Obronę granic swoich i granic UE przez polskie służby, organizacja Amnesty International nazywa „szczytem nieludzkości na granicach Europy”. Szefowa francuskiego oddziału AI Cécile Coudriou nie pozostawia tu złudzeń, a jej opinie upowszechnia publiczne France Info.
Cécile Coudriou przypomina, że od kilku miesięcy tysiące migrantów utknęło na granicy polsko-białoruskiej, a Unia Europejska oskarża władze białoruskie i ich rosyjskiego sojusznika o celowe stworzenie sytuacji kryzysowej w odwecie za sankcje nałożone na Mińsk, po stłumieniu protestów w 2020 roku. Nie zaprzecza, że „wycieczkę do piekła” zorganizował migrantom świadomie Łukaszenka, ale winą za ich sytuację obarcza też drugą stronę.
Kreśli obraz biednych migrantów, którzy „u bram Europy, aż do ostatnich dni, mieli tylko do jedzenia trawę i musieli pić wodę znalezioną w kałużach”. Dalej jest o „uwięzionych na mrozie w białoruskich lasach kobietach i dzieciach”. Łukaszenka ich sprowadził, ale to „Polska, Łotwa, Litwa, a także inne kraje Unii Europejskiej zdecydowały się wyrzec fundamentalnych wartości Europy i swoich międzynarodowych zobowiązań o poszanowaniu praw człowieka”. „Reagowali tak, jakby to była inwazja!” – obraża się francuska aktywistka Amnesty International.
Wesprzyj nas już teraz!
Jej zdaniem „ustanowienie stanu wyjątkowego w Polsce, na Łotwie i Litwie to śmiesznie nieproporcjonalny środek, który trzeba znieść, bo w żadnym wypadku nie ma tu niebezpieczeństwa dla narodów”. Coudriou oburza się nawet, że w UE jest „niewiele głosów” krytykujących takie decyzje. Podobnie jak naszej opozycji, nie podoba jej się ograniczenie „dostępu do granicy dziennikarzom, społeczeństwu obywatelskiemu i organizacjom pozarządowym”.
„Polska, Łotwa i Litwa postępowały i nadal postępują, tak jakby były w stanie wojny z wrogami, kiedy są to rodziny pozbawione środków do życia, popychane przez białoruskich żołnierzy do próby przekroczenia tej granicy”. Francuzka zdaje się zdjęć z agresywnych zachowań owych „rodzin” na granicy nie widziała. Widziała za to „mur i drut kolczasty z żyletkami, uzbrojonych strażników, prześladowania w dzień i w nocy, maltretowanie wygnańców”.
Jej zdaniem obrona granicy jest „zarówno niegodna europejskich wartości, jak i sprzeczna z międzynarodowymi prawami człowieka”. Twierdzi nawet, że to prawo, „budowane przez dziesięciolecia w celu lepszej ochrony osoby ludzkiej, jest niweczone przez takie czyny, przy współudziale innych krajów Unii Europejskiej”.
Przypomina stanowisko Amnesty International, które uważa za nielegalne przymusowe zawracanie ludzi, „które pochłonęły już tyle istnień ludzkich i są zakazane przez prawo międzynarodowe na Morzu Śródziemnym, ale podobnie i w lasach Polski i Białorusi”. Dalej dodaje, że migranci „muszą mieć możliwość wjazdu na terytorium Unii Europejskiej, aby można było sprawdzić ich indywidualną sytuację”. Aktywistka postuluje także jako „niezbędną gruntowną rewizję traktatu dublińskiego, który zobowiązuje do złożenia wniosku o azyl w pierwszym kraju przybycia”.
Amnesty dostrzega też zmiany klimatu wobec migracji w samej Francji. Coudriou, zresztą słusznie, zauważa, że nadchodząca kampania prezydencka prowokuje kandydatów do podjęcia tematu walki z nielegalną migracją. Ciekawe dlaczego może podobać się to wyborcom? Jest to przecież vox populi, a tymczasem aktywista uważa, że to „sprzyja wszelkim nadużyciom w kwestii migracji”, a przybysze stają się „kozłem ofiarnym”. Zgodnie z lewicową nowomową dodaje nawet, że, „to oddala nas od naszych wartości i poszanowania prawa międzynarodowego i szkodzi naszym społeczeństwom”. Wychodzi na to, że nielegalna migracja nikomu nie szkodzi, ale za to jej powstrzymywanie jest już samo w sobie złe i szkodliwe dla samych krajów. Konia z rzędem temu, kto lewicową logikę zrozumie, zwłaszcza kiedy przespaceruje się wcześniej po wielu ulicach francuskich miast…
Bogdan Dobosz