Charles Crawford, były brytyjski ambasador m. in. w Sarajewie i Warszawie, ostro skrytykował nieudolność dyplomacji amerykańskiej i politykę USA wobec Egiptu. „Jako były ambasador mogę stwierdzić, że gdy niezadowolony tłum domaga się od przedstawiciela obcego państwa spakowania walizek i powrotu do kraju, to znaczy, że sprawy przybrały zły obrót” – tłumaczył.
Crawford odniósł się do ostatnich protestów w Kairze wymierzonych przeciwko amerykańskiej ambasador Anne Patterson. Jest ona postrzegana przez większą część społeczeństwa egipskiego jako symbol niekompetencji i ingerencji Stanów Zjednoczonych. Przedstawicielka korpusu dyplomatycznego USA zbytnio „zaangażowała się” w sprawy Egipcjan i w dodatku – zdaniem Crawforda – po złej stronie.
Wesprzyj nas już teraz!
Brytyjczyk uważa, że to wielka porażka dyplomacji Stanów Zjednoczonych i po części wini za nią m. in. Baracka Obamę. Szczególną rolę w tym względzie odegrało jego przemówienie z czerwca 2009 r., wygłoszone w Kairze. Zdaniem Crawforda – bardzo długie przemówienie amerykańskiego prezydenta, wygłoszone tuż po objęciu urzędu – było „antybushowskie”. Prezydent przemawiając w Egipcie, największym kraju świata arabskiego, chciał zasygnalizować zerwanie ze źle kojarzącą się polityką prawicy amerykańskiej wobec Iraku, Afganistanu, Iranu. Proklamował więc nowy rozdział w relacjach międzynarodowych, oparty – zamiast na sile i groźbie interwencji wojskowej wobec agresywnego islamu – raczej na „dialogu”.
Dialog z prowadzący na manowce
Crawford podkreślił, że „dialog”może i nie jest złym rozwiązaniem, ale trzeba mieć też alternatywne wyjście, gdy druga strona ten dialog ignoruje, albo jest zwyczajnie nieuczciwa. Obama nie przewidział takiej możliwości. Brytyjski dyplomata zarzucił prezydentowi, że jego przemówienie było skrajnie stronnicze i adresowane wyłącznie do radyklanych muzułmanów. Zignorował on mniejszości, w tym Koptów.
Barack Obama mówił m.in.: „Przybyłem tu dzisiaj, aby zaznaczyć nowy początek relacji między Stanami Zjednoczonymi a społecznością muzułmańską na całym świecie. Relacji, które będą oparte na wspólnym interesie i wzajemnym szacunku, a także na tym, że ani Ameryka, ani islam, nie są pojęciami wykluczającymi się nawzajem. Co więcej, są one oparte na wspólnychwartościach – zasadach sprawiedliwości i postępu, tolerancji i godności przynależnej każdemu człowiekowi”.
Obama broni i chwali islam
Crawford zastanawia się, dlaczego prezydent sprowadził Amerykę i islam do tej samej kategorii. Zarzucił przywódcy USA, że wyłącznie chwalił tę religię. Nie eksponował tymczasem i nie krytykował jej wad, czy katastrofalnego wpływu kultury islamskiej na inne społeczności.
„Jako student historii, poznałem cywilizacyjne dziedzictwo wyniesione z islamu. To islam, dzięki takim miejscom, jak Al-Azhar, był nosicielem światła wiedzy, które później umożliwiło rozwój europejskiemu renesansowi i epoce oświecenia. To wynalazki muzułmańskich społeczności: algebra, kompas magnetyczny, narzędzia nawigacyjne, kaligrafia i druk, zrozumienie przenoszenia chorób i podstawy ich leczenia. Kultura muzułmańska dała nam majestatyczne łuki, pnące się ku górze wieże, poezję, która przetrwała wieki i kojącą muzykę, a także miejsca wyciszenia i kontemplacji. Podczas dziejów, wielokrotnie islam dawał przykład religijnej tolerancji i rasowej równości” – twierdził amerykański prezydent. Dodał również, że „Stany Zjednoczone nie mają same w sobie nienawiści wobec praw czy religii muzułmanów”.
Crawford nie może wybaczyć amerykańskiemu przywódcy, że nic nie wspomniał na temat dobrze udokumentowanego faktu okaleczania ponad 80 proc. kobiet w Egipcie ze względów rytualnych. Nie wspomniał też nt. katastrofalnych skutkówcywilizacyjnych islamu. Chwalił za to tradycje islamskie, zobowiązujące kobiety m.in. do noszenia chust, ograniczające przy tym ich prawa. Tym samym – zdaniem Crawforda – Obama „utorował drogę i przyznał zbyt dużo politycznego gruntu islamskim ekstremistom”. Otrzymali oni zapewnienie, że Ameryka nie będzie już tak chętnie interweniować.
Ekstremalni muzułmanie w Egipcie wykorzystali więc sytuację, by przejąć władzę i konsekwentnie realizować politykę surowego prawa szariatu – wbrew woli znacznej części społeczeństwa. Zrobili to – nie zważając na innych – bo otrzymali przyzwolenie i zapewnienie, że „ich kultura będzie szanowana”. Obama wysłał wiadomość, że nawet jeśli islam okaże się zbyt agresywny, Ameryka nie będzie nic z tym robić. Co więcej, prezydent przekazał także, że jego kraj nie będzie zainteresowany wspieraniem tendencji liberalnych w społeczeństwie egipskim.
Takie podejście zaowocowało również brakiem spójnej i sensownej polityki wobec innych państw arabskich. Amerykańscy politycy doszli do wniosku, iż w krajach muzułmańskich nie może powstać tzw. społeczeństwo otwarte. Pogodzeni z tym faktem, przystają na rządy radykalnych islamistów.
Crawford konkludując zauważa, że Obama tak bardzo chciał uniknąć urażenia muzułmanów, że nie potrafił zdecydowanie opowiedzieć się po stronie „inteligentnego nowoczesnego pluralizmu”. Stąd efekt jest taki a nie inny. Egipt znowu pogrążył się w zawirowaniach polityczno-społecznych i żaden amerykański ambasador już tutaj nie pomoże.
Źródło: Newsmax.com, AS.