To nie czołgi aliantów czy pepesze sowietów wygrały II wojnę światową. To nie ich myśliwce, ani nie wojownicza piechota. Nawet nie olśniewająca i przeraźliwa zarazem broń atomowa. Prawdziwym zwycięzcą II wojny światowej okazała się… amerykańska kultura. Ale wszystkie wcześniej wymienione batalistyczne artefakty stanowiły środki umożliwiające jej tryumfalny pochód.
Współczesny, powojenny świat, to w lwiej części rzeczywistość stworzona na amerykański obraz i podobieństwo. Wszyscy wrzucają kartki do głosowania, wszyscy procesują się w mniej lub bardziej niezależnych sądach, wszyscy żyją w społeczeństwach z deklarowaną wolnością prasy, zgromadzeń et cetera. No, nie wszyscy – ale większość. Nie byłoby to możliwe bez II wojny światowej. To w jej efekcie rasistowskie Niemcy przekształcono w przodownika demoliberalizmu a militarystyczną Japonię w pacyfistyczny kraj skupiony na rozwoju gospodarki.
Wesprzyj nas już teraz!
Jednak to nie istnienie „wolnej prasy” ani odbywające się co 4 lata wybory są najbardziej odczuwalnym na co dzień przejawem amerykanizacji. Jest nim szeroko pojęta kultura – od kuchni (McDonald’s, Coca-Cola), filmów Hollywood, muzyki pop i rock, aż po najnowsze wynalazki Ameryki, takie jak social media. Jeśli dziś wszyscy stołujemy się w McDonaldzie, słuchamy i oglądamy gwiazdy Hollywood – a także korzystamy z wywodzących się ze Stanów Zjednoczonych mediów społecznościowych, to jest to w znacznej mierze zasługa (albo – jak kto woli wina) amerykańskich sił zbrojnych.
Do tego dochodzi wszechobecny (w muzyce, biznesie, szkole i nie tylko) język angielski. Nie jest to sprawa bagatelna, gdyż język wpływa – choć w subtelny i powolny sposób – na to, w jaki sposób postrzegamy rzeczywistość.
Przytoczmy garść faktów. Każdego dnia McDonald’s obsługuje 69 milionów osób na całym świecie. Corocznie sprzedaje 550 milionów Big Maców i zatrudnia 1,9 miliona osób. O globalnym charakterze firmy świadczy fakt, że jedynie 32 procent zysku firmy pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. W Chinach istnieją już 2223 restauracje. Część tych danych pochodzi z kilku ostatnich lat, jednak doskonale obrazują one rozmach „złotych łuków” [expandedramblings.com].
Z kolei Google posiada 90,46 procent udziału w światowym rynku wyszukiwarek. Co sekundę ludzie z całego świata wpisują hasła w Google aż 63 000 razy. Wyszukiwarka ma 94,39 procent udziału w rynku w Indiach, 93,78 procent w Brazylii i 90,67% w Hiszpanii [seotribunal.com].
Jeśli zaś mowa o Facebooku, to 2,41 miliarda osób korzysta zeń aktywnie w każdym miesiącu, a 1.59 miliarda czyni to codziennie. Jeśli weźmiemy pod uwagę także Instagram, WhatsApp lub Messenger, to należy uznać, że jest to ponad 2,1 miliarda osób. Co miesiąc 2,7 miliarda osób używa przynajmniej jednej z usług związanych Facebookiem [newsroom.fb.com].
Drezno – zniszczenie kulturowego centrum Niemiec
Amerykańska kultura zwyciężyła w znacznej mierze dzięki przestrzeni stworzonej jej przez alianckie armie. A pamiętajmy, że nie wszystko odbywało się tam bezboleśnie. Wspomnijmy 3 mniej lub bardziej kontrowersyjne przypadki: naloty na Drezno, zniszczenie klasztoru Monte Cassino i zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
Brytyjsko-amerykańskie naloty na Drezno w lutym 1945 oznaczały zniszczenie tamtejszego ośrodka kultury. Wśród historyków trwają debaty dotyczące tego, czy było ono konieczne z militarnego punktu widzenia. Faktem pozostaje jednak śmierć prawdopodobnie 25 tysięcy cywili, a także zniszczenie cennych zabytków. Trudno zaś stwierdzić, by Kościół Mariacki w Dreźnie (co ciekawe luterański) lub Semperoper miały one przede wszystkim przeznaczenie militarne. Zniszczenie tychże stanowiło zatem przejaw zniszczenia dzieł kultury, godny uznania za zbrodnię wojenną (nie zapominamy, że Niemcy popełnili jeszcze potworniejsze zbrodnie i to na nieporównywalną skalę, ale nic to w tej kwestii nie zmienia). Zniszczenie Drezna to w pewien sposób symboliczne zniszczenie tradycyjnej kultury, które przyczyniło się do stworzenia przestrzeni dla amerykańskiej kultury masowej.
Kontrowersje wzbudza także inne wojenne dzieło aliantów – mianowicie destrukcja znacznej części klasztoru na Monte Cassino. Nastąpiło to 15 lutego 1944 roku. Wówczas to alianckie jednostki, zrzucając na budynek 576 bomb, doprowadził do jego zrównania z ziemią (zachowano jednak mury w północno-zachodnim rogu. To pod nim stoczyła się bitwa, w której znaczącą rolę odegrali Polacy). Wskutek bombardowania zginęli znajdujący się w środku cywile. Doszło do tego zapewne wskutek mylnego uznania klasztoru za punkt obserwacyjny hitlerowców.
Zniszczenia kulturowe byłyby zapewne większe, gdyby nie decyzja opata Gregorio Diamare, który za namową 2 niemieckich oficerów zdecydował się ewakuować większość zakonników i dzieł sztuki. A tych ostatnich było w sumie wiele – iluminowane manuskrypty, opieczętowane starożytne zwoje pergaminu ze skóry cielęcej et cetera – przypomina Małgorzata Szewczyk z „Przewodnika Katolickiego”. Oczywiście winę za uszkodzenie Monte Cassino trudno w całości zrzucać na Amerykanów czy samych aliantów. Warto jednak pamiętać, że założony przez świętego Benedykta klasztor był symbolem Europy.
Nagasaki – bomba na japoński „Rzym”
Do tego dochodzi zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Ta ostatnia miejscowość, zwana była japońskim Rzymem – wszystko z racji licznej ludności katolickiej. Chrześcijaństwo przetrwało bowiem w Japonii, mimo trwającego długo zakazu. Bomba atomowa nad Nagasaki zrzucona została tuż nad katedrą w Urakami. Szkody poniosła również cała katolicka wspólnota. Wybór Nagasaki nie musiał wynikać ze złych intencji. Wybór akurat Nagasaki wynikał z warunków pogodowych, a nie z celowego dążenia do ataku na katolików.
Niemniej jednak w kontekście zrzucenia bomb atomowych na Japonię warto przypomnieć, że zgodnie z Katechizmem „wszelkie działania wojenne, zmierzające bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub też większych połaci kraju z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie”.
To za sprawą interwencji aliantów Japonia z militarystycznego i opartego na honorze społeczeństwie stała się społeczeństwem kapitalistycznym, demokratycznym i pacyfistycznym zarazem; to samo
dotyczy Niemców.
CIA wspiera sztukę
Zwycięstwo amerykańskiej kultury to zatem w znacznej części owoc zwycięstwa na wojnie. Działalność aliantów pozwoliła uwolnić świat od narodowego socjalizmu, jednak nie zawsze w etyczny sposób. Proces amerykanizacji świata doszedł do końca dzięki pokonaniu Związku Radzieckiego podczas zimnej wojny. Niebagatelną rolę odegrała tu CIA.
Zwycięstwo amerykańskiej kultury, jakie dokonało się dzięki wojnie i po jej zakończeniu wynikało bowiem nie tylko z jej popularności, lecz także ze świadomych zabiegów. Były to w znacznej mierze zabiegi amerykańskich służb, takich jak CIA właśnie. Co ciekawe – niekiedy dochodziło do nich bez woli czy wiedzy artystów wspieranych przez państwowych funkcjonariuszy.
CIA zdecydowało o włączeniu sztuki w skład arsenału propagandowego zaraz po swoim powstaniu – a więc w 1947 r. Politycy i władze służb specjalnych postanowiły sprzeciwić się kuszeniu twórców i intelektualistów przez komunizm i postanowiły zawalczyć o ich umysły. W 1950 r. CIA utworzyło Propaganda Assets Inventory, która wpływała na ponad 800 czasopism, gazet i agencji informacyjnych. Trzy lata później amerykańskie służby ustanowiły kolejną organizację mającą na celu propagandowe wykorzystanie kultury – International Organisations Division. IOD finansowało między innymi amerykańskich jazzmanów, operę, Bostońską Orkiestrę Symfoniczną, a także animowaną wersję filmu „Folwark zwierzęcy”. Wspierało także awangardowy ekspresjonizm abstrakcyjny – zauważa Frances Stonor Saunders Sunday z „The Independent”.
„Lista sponsorowanych przez Departament Stanu artystów budzi podziw. Louis Armstrong, Dizzy Gillespie, Earl Hines, Ornette Coleman, Duke Ellington, Lionel Hampton, Sarah Vaughan, Thelonius Monk, Miles Davis and Oscar Petersen znaleźli się wśród czołowych czarnych artystów jazzowych” zauważa Phil Shannon [greenleft.org.au]. Do tego doszli bluesmeni i śpiewaczka gospel.
„Celem promocji tych niekonwencjonalnych wykonawców było przekonanie zagranicy o twórczym charakterze amerykańskiej kultury. Często byli to artyści czarnoskórzy, gdyż wizerunek Stanów Zjednoczonych jako kraju uciskającego Murzynów nie służył reputacji tego kraju jako stróża wolności i równości. Sponsorowane przez amerykańskie instytucje państwowe koncerty jazzowe stanowiły dla muzyków źródło zarobku i prestiżu” – dodaje Phil Shannon [greenleft.org.au]. Jednocześnie spotykały się z niechęcią amerykańskich konserwatystów, oskarżających jazz o nieobyczajność.
Szczególnie interesujące jest wsparcie CIA dla Louisa Armstronga (1901-1971). Amerykański Departament Stanu sfinansował podróż Louisa Armstronga w 1961. Drugim sponsorem była Pepsi-Cola z jej cokolwiek prostackim sloganem reklamowym. Nie zawsze jednak słynny jazzman przyjmował finansowanie przez Departament Stanu. Zarzucał bowiem władzom hipokryzję – tuszowanie dyskryminacji Murzynów przy jednoczesnym obowiązywaniu rasizmu w samej Ameryce.
Przy wsparciu CIA, ale i dzięki własnej atrakcyjności amerykańska kultura rozlała się niemal na cały świat. Oprócz działań aliantów podczas II wojny światowej (wraz z jej ciemnymi epizodami jak Hiroszima i Nagasaki) przyczynił się do tego upadek muru berlińskiego, ZSRR, a wraz z tym kres wszelkich barier dla amerykańskiej kultury.
Jedząc kanapkę w McDonaldzie, oglądając amerykański film czy ubierając się „po amerykańsku”, warto przypomnieć sobie o kawałku historii, stojącym za naszym stylem życia. Historii zarówno chlubnej, jak i bolesnej.
Popkultura made in US nie jest bynajmniej szczytowym osiągnięciem ludzkości. Jednak mimo wszystko, gdyby nie zwycięstwo aliantów w II wojnie światowej i USA w Zimnej Wojnie – byłoby jeszcze gorzej. Restauracja fast food to wprawdzie nie filharmonia czy gotycka katedra. Jednak to również nie obóz koncentracyjny ani nie archipelag Gułag.
Marcin Jendrzejczak