28 listopada 2017

Amoris Laetitia – między posłuszeństwem a prawdą

(Fot. ANSA / ETTORE FERRARI / FORUM)

Amoris Laetitia to owoc kryzysu jaki pojawił się wskutek Soboru Watykańskiego II. Ten ścisły związek między Soborem a Amoris Laetitia podkreślali sami zwolennicy zmian podczas synodu na temat rodziny sprzed dwóch lat – papieski dokument jest podsumowaniem obrad”, mówi Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

 

Co mogą zrobić polscy katolicy, żeby zamieszanie w kościele w związku z Amoris Laetitia się zmniejszyło?

Wesprzyj nas już teraz!

Rzeczywiście, pytanie jest bardzo trudne. Nigdy wcześniej, sądzę, nie zdarzyło się, żeby oficjalnie promulgowany dokument papieski zawierał tyle niejasności i nie pozwalał się tak łatwo interpretować wbrew całej nauce Tradycji. Zwykli katolicy znajdują się w związku z tym w sytuacji faktycznie dramatycznej.

 

Z jednej strony, co jest charakterystyczne dla Polski, wychowani zostali w naturalnej niejako ufności wobec wszystkiego, co przychodzi z Rzymu. To jedna z kotwic siły polskiego katolicyzmu: być zawsze po stronie papieża, przeciwstawiać się jego krytykom. Ta postawa została jeszcze umocniona podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Nic zatem dziwnego, że kiedy pojawiają się słowa i gesty, dokumenty i nauki wątpliwe, wewnętrznie sprzeczne albo – jak w przypadku Amoris Laetitia  -pozwalające na wnioski sprzeczne z całą dotychczasową doktryną Kościoła, polscy katolicy nie wiedzą, jak się zachować. Czy dać posłuch wrodzonemu przywiązaniu do Rzymu i naturalnej miłości do papieża, czy stawić czoło trudnej prawdzie, która kazałaby papieski dokument zakwestionować i uznać co najmniej za przejaw braku jasności.

 

Dodatkowo polscy katolicy, inaczej niż w pozostałych państwach Europy, wciąż są grupą znaczącą, a katolicyzm ma duży wpływ na życie społeczne. Z tego punktu widzenia ostra krytyka działań papieża natychmiast może być wykorzystana przez drugą stronę ideologicznego sporu. Liberalne media uwielbiają wręcz przeciwstawiać sobie rzekomo oświeconą religijność obecnego Rzymu i płaską, fanatyczną wręcz religijność Polaków. Ta sytuacja jest coraz bardziej niebezpieczna, bo, czego dowodem jest Amoris Laetitia, coraz trudniej nie dostrzec, że suma różnych papieskich wypowiedzi, czynów, nauk, sądów, dokumentów, gdyby je przyjmować za dobrą monetę, prowadziłaby katolika do zerwania z dziedzictwem wszystkich wcześniejszych pokoleń.

 

Niektórzy zatem wypierają niewygodne fakty i po prostu milczą. Inni próbują przekonywać, że nie mamy do czynienia z samymi w sobie osobliwymi naukami papieża Franciszka, tylko z ich medialnym nadużyciem. Wreszcie są i tacy, którzy sądzą, że nie ma wyjścia i trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Dobrego wyjścia z sytuacji nie widzę. Źródłem zamieszania nie są polscy katolicy, ale dwuznaczne co najmniej teksty wydane przez papieża Franciszka, dlatego kryzys może być przezwyciężony tylko u źródła. Jedno na pewno polscy katolicy mogą zrobić: modlić się i nie popadać w rozpacz.

 

A co mogą zrobić polscy biskupi, żeby zamieszanie w Kościele w związku z Amoris Laetitia się zmniejszyło?

Polscy biskupi znajdują się, co w pewien sposób naturalne, w sytuacji jeszcze trudniejszej niż zwykli wierni. Gdyby faktycznie nazwali publicznie błędy i słabości papieskiego dokumentu, mogliby wywołać zgorszenie zwykłych wiernych. Czy biskup może publicznie piętnować błędy Ojca Świętego? I jak wpłynie to na jego własny autorytet wśród wiernych? Nie sądzę, żeby to była właściwa postawa.

 

Drugie wyjście to zachowywanie się jakby nic się nie stało i interpretowanie nauk Amoris Laetitia w zgodzie z Tradycją. Zaletą takiego stanowiska jest unikanie skandalu, wadą – słabość logiczna. Biskupi muszą udawać, że nie zauważają, iż ich interpretacja jest sprzeczna z tą, jaką dali ich bracia w biskupstwie w Niemczech, Belgii czy Argentynie. Znaczyłoby to, że godzą się z tym, że nauka moralna jest zależna od geografii i sami poniekąd przyznają Polsce status pewnego konserwatywnego rezerwatu.

 

Wolno im niczego nie zmieniać, co się tyczy moralności, bo mieszkają w tradycyjnym społeczeństwie. W sensie logicznym jednak to postawa nie do utrzymania: to co prawdziwe w Polsce, nie może być nieprawdziwe w Niemczech. Poszczególni biskupi muszą się też liczyć ze sprawowaniem urzędu przez papieża Franciszka. Zbyt wyraźny sprzeciw pociąga za sobą brak szans na karierę, w skrajnym przypadku groźbę degradacji.

 

Po raz pierwszy żyjemy w czasach, kiedy zasada hierarchiczna, zasada posłuszeństwa ze względu na Chrystusa, jest tak śmiało i zuchwale wykorzystywana przeciw wierności naukom samego Chrystusa. Można sądzić, że biskupi uznali, że najlepszym sposobem na wyjście z obecnej sytuacji zamieszania będzie przeczekanie. Niestety, taka postawa, choć politycznie zrozumiała – byle nie gorszyć wiernych – niesie w sobie ogromne ryzyko. Tam, gdzie nie nazywa się błędów po imieniu, tam pozwala się na ich szerzenie.

 

Argentyna, Filipiny, Niemcy itd. wydały interpretacje Amoris Laetitia – co z nich wynika, jak bardzo się różnią, która jest „prawdziwa”?

Największym problem Amoris Laetitia, na co wskazało czterech kardynałów w swoich dubiach, jest faktyczne przyzwolenie na głoszenie etyki sytuacyjnej. Być może najtrafniej słabość tego dokumentu pokazali Joseph Seifert, wielki filozof i teolog katolicki, uczeń Dietricha von Hildebranda, moim zdaniem jednego z najważniejszych myślicieli nowożytnego katolicyzmu, w Polsce niestety jest on niemal nieznanego, oraz Robert Spaemann, podobnie wielki współczesny katolicki intelektualista.

 

Otóż Seifert zauważył, że według Amoris Laetitia katolik może uznawać za nakaz Boży głos swego prywatnego sumienia, mimo że sprzeciwia się to obiektywnym normom etycznym. Jest to niemal dosłowne przeniesienie nauk Lutra i jego koncepcji prywatnego osądu, zgodnie z którą Bóg jest twórcą dobra i zła i może nakazywać działania nawet jeśli kłócą się one z moralnym porządkiem i dekalogiem. Seifert wskazał, że gdyby posłużyć się takim rozumowaniem, obecnym w Amoris Laetitia, to w ogóle znikają wszelkie normy. Jeśli nie ma bezwzględnie złych zachowań, to wszystko staje się dozwolone i każdy akt ludzki może zostać wytłumaczony.

 

W konsekwencji będzie można bronić eutanazji, bo to rzekomo lepsze niż cierpienie, lub aborcji: skoro i tak się je przeprowadza, to po co jeszcze obciążać sumienia? Takie rozumowanie, które znajduje swoje oparcie w samych słowach dokumentu papieskiego, prowadzi do całkowitego relatywizmu i nihilizmu.

 

Czy można powstrzymać zamieszanie związane z „interpretacjami” Amoris Laetitia?

Zamieszanie można powstrzymać tylko w jeden sposób: odrzucając niejasne fragmenty i przypominając Tradycję. Jednak kto miałby tego dokonać? Wyraźnie nie chce tego zrobić papież Franciszek, autor całego zamieszania. Jego wybór na Stolicę Piotrową pokazuje zresztą, że zwolennikami nowego podejścia, będącego praktycznie katolicką wersją liberalnego protestantyzmu, musiało być wielu kardynałów.

 

Papież Franciszek i Amoris Laetitia to owoc kryzysu, jaki pojawił się wskutek Soboru Watykańskiego II. Ten ścisły związek między Soborem a Amoris Laetitia podkreślali sami zwolennicy zmian podczas synodu na temat rodziny sprzed dwóch lat – papieski dokument jest podsumowaniem obrad. Otóż najbardziej radykalni uczestnicy synodu, zwolennicy zmiany stosunku Kościoła do związków homoseksualnych, wskazywali, że uznanie dla takiej formy współżycia wynika z wcześniejszego uznania przez Kościół na Soborze tezy, że w innych religiach są pierwiastki uświęcenia i prawdy. Skoro godzimy się na to – zauważali zwolennicy zmian – powinniśmy też przyjąć, że takie pierwiastki obecne są w innych rodzajach związków seksualnych. I trudno im odmówić logiki.

 

Rozchwianie nauki moralnej jest pochodną coraz większej niejasności dogmatycznej, uznanie dla ludzkiej godności jako absolutnie bezwzględnej i zamazanie, rozmycie, niekiedy wręcz odrzucenie nauki o grzechu pierworodnym, tak charakterystyczne dla czasów soborowych, z czego dalej wynika docenienie innych religii i innych systemów etycznych, faktycznie musi prowadzić do zakwestionowania tradycji etycznej chrześcijaństwa. 

 

A więc tylko wskazując słabości tekstów soborowych i późniejszych papieży dociera się do istoty kryzysu. To nie tylko kwestia moralna, ale przede wszystkim dogmatyczna. Nie wiem i nie umiem sobie wyobrazić, jak mogłoby to praktycznie wyglądać. W takiej sytuacji katolikowi pozostaje jedynie wiara w Ducha Świętego i w to, że nie opuści On swego Kościoła, Kościoła Chrystusa.

 

Dziękuję za rozmowę

Tomasz D. Kolanek

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij