Wygłoszone przez Baracka Obamę orędzie o stanie państwa było niczym więcej, niż lewicowym populizmem. Oprócz postulatów dalszego ograniczania dostępu do broni, prezydent zapowiedział również wycofanie żołnierzy z Afganistanu, zainicjowanie rozmów z Rosją o redukcji arsenału nuklearnego, a także nowy program stymulujący gospodarkę.
50 „stymulujących” miliardów dolarów na poprawę infrastruktury drogowej zapewne nie przyniosą spodziewanego rezultatu, podobnie, jak 787 mld w ramach pakietu stymulacyjnego sprzed czterech lat nie zatrzymało wzrostu bezrobocia, które wynosi obecnie 7,9 proc.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednym z prezydenckich pomysłów na walkę z bezrobociem jest podniesienie płacy minimalnej z 7,25 do 9 dolarów za godzinę, czyli aż o jedną czwartą. – Musimy zapewnić, że w najbogatszym kraju na świecie żadna rodzina, która pracuje w pełnym wymiarze godzin, nie żyje poniżej progu biedy – zwrócił się Obama z apelem do Kongresu. Nie trzeba być profesorem ekonomii, by skonstatować, że przyczyniłoby się to do dalszego wzrostu bezrobocia, ponieważ w największym stopniu ucierpiałyby na tym małe firmy, trzon amerykańskiej gospodarki. Recepta Białego Domu na wyjście z kryzysu to trzy razy ”w”: więcej pożyczać, więcej wydawać i więcej podatków.
By ograniczyć potężny i wciąż rosnący dług publiczny, Obama zaproponował wstrzymanie dotacji państwowych dla prywatnych firm opieki zdrowotnej (jednakże nie dotyczy to, rzecz jasna, państwowych programów Medicare i Medicaid). Z drugiej strony, prezydent zapowiedział miliard dolarów inwestycji w przemysł na budowę tzw. inkubatorów przemysłu, infrastrukturę, walkę ze zmianami klimatycznymi i energię odnawialną.
– Jeśli Kongres nie będzie działać, by chronić przyszłe pokolenia, przedstawię dekrety wykonawcze, by zredukować zanieczyszczenia, przygotować społeczeństwo na zmiany klimatu i przyspieszyć przejście na energię odnawialną – ostrzegł Obama. Gdyby prezydent USA naprawdę chciał chronić przyszłe pokolenia, nie zadłużałby się na ich koszt.
Tomasz Tokarski