Czy demokracja to jedyna forma rządów akceptowana przez Kościół? A może stanowi ona dlań zagrożenie? Romano Amerio zbliża się do tej drugiej opcji, wskazując na wady hołubionej dziś formy rządów. Wskazuje nie tylko na jej wady w dziedzinie polityki, ale i na szkodliwość przeszczepiania jej do samego Kościoła. Skutki są aż nadto oczywiste: upadek autorytetu biskupów, rozmycie odpowiedzialności i szerzenie się teologicznych błędów.
„Plebs potrzebuje kogoś, kto będzie nim kierował i kto będzie zdolny okiełznać jego namiętności”, czytamy w przywoływanej przez Romano Amerio (1905-1997) publikacji „150 lat po Rewolucji Francuskiej”. Za jedyny prawowity ustrój uznano w niej monarchię. Opublikowana przez wydawnictwo Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie w 1940 roku wyrażała nierzadko spotykany u ówczesnych katolików pogląd.
Wesprzyj nas już teraz!
Zasadniczo jednak Kościół tradycyjnie nauczał, że dobrze rozumiana demokracja to, podobnie jak arystokracja czy monarchia, jedna z kilku uprawnionych form rządów. Ni mniej ni więcej. Dodajmy, że papież odpowiedzialny za ukucie terminu „demokracja chrześcijańska” nie rozumiał pod tym pojęciem ustroju politycznego. Leonowi XIII, jak podkreślał choćby profesor Jacek Bartyzel, chodziło jedynie o pomoc uboższym warstwom społecznym.
Zdaniem Romano Amerio zmiana stosunku Kościoła katolickiego do ustroju demokratycznego została zapoczątkowana już za pontyfikatu Piusa XII. Mowa tu o jego przemówieniu bożonarodzeniowym z 1944 roku. Ojciec Święty powiązał w nim poszanowanie godności człowieka z ustrojem demokratycznym. Słowa te, zrozumiałe w kontekście tragedii dokonanych przez totalitarne reżimy, rozpoczęły ewolucję w katolickiej nauce społecznej. „Zatem twierdzenie, że o ile obywatele nie biorą udziału w rządzeniu i nie mają nań wpływu, dany ustrój polityczny jest bezprawny, stanowi zasadnicze novum w myśleniu Kościoła”, pisze autor „Iota Unum”.
Podczas Soboru Watykańskiego II i po jego zakończeniu, proces akceptowania ustroju demokratycznego przez Kościół przyspieszył jeszcze bardziej. Otóż Ojcowie Soboru, twierdzi Romano Amerio „orzekli niemal jednogłośnie, że udział wszystkich obywateli w kierowaniu sprawami państwa wynika z naturalnej zasady sprawiedliwości, w związku z czym monarchia, gdzie rządy nad społeczeństwem sprawowane są jednoosobowo, przestaje być uprawnioną formą rządzenia” (s.595). Błędna, bo oderwana od Tradycji interpretacja dokumentów soborowych, przyczyniła się do przyłączenia wielu przedstawicieli Kościoła do grona promotorów demokracji.
Romano Amerio nie tylko sprzeciwia się uznawaniu rządów ludu za jedyny uprawniony ustrój, lecz także przedstawia jej wady – zarówno teologiczno-moralne jak i praktyczne. „Moderniści odrzucają zasadę, iż działania polityczne winny być podporządkowane innemu prawu aniżeli to, które jest wypadkową opinii publicznej”, zauważa (s. 597).
Teolog przekonuje, że w tłumie wartość jednostki nie zwiększa się, a wręcz przeciwnie. Masowe dyskusje nie przybliżają zatem do trafnego rozwiązania. Demokracja cierpi także z powodu braku kompetencji. Dotyczy to szczególnie jej bezpośrednich form. W referendach wypowiadają się ludzie o sprawach leżących poza zasięgiem ich kompetencji. Romano Amerio w rządach ludu widzi partyjniactwo sprzyjające podziałowi narodu. Podkreśla także, że żadna demokratyczna większość nie dysponuje możliwością stworzenia wartości moralnych. Ich źródłem jest bowiem Bóg.
Zdaniem szwajcarskiego teologa opowiedzenie się przez licznych przedstawicieli nowoczesnego Kościoła za demokracją polityczną nie pozostało bez wpływu na ustrój samego Kościoła. Doszło do prawnego zdefiniowania takich ciał, jak synody diecezjalne i krajowe, rady duszpasterskie et cetera. Związana z tym niezależność od monarchicznej władzy biskupa Rzymu stanowi zagrożenie dla jedności Kościoła. Jak zauważa autor „Iota Unum”, wspólna cecha różnego typu synodów polega na dążeniu do niezależności.
Elementy demokracji w Kościele
Zgodnie z tradycyjną nauką, choćby Soboru Watykańskiego I „zasadą i fundamentem” jedności Kościoła jest papież. Nikt inny, nawet biskup nie posiada zatem bezpośredniego prawa do sprawowania władzy. Tymczasem przeobrażenia ustroju Kościoła zdają się naruszać tę zasadę.
Romano Amerio krytykuje szczególnie konferencje episkopatów. Podczas nich zgromadzenia biskupów z danego kraju podejmują decyzje większością głosów – zazwyczaj dwóch trzecich. Decyzje te nie posiadają same w sobie mocy prawnej. Mimo to wiążą się z negatywnymi skutkami. Jeden z nich to rozluźnienie więzów jedności.
Szwajcarski teolog nie dożył momentu, gdy w lutym 2015 roku przewodniczący Episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx wypowiedział słynne słowa: „nie jesteśmy filią Rzymu”. Hierarcha ten stwierdził, że każdy episkopat odpowiada za duszpasterstwo we własnym kręgu kulturowym. To prosty krok ku schizmie i stworzeniu kościołów narodowych.
Negatywny aspekt konferencji episkopatów to także – zdaniem Romano Amerio – osłabienie autorytetu biskupa. Do tej pory cieszył się on władzą w swojej diecezji. Tymczasem wprowadzenie konferencji episkopatów rozmywa odpowiedzialność, sprawiając, że staje się ona cząstkowa.
Szwajcarski teolog poddaje także krytyce synody. Prowadzą one do ograniczenia roli pojedynczego biskupa. Ten staje się w swej diecezji bezsilny. Ponadto często dochodzi do sytuacji, gdy poszczególni uczestnicy synodów deliberują nad kwestiami rozstrzygniętymi już przez Rzym. Nie dziwi, że celują w tym progresiści, dążący do zniesienia celibatu, interkomunii i tym podobnych zmian. Synod biskupów szwajcarskich z 1981 roku postulował właśnie kapłaństwo żonatych mężczyzn i…kobiet, interkomunię i dopuszczenie do Sakramentów osób rozwiedzionych w ponownych związkach. Co by powiedział Amerio, gdyby zobaczył toczące się obecnie spory na temat niektórych z tych kwestii? Czy i do nich nie przyczyniły się synody, niekoniecznie ograniczone do danego kraju?
Źródło: Romano Amerio, Iota Unum. Książkę można zamówić w Wydawnictwie ANTYK, 05-806 Komorów, Klonowa 10a, tel. 227580359, [email protected]
Marcin Jendrzejczak