Po akcji amerykańskich komandosów, którzy „polowali” na ważnych przywódców dżihadystów, media w Stanach Zjednoczonych coraz śmielej donoszą o inwestycjach Pentagonu na kontynencie afrykańskim i specjalnym szkoleniu żołnierzy, którzy w przyszłym roku mają być zaangażowani w ponad 100 misji w Afryce. Jak zauważył prezydent Obama, Afryka to miejsce, gdzie zaczynają gromadzić się terroryści z całego świata, a oni muszą ich wyłapać zawczasu, zanim urosną w siłę.
Pentagon właśnie rozbudowuje swoją główną bazę w Afryce. Inwestuje w obiekty oraz usługi lotnicze, a także telekomunikację i energetykę. Widać wyraźnie, że armia amerykańska pogłębia obecność w regionie o narastającym zagrożeniu islamskim terroryzmem.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak zauważa „The Los Angeles Times”, setki milionów dolarów zapisanych po stronie wydatków w niesklasyfikowanych dokumentach federalnych trafia teraz do Afryki, która ma coraz większą wagę dla amerykańskich sił zbrojnych i operacji antyterrorystycznych.
Najbardziej zaawansowane prace modernizacyjne widoczne są w bazie Lemonnier, w „sennym zaścianku” Dżibuti na wybrzeżu Zatoki Adeńskiej, na północ od Somalii. Rozległa baza, należąca do francuskiej Legii Cudzoziemskiej,od ponad dziesięciu lat jest głównym obiektem Pentagonu w Afryce.
Urzędnicy amerykańskiego Ministerstwa Obrony tylko w ub. miesiącu otrzymali do dyspozycjiponad 200 mln dolarów na reorganizację bazy (elektrownia, budowa wielopiętrowego centrum operacyjnego, hangaru, pomieszczeń mieszkalnych, siłowni itp.).
Pentagon przewiduje kolejne inwestycje w ciągu najbliższych 25 lat. Mają one przyspieszyć modernizację obozu Lemonnier, w którym obecnie przebywa około 4 tys. amerykańskich wojskowych i cywilnych pracowników.
Baza w Lemonnier pozwala przeprowadzać operacje bojowe na północy i w środku Afryki.
Amerykańscy stratedzy podejmują także działania, które mają wzmocnić afrykańskie partnerstwo w związku z zagrożeniem ze strony bojowników Al -Kaidy w Somalii, Jemenie i zubożałym regionie Sahelu w Afryce Północnej.
Pentagon przyznaje, że wzrasta zapotrzebowanie na operacje specjalne w Afryce. Ostatnie dwie akcje komandosów amerykańskich przeprowadzone w ubiegłym miesiącu, pozwoliły schwytać od dawna poszukiwanego terrorystę w Libii. Nie powiodła się jednak akcja przechwycenia somalijskiego dżihadysty.
Komandosi, którzy przeprowadzili obie operacje rezydowali w Lemonnier. Również tutaj znajduje się centrum operacji samolotów bezzałogowych, wysyłanych głównie do Somalii i Jemenu.
Ważną rolę odgrywają niewielkie obozy Manda Bay w Kenii, Entebbew Ugandzie. Również te obiekty obecnie są modernizowane. We wrześniu,Pentagon zawarł kontrakt z firmą Brown & Root na rozbudowę baz. Inżynierowie marynarki wojennej przedłużyli pas startowy w Manda Bay. Niewielkie lotnisko położone na wyspie w pobliżu Somalii ma od teraz obsługiwać większe samoloty transportowe,takie jak np. C-130.
W lipcu firma z Teksasu wygrała przetarg na dostawy z powietrza. Urzędnicy rzadko mówią o mniejszych inwestycjach wojskowych publicznie, ale w zeznaniach złożonych przed komisją Kongresu w zeszłym roku, odchodzący na emeryturę generał Carter Ham, były szef Dowództwa Amerykańskiego w Afryce przyznał, że Amerykanie dysponują obiektami w wielu strategicznych miejscach, które pozwalają na przeprowadzanie operacji specjalnych praktycznie na całym kontynencie afrykańskim.
Wg generała, kluczową rolę odgrywa baza w Lemonnier, ale zyskują na znaczeniu także inne obiekty w Dżibuti.
Duża flota amerykańskich samolotów bezzałogowych (Predator i Reaper) niedawno została przeniesiona na lotnisko w Chabelley, około osiem mil na południowy wschód od obozu Lemonnier.
Amerykanie planują w przyszłym roku ponad 100 operacji w Afryce
Dziennik „The New York Times”(wydanie międzynarodowe) podaje, że w przyszłym roku Amerykanie będą prowadzić około 100 operacji wojskowych w Afryce. Mają je organizować w dużej mierze żołnierze doświadczeni w walce w Iraku i Afganistanie. W tej chwili trwa ich szkolenie w Kansas.
Zgodnie z nową strategią Pentagonu, wojskowi chcą za pośrednictwem swoich żołnierzy szkolić i doradzać miejscowym siłom – tak jak miało to miejsce w przypadku niedawnego zamachu w centrum handlowym w stolicy Kenii. Chodzi o to, aby miejscowe wojsko i służby specjalne same potrafiły rozwiązywać pojawiające się zagrożenia terrorystyczne, by nie musiały tego czynić bezpośrednio siły amerykańskie.
W misjach mieliby uczestniczyć żołnierze piechoty z brygady „Big Red One”. Amerykanie wzmacniają również placówki dyplomatyczne w Afryce, by nie dopuścić do ataku, jaki miał miejsce w Libii, gdzie zginął ambasador Stevens.
Jak mówi ppłk Robert E. Lee Magee, „Naszym celem jest udzielenie pomocy Afrykanom, by sami potrafili rozwiązywać problemy Afryki , bez konieczności dużej amerykańskiej obecności”.
Już w tej chwili grupy specjalnych doradców amerykańskich stacjonują np. w Burundi, w Nigrze, Tanzanii, Kenii i RPA.
Amerykanie chcą za wszelką cenę zdusić radyklane organizacje islamskich ekstremistów, zanim urosną one w siłę, by w ten sposób przeciwstawić się rozprzestrzenianiu zagrożenia na inne kraje.
Trzy dni po dwóch spektakularnych akcjach amerykańskich komandosów, prezydent Obama mówił: – Afryka jest jednym z miejsc, gdzie jak widać zaczynają gromadzić się ekstremiści z całego świata. A my będziemy musieli ich wyłapać zawczasu.
Agnieszka Stelmach