać – mają się do prawa naturalnego i teologii moralnej?
Nie trzeba szukać daleko, aby przekonać się jak forsowane przez rządową propagandę uprzedzenia zakorzeniły się nawet w przekonaniach katolików. Wystarczy wpisać w Google frazę „św. Tomasz o alkoholu” i od razu widzimy, że pierwsza fala wyników nie może obyć się bez słowa „abstynencja”… Abstynencja, trzeźwość, „śluby trzeźwości”, alkoholizm, pijaństwo… To tylko wyniki w Google, ale pokazują one, że polskie skojarzenia z alkoholem w kontekście recepcji hasła „nauka katolicka” są w większości negatywne.
Wesprzyj nas już teraz!
Podobnie, gdy wpiszemy np. „katolik palenie tytoniu”. Wyniki: „Czy palenie papierosów jest grzechem?”, „Kościół wobec rodziny zagrożonej dymem tytoniowym” i tak dalej…
Ale spróbujmy uporządkować tę tematykę, począwszy od pytania czy w świetle nauki największego autorytetu w dziedzinie antropologii i teologii moralnej – św. Tomasza z Akwinu – władza ma prawo zakazywać użycia określonych substancji bądź narzędzi do obrony, by następnie przejść do omówienia samych kwestii alkoholu, tytoniu i broni palnej w rękach obywateli.
Prawo ma prowadzić obywatela do cnoty
W jednym ze wspomnianych wyżej artykułów (traktującym akurat o sydromie dorosłych dzieci alkoholików) znalazłem niesłychanie trafne słowa na temat nauki św. Tomasza z Akwinu, która proponowana jest jako pomoc w uporządkowaniu myślenia o problemach alkoholowych. Autorka pisze: Tomizm to więcej niż filozofia czy teologia. Moim zdaniem jest to cała mentalność – styl życia i myślenia. Jego głównymi filarami są wolność, szczęście, umiar i zdrowy rozsądek. Tomasz proponuje wartościową i zgodną z osiągnięciami współczesnej psychologii wizję człowieka (antropologię) oraz moralności (etykę), a także zdrową duchowość chrześcijańską.
Dlatego nie sposób uniknąć zajrzenia do sumy teologicznej w celu uporządkowania tytułowej kwestii: Czy rząd może stanowić prawa ograniczające obywatelom dostęp do – skądinąd neutralnych moralnie – używek czy też narzędzi takich jak pistolet czy karabin. Otwieramy tom XIII – poświęcony zagadnieniu prawa.
Po pierwsze, jak konstatuje Akwinata, „celem ostatecznym ludzkiego życia jest szczęśliwość lub szczęście” i dlatego „prawo dotyczy przede wszystkim drogi, która wiedzie do szczęścia”. Po drugie, w kwestii normowania życia obywateli przez państwo Tomasz stwierdza, że „wszelki nakaz dotyczący jakiejś partykularnej sprawy o tyle ma znamiona prawa, o ile ma na celu dobro wspólne”. A więc prawem jest to, co służy dobru całego narodu, a nie jakiś tam przepis wymyślony przy urzędniczym biurku. I po trzecie, prawo nie jest celem samym w sobie (celem prawa nie są nakazy i zakazy, jak twierdzili niektórzy poganie), lecz ma charakter wychowawczy, ma prowadzić obywatela do stania się lepszym człowiekiem. Doktor Anielski uzupełnia tę refleksję słowami Arystotelesa, że „zamiarem każdego prawodawcy jest prowadzenie człowieka do cnoty”. Jak wiemy, cnota to sprawność moralna, a więc takie usposobienie, w którym człowiek odnajduje w sobie zintegrowane pragnienie czynienia dobra.
Można wysnuć stąd wniosek, że celem prawa dotyczącego używania alkoholu, tytoniu czy broni ma być sytuacja, w której obywatel będzie korzystał z tych dóbr w sposób odpowiedzialny i służący dobru wspólnemu, a przynajmniej nie szkodzący mu. Mało tego, św. Tomasz wyraźnie wskazuje na aspekt wolności w przestrzeganiu prawa, twierdząc, że „ten, kto jedynie ze strachu przed karą jest posłuszny prawu, nie jest dobry” i dodając za św. Augustynem, że taki człowiek jest „powodowany bojaźnią niewolniczą”, a nie cnotliwy.
Jeżeli zatem ludzie są faktycznie tak zdegenerowani, że stwarzają zagrożenie czy rażąco zakłócają porządek publiczny, to państwo ma prawo zakazać używania pewnych dóbr, które są nadużywane bądź używane niezgodnie ze swoim przeznaczeniem. Ograniczenia te muszą jednak być rozumne, proporcjonalne do sytuacji i poniekąd tymczasowe, a przynajmniej mieć charakter wychowawczy. Problem w tym, że współczesne państwo samo odebrało sobie sprawdzone metody wychowawcze, takie jak publiczna chłosta czy skierowanie na przymusowe prace fizyczne. Tracąc owe środki odstraszania choćby przed pijaństwem, władza popada w purytański zakaz samej okazji do pijaństwa (przykład: zakazy picia w miejscach publicznych), krzywdząc tym samym większość normalnych obywateli ze względu na garstkę nieodpowiedzialnych.
Jakież ma życie ten, który jest pozbawiony wina?
Gdy przejrzymy w Google pierwszą zakładkę „katolickich” tekstów na temat używek, bodaj jedynym normalnym artykułem jest opublikowany na portalu… Deon. Liberalne jezuickie medium wręcz zaskakuje obfitością zdrowego rozsądku i wierności katolickiemu nauczaniu, których próżno szukać w innych publikacjach. Artykuł nosi tytuł Ile wina może wypić chrześcijanin? i już od pierwszych słów stawia sprawę w rozsądnym świetle. Biblia wyraźnie odróżnia picie alkoholu, którego celem jest świętowanie od niekontrolowanego lub celowego upijania się – czytamy.
Pismo Święte, które zaleca cnotę umiarkowania i potępia pijaństwo, jednocześnie chwali w wielu miejscach symbolikę i samo używanie trunku wytwarzanego z moszczu winnego. Wino jako symbol obfitości pojawia się w Księdze Amosa (9, 13-14), gdzie jest mowa o przyszłym wyzwoleniu Izraela. Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana – gdy będzie postępował żniwiarz zaraz za oraczem, a depczący winogrona za siejącym ziarno; z gór moszcz spływać będzie kroplami, a wszystkie pagórki będą nim opływać. Uwolnię z niewoli lud mój izraelski – odbudują miasta zburzone i będą w nich mieszkać; zasadzą winnice i pić będą wino; założą ogrody i będą jeść z nich owoce.
Podobnych wyobrażeń używa natchniony autor Księgi Izajasza, gdy mówi o przyjściu Mesjasza: Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win.
Wino służy tu jako symbol darów Bożych w ujęciu bardziej duchowym, jednak występuje ono w Biblii również w kontekście czysto zwyczajowym i dosłownym. Izaak błogosławi syna mówiąc: Niechaj tobie Bóg użycza rosy z niebios i żyzności ziemi, obfitości zboża i moszczu winnego (Księga Rodzaju 27, 28). Przytoczmy też pochwalny też Psalm 104, zaczynający się od słów „błogosław, duszo moja, Pana!”, w którym Bóg opisany jest jako ten, który udziela obfitości stworzenia człowiekowi: Każesz rosnąć trawie dla bydła i roślinom, by człowiekowi służyły, aby z roli dobywał chleb i wino, co rozwesela serce ludzkie, by rozpogadzać twarze oliwą, by serce ludzkie chleb krzepił. Widzimy jak wino zostaje umieszczone wśród tych darów natury, które mają krzepić i pocieszać człowieka w trudnej ziemskiej wędrówce. Jak najbardziej dosłownie.
Jeszcze dalej idzie autor Księgi Mądrości Syracha, który pisze: Wino dla ludzi jest życiem, jeżeli pić je będziesz w miarę. Jakież ma życie ten, który jest pozbawiony wina? Stworzone jest ono bowiem dla rozweselenia ludzi. Degustując wino, cieszymy się tym wspaniałym darem Bożym, z wdzięcznością myślimy o pięknych krajach, z których pochodzi nasz trunek i wymieniamy z bliskimi uwagi na temat jego smaku. Doprawdy, trudno nie przyznać racji powyższemu cytatowi, że bez tego pocieszenia życie – szczególnie toczące się pomiędzy pracą a trudem wychowania dzieci – byłoby ciężkie do zniesienia. Dlatego Stwórca dał nam wino i jest to Jego swoisty, dobrotliwy „uśmiech natury” w kierunku utrudzonego codziennym znojem człowieka.
Warto wreszcie przytoczyć słowa Eklezjastesa, zważywszy, że to ten sam autor natchniony, który przekonuje, że wszystko na tej ziemi jest marnością. Ale jego wizja bynajmniej nie jest pesymistyczna – raczej realistyczna i pocieszająca solidną dawką rozsądku! Dalej bowiem czytamy: Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj i w radości pij swoje wino! Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach. Każdego czasu niech szaty twe będą białe, olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie! Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia, których ci Bóg użyczył pod słońcem. Po wszystkie dni twej marności! Bo taki jest udział twój w życiu i w twoim trudzie, jaki zadajesz sobie pod słońcem (Księga Koheleta 9, 7-9). Chciałoby się dopowiedzieć: świat wprawdzie jest marny dla grzesznego człowieka, ale jest Bóg na niebie, który ten świat stworzył. Białe szaty symbolizują cnotę czystości czy też po prostu dobre sumienie, co przywołuje w pamięci piękne odczytanie tej chrześcijańskiej myśli przez Mistrza z Czarnolasu:
Ale to grunt wesela prawego,
Kiedy człowiek sumnienia całego
Ani czuje w sercu żadnej wady,
Przecz by się miał wstydać swojej rady.
Temu wina nie trzeba przylewać
Ani grać na lutni, ani śpiewać;
Będzie wesół, byś chciał, i o wodzie,
Bo się czuje prawie na swobodzie.
Ale kogo gryzie mól zakryty,
Nie idzie mu w smak obiad obfity;
Żadna go pieśń, żadny głos nie ruszy,
Wszystko idzie na wiatr mimo uszy.
Dobra myśli, której nie przywabi,
Choć kto ściany drogo ujedwabi,
Nie gardź moim chłodnikiem chróścianym,
A bądź ze mną, z trzeźwym i z pijanym!
Przytaczane z Google’a „katolickie” ujęcie zbyt jednostronnie skupia się na kwestii trzeźwości oraz problemów, jakie powoduje nadużywanie alkoholu. To tylko część prawdy, gdy tymczasem wino dał nam Bóg nie dla naszego nieszczęścia, ale wręcz przeciwnie. Wychwalana przez Apostołów trzeźwość (czyli – proszę wybaczyć – nie upijanie się celowo „w trupa”) nie oznacza obsesyjnego lęku przed korzystaniem (również obfitym, jeżeli jest okazja) z dobrodziejstw wina czy innego trunku lub po prostu zakończeniem dnia w towarzystwie zimnego piwa.
Gdy mówimy o alkoholu, jako naczelny zdroworozsądkowy katolicki argument przychodzi do głowy pierwszy cud Pana Jezusa, a więc przemienienie wody w wino podczas godów w Kanie Galilejskiej. Wziąwszy pod uwagę, że zapasy zostały już przez weselników opróżnione, a Pan zapewnił im kolejne – lekko licząc – 400 litrów, trudno podejrzewać, że weselnicy ograniczyli się do 2-3 kieliszków na głowę…
Sam Pan Jezus pijał wino, o czym świadczy Ewangelista Łukasz (7, 33-34), przytaczając Jego słowa do obłudnych faryzeuszy mających problem z umiarkowaną oceną rzeczywistości: Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: „Zły duch go opętał”. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: „Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”.
Winiarze mają swojego patrona, św. Wincentego z Saragossy, a sam Kościół – szczególnie klasztory – położył powszechnie znane i nieocenione zasługi w rozwoju winiarstwa. W kościelnej tradycji wino było też zawsze traktowane jako napój wspierający dobre zdrowie, o czym pisze już św. Paweł, zalecając Tymoteuszowi: Samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości! (1 Tm 5, 23). Nie wspominając o św. Hildegardzie z Bingen, która co i rusz zaleca ku zdrowotności wino i napoje na nim oparte.
Kulturowy fenomen degustacji tytoniu
Autorzy praktycznie wszystkich wspomnianych wyżej tekstów na portalach katolickich o tytoniu wykazują się niezachwianą ignorancją w kwestii… tytoniu. Z uporem piszą wciąż o papierosach – nie mając zapewne świadomości, że dzisiejsze papierosy są co najwyżej… wyrobem tytonio-podobnym, a ich palenie nie ma nic wspólnego z degustowaniem tytoniu. Palenie dzisiejszych „papierosów” można by prędzej porównać do uzależnienia od farmakologii, niż rozpatrywać w kontekście palenia wyrobów z fermentowanych liści nicotiana tabacum. Jeżeli mamy w ogóle rozważać moralny aspekt używania tytoniu, musimy przede wszystkim mówić o tym owocu natury i pracy rąk ludzkich w jego czystej postaci, a więc takiej, jaką odnajdziemy dziś w cygarach premium czy porządnych tytoniach fajkowych. Tam mamy do czynienia z produktem zrobionym z jednego składnika, którym jest czysty tytoń (uprawiany możliwie jak najbardziej ekologicznie i poddany następnie wyłącznie naturalnej obróbce, bez miligrama chemii). Natomiast papierosy produkowane przez koncerny w ogóle nie są robione z tytoniu we właściwym tego słowa znaczeniu, lecz z chemicznej papki, zwanej HTL, dodatkowo nasączonej setkami uzależniających substancji (jeden z koncernów oficjalnie przyznał się do dodawania ponad 260 takich substancji do każdego papierosa). Stąd ich nieznośny smród niemający nic wspólnego z aromatem tytoniu.
W tym rozumieniu tytoń, podobnie jak wino, jest elementem kultury, a nie śmiercionośną „używką”. Po tabakę, fajkę czy cygaro sięgały największe umysły katolickiego świata – jak J.R.R. Tolkien czy G.K. Chesterton – a także wiele kanonizowanych osób – od św. Filipa Neriego po św. Piusa X. Co istotne, używanie tytoniu nigdy nie stanowiło przeszkody przy procesie kanonizacyjnym i nie ma to nic wspólnego z mitem określanym jako „współczesny stan wiedzy”!
Bez trudu odnajdziemy anegdoty na temat ludzi wiary i kultury oraz tytoniu. Powstały nawet utwory literackie na jego temat (jak żartobliwy wiersz Rudyarda Kiplinga The Betrohed, będący w istocie hymnem na cześć cygar). Dość powiedzieć, że cygaro czy fajka były nieodłącznym elementem wizerunku – również katolickiego – gentlemana, a współczesna „wiedza” na temat rzekomej szkodliwości tytoniu co do zasady nic tu nie zmienia, choć jest traktowana jako młot na jego miłośników. Nietrudno bowiem wykazać szkodliwość produktów tytonio-podobnych, jak współczesne „papierosy” czy e-papierosy, natomiast naukowcy napotykają na trudności, gdy próbują udowodnić to samo w odniesieniu do prawdziwych wyrobów tytoniowych, które nota bene zazwyczaj nie są używane rutynowo, lecz degustowane bardziej okazjonalnie i z namaszczeniem.
Przykładu dawno pogrzebanej normalności w tej sprawie dostarcza książka do katechezy dla dzieci zatytułowana Przygody Piotrka i Uli, czyli jak przygotować się do I Komunii Świętej (wydana w latach 50. ubiegłego wieku i wznowiona przez Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnię w Sandomierzu). Przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej jest tam poprowadzone w formie narracji księdza, który opowiada dzieciom o prawdach wiary. Gdy książka była wydana, nikogo zapewne nie dziwiło, że kapłan zapala fajkę, otacza się chmurą aromatycznego dymu, po czym zaczyna swój wykład. Co najwyżej dodawało to kolorytu i czyniło postać katechety sympatyczniejszą i bardziej przystępną. Sam byłem kiedyś świadkiem podobnej sceny, która tyleż miło mnie zaskoczyła, co dała do myślenia. Otóż, będąc z dziećmi na placu zabaw, spostrzegłem tatusia, który siedział sobie jakby nigdy nic na brzegu piaskownicy i palił cygaro (była to akurat kubańska Cohiba w formacie robusto). Na szczęście nie doszło do żadnej awantury z udziałem nadgorliwych purytanów obyczajowych, a dym cygarowy snuł się subtelnie, nikomu nie przeszkadzając, nawet nie zauważony przez większość użytkowników publicznej przestrzeni…
Broń odwiecznym atrybutem człowieka
Noszenie broni bywało okazjonalnie zakazywane w różnych miejscach czy momentach historii. Nigdy jednak nie było demonizowane. Nawet dla większości właścicieli niewolników było oczywiste, że człowiek musi posiadać broń, by się… bronić. W naszym języku wskazuje na to sama nazwa. Zazwyczaj nie zakazywali broni nawet zaborcy, gdyż jej posiadanie było czymś od zawsze wpisanym w sposób funkcjonowania ludzkości. Posiadanie w domu szabli, flinty i pistoletu było czymś równie oczywistym, jak posiadanie łopaty czy lampy. Dopiero socjaliści i komuniści, którzy podjęli rewolucyjne dzieło dekonstrukcji społecznej, wpadli na pomysł, że posiadanie broni można reglamentować na poziomie władzy państwowej i urzędniczej biurokracji.
Broń nosili uczniowie Pana Jezusa i choć wskazywał On na perspektywę duchowej walki, a nawet chwilową konieczność schowania miecza do pochwy (jak w scenie w ogrójcu, gdzie Piotr miał zrozumieć, że Męka Pańska musi się dokonać i jego miecz tego nie powstrzyma), to nigdzie nie zalecał rozbrojenia jako takiego i nigdzie nie potępiał samego faktu posiadania, noszenia i używania broni.
Polski rząd z kijem w ręku
Wiemy już, co zdrowy rozsądek i nauka katolicka mówią o alkoholu, tytoniu i broni. Wiemy też, jaki jest w tym kontekście cel prawa państwowego. Z goryczą musi się zatem narzucać pytanie: Co polski rząd zrobił w ciągu ostatnich trzech dekad, aby wychować Polaków do odpowiedzialnego (i radosnego) używania alkoholu i tytoniu oraz świadomego noszenia broni? Odpowiedź jest oczywista: nic.
Ustawy anty-alkoholowa i anty-tytoniowa – nie wspominając o wywodzącym się z epoki stalinizmu prawie o broni – rywalizują ze sobą w absurdach, ignorancji, złej woli i zwykłej głupocie. Jedyną odpowiedzią na braki w formacji kulturowej Polaków są tam zakazy i to zakazy zdumiewające swą kuriozalnością…
Swego czasu nawiązałem współpracę z jednym z wiodących magazynów winiarskich, gdzie miałem pisać o cygarach. Pierwszy tekst przeszedł już redakcję, ale dla pewności poprosiłem o zwrócenie się do prawnika o opinię. Okazało się, że o swojej „karierze” publicysty cygarowego mogę zapomnieć, ponieważ polska ustawa anty-tytoniowa zabrania publikowania praktycznie wszystkiego na temat tytoniu! Jedyne, co mógłbym zawrzeć w artykule, to pewne uwagi historyczne czy kulturowe, natomiast nic na temat marek cygar, ich nazw, a już broń Boże – na temat tego, że to nieszczęsne cygaro w ogóle się obcina i odpala oraz że oferuje ono – o zgrozo! – jakieś doznania sensoryczne czy po prostu nuty smakowe.
Podobnie wygląda kwestia znaków towarowych, których nie wolno prezentować w miejscach publicznych. Dla przykładu, lokal, w którym dostępne są cygara, nie ma prawa wyeksponować logo tychże cygar, chyba że zorganizuje imprezę zamkniętą. O tytoniu nie wolno mówić w pozytywnym kontekście, np. w kontekście sportu i nie wolno promować go za pośrednictwem mediów. Zapisy tej ustawy (jak i ustawy anty-alkoholowej) są dowodem, że mówienie o „demonizowaniu” tych darów natury bynajmniej nie jest przesadą!
Rząd w Warszawie odpowiada za godne lepszej sprawy sączenie przesądów i uprzedzeń do przekonań Polaków. A to, że nie można bezpiecznie jeździć samochodem „po alkoholu”, a to, że nie można pić w pracy czy podczas wernisażu w muzeum, a to, że „palenie zabija”. Pokazuje to, jak bardzo zakorzeniły się u nas interwencjonizm państwowy i odejście od właściwej – wychowawczej – roli prawa. Są to – dodajmy – kwestie, którymi w świetle katolickiej koncepcji władzy państwo w ogóle nie powinno się zajmować, gdyż regulowanie szczegółowych ram życia społecznego należy do społeczeństwa, a nie do rządu (więcej na ten temat pisałem tu).
Zmiany w alkoholowych obyczajach Polaków przychodzą poniekąd same z siebie. Jeszcze do niedawna amatorzy trunków niekoniecznie gustujący w wódce musieli się zastanawiać czy wypada przychodzić na wesele z własnym winem. Dziś praktycznie nie ma wesela bez wina i stołu z choćby kilkoma butelkami whisky czy rumu. Ale ten postęp nie jest zasługą władzy. Ta – gdyby chciała rozwiązywać problem alkoholizmu i uzależnień – poczytywałaby za swego sprzymierzeńca dobre alkohole i tytonie oraz ich promotorów. Spójrzmy, ile winnic wyrosło na polskich zboczach – aż prosi się, by starsze klasy podstawówki oraz licealiści udawali się tam, by czerpać wiedzę na temat tradycji, troskliwej uprawy, metod produkcji i arkanów degustacji…
Natura nie znosi próżni. Jeżeli nie damy dzieciom pozytywnych wzorców, to w ich miejsce wkroczą wzorce nieumiarkowanego rzucania się na „zakazany owoc”. Znamy to przecież dobrze z własnego doświadczenia. I na miłość Boską! Dlaczego na studniówkach uczniowie wciąż muszą pić „pod stołem”? Skoro wszyscy wiedzą, że to się dzieje, to dlaczego system edukacji wspiera u młodzieży „kulturę kombinowania”, a nie kulturę używania alkoholu? A wystarczyłoby postawić przyzwoitą flaszkę na stół i w razie potrzeby zatrudnić kogoś do poprowadzenia degustacji…
Pamiętam scenę z przyjęcia u mojej rodziny pod Wilnem, gdy byłem miło zaskoczony, jak chłopak bodajże czternastoletni nie był wykluczony z picia wina, lecz otrzymał symboliczne pół kieliszka. Było to całkiem normalne i mój młody kuzyn prawdopodobnie nawet nie pomyśli, że w kieliszku jakiś bies może siedzieć. Było to normalne również dlatego, że to rodzic i nikt inny ocenia to, kiedy dziecko jest dorosłe i kiedy może uczestniczyć w używaniu alkoholu.
Pożałowania godną kartę – jakby ręka w rękę z rządem – zapisuje tu niestety również polski Kościół. Od lat promuje się tak zwane „śluby trzeźwości”, do których młodzież jest nieraz wręcz przymuszana presją księdza, który przekonuje: Wszyscy podpisali, nie bądź czarną owcą. Jasne, że po katolicku jest dobre i chwalebne odmówienie sobie czegoś dozwolonego z miłości do Boga, ale powinna to być samodzielna i dobrowolna decyzja. Zawsze miałem wrażenie, że owe „śluby trzeźwości” są kościelnym wyrazem charakterystycznego dla Polaków popadania w skrajności, w myśl zasady: Skoro mamy problem z alkoholem, to już lepsza radykalna abstynencja. Otóż nie: lepsza jest cnota umiarkowania i to ona wyraża w tym względzie katolickiego ducha.
Z bronią natomiast sprawa jest jeszcze bardziej złożona, gdyż w większym stopniu dotykamy tu fundamentów wolności obywatelskiej. Zakazywanie nierejestrowanego posiadania i otwartego noszenia broni jest tłumaczone rzekomymi względami bezpieczeństwa, ale w rzeczywistości chodzi o coś zupełnie innego. Rząd warszawski doskonale wie, że świadomy swoich praw obywatel z bronią w ręku może te prawa… egzekwować. Bez powszechnego dostępu do broni – prawa te stają się wyłącznie pustym postulatem, z którym władza może zrobić, co jej się żywnie podoba. Bodaj jedynym narodem, który to rozumie i jest zdolny urzeczywistniać są Amerykanie.
Wino, cygaro i karabin ostoją obywatelskiej wolności?
Sprawy to niebagatelne, ponieważ z sumy pozytywnych – nie demonizowanych – wyobrażeń na ich temat wyłania się obraz społeczeństwa, w którym ludzie są odpowiedzialni i poważnie traktowani przez władzę; w którym człowiek decyduje za siebie i za swoją rodzinę, a gdy źle się dzieje, może chwycić za broń, by pokazać tyranom, gdzie ich miejsce.
Dlatego współczesna „demokratyczna” władza kładzie tak strategiczny nacisk na zwalczanie alkoholu, tytoniu i broni, bo właśnie w tych sferach zaczyna się i kończy ponure dzieło tresury społecznej, o której nie śniło się w najbardziej absolutnej z absolutnych monarchii.
Chciałoby się zakończyć te rozważania jakimś pozytywnym albo nawet humorystycznym akcentem, godnym wina, które „rozwesela bogów i ludzi” (Księga Sędziów 9, 13), ale trudno o taką krotochwilę, gdy zważymy, ile w tych kwestiach mamy do wywalczenia… Dlatego nie dajmy się zwieść sloganom na temat zdrowia i bezpieczeństwa. Dopóki władza nie zacznie szanować naszego prawa do samostanowienia w życiu prywatnym, wszelkie jej zapewnienia pozostaną tak daleko od prawdy, jak współczesny „papieros” jest daleko od dymu, którym delektowali się katoliccy myśliciele, papieże i święci…
Filip Obara