W Stanach Zjednoczonych znaleźli się hierarchowie otwarcie odmawiający udzielania Sakramentu Eucharystii otwarcie proaborcyjnej, rzekomo katolickiej polityk. Natomiast u nas, w najbardziej „katolickim kraju świata”, w podobnych sytuacjach próżno szukać interwencji na poziomie episkopatu.
Jeszcze nie dalej jak rok temu, kiedy toczyła się batalia na temat oficjalnego dokumentu amerykańskiego episkopatu na temat pobożności eucharystycznej, pewna siebie Nancy Pelosi powoływała się na Franciszka, stwierdzając, że nikt nie odmówi jej Komunii Św., bo „najważniejsze, że jest dobrym człowiekiem”. Ostatecznie, postulaty konserwatywnych biskupów przegłosowano (przy naciskach Watykanu), a bezzębny i pozbawiony „mięsa” szkic uchwalono jako ostateczną wersję. Joe Biden, Nancy Pelosi, Andrew Cuomo i cała reszta „katolickich” polityków, mających ręce ubabrane we krwi nienarodzonych mogła uciszyć swoje sumienia.
Aż tu nagle, na kanwie gorącej dyskusji wobec planów Sądu Najwyższego, trzej śmiałkowie otwarcie rzucili rękawicę potężnej spiker Izby Reprezentantów. Biskupi: Salvatore Cordileone, Joseph Strickland i Michael F. Burbidge nie pozwolili zuchwale nabijać się z Pana Boga i oświadczyli, że otwarcie pro-aborcyjna polityk nie otrzyma na terenie ich diecezji Komunii Świętej.
Wesprzyj nas już teraz!
Mimo całego lewicowego morza nienawiści, jakie wylało się ze strony „salonu” z Whoopi Goldberg na czele, hierarchowie nie zamierzają cofać postanowień, będących jednocześnie ogromnym ciosem wizerunkowym dla nestorki Partii Demokratycznej. Ale odważnym biskupom nie chodzi o politykę. Przede wszystkim, jak głośno nie krzyczeliby zwolennicy „inkluzywności” i „religii dobroludzizmu”, zakaz udzielenia Eucharystii to paradoksalnie ogromny uczynek miłosierdzia, mogący w ostateczności uratować duszę zagubionej polityk.
Po drugie, chodzi również o samych katolików w USA, cierpiących na syndrom CINO (catholic in the name only). Również oni dostali czytelny sygnał, że wiara „bez uczynków martwa jest”, a twoje poglądy na temat dzieciobójstwa czy agendy obyczajowej nie pozostają bez znaczenia.
A u nas? Czyż nie doświadczyliśmy podobnej dychotomii wraz z wyjściem na ulice strajków w obronie zabijania nienarodzonych? Ilu katolików nagle okazało się „zwolennikami prawa do wyboru”, pozostawiając zarówno logikę jak i podstawową katechizację daleko z tyłu?
Iluż wtedy objawiło się nam „wyznawców kompromisu” wśród katolickich polityków, z Szymonem Hołownią na czele, czy frakcją konserwatystów w KO. Próżno jednak było szukać głosów ze strony hierarchii, potępiających otwarcie takie postawy. Jedynie lider Polski 2050 nie otrzymał Komunii Św. z rąk jednego z zakonników, ale to była indywidualna ocena danego kapłana.
A Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” wyłożył jasno: jeżeli na stole leży prawo ograniczające niedopuszczalny proceder, katolicki polityk nie może się opowiedzieć za bardziej „liberalną” opcją. A taką były wezwania do powrotu do sytuacji z 1993 r., tj. dalszego dopuszczenia tzw. przesłanki eugenicznej.
Niektórzy przerazili się skali pro-aborcyjnego piekła, wylewającego się na ulice miast i atakującego kościoły. Patrzmy jednak na Stany Zjednoczone, będące na granicy wojny secesyjnej rozgrywanej m.in. o kwestię aborcji. Skoro tamci biskupi mogą zdobyć się na taki akt odwagi, mimo obelg, hejtu, a nawet gróźb śmierci, czym my ryzykujemy? A przecież żadna cena jednak nie gra roli jeżeli chodzi o życie nienarodzonych.
Piotr Relich