Czym dla Wołynia „krwawa niedziela”, tym dla Wschodniej Małopolski 28 lutego 1944 r. Mieszkańcy Huty Pieniackiej oraz Korościatyna zostali brutalnie zamordowani właśnie dlatego, gdyż byli Polakami. SS-Galizien, UPA i okoliczna ludność ukraińska nie znali litości dla swych ofiar.
Wsi spokojna..
Wesprzyj nas już teraz!
Po zamożnej i dobrze rozwijającej się – jak na owe czasy – wsi Huta Pieniacka nie ma dziś śladu. Pięknie położona, w otoczeniu lasów liściastych, liczyła według spisu z 1921 roku 724 mieszkańców. Uroku dodawały występujące w okolicy źródła, tzw. „Sine oko” i „Chowańce” będące lejkowatymi zagłębieniami o przepaścistych brzegach, zapełnione wodą w kolorze turkusowym. Jej zaradni mieszkańcy, oprócz rolnictwa i hodowli trudnili się ciesielstwem, kowalstwem czy bednarstwem. Pejzażu wsi dopełniały kościół, szkoła i świetlica. Wieś rozrastała się, w lutym 1944 roku liczyła 172 gospodarstwa i około 1000 mieszkańców.
Korościatyn był wsią niemal czysto polską. W 1939 r. zamieszkiwało ją prawie 900 mieszkańców. Nosząca obecnie nazwę Krynica wieś była był jedną z największych w powiecie buczackim na Tarnopolszczyźnie. Korościatyn posiadał szkołę i stację kolejową. W 1905 roku erygowano w tej wsi parafię, której powstanie było możliwe dzięki właścicielce ziemskiej Józefie Starzyńskiej, fundatorce murowanego kościoła. (hutapieniacka.blogspot.com)
W oddali słychać grzmoty i błyska się
Do wybuchu II Wojny Światowej stosunki z mieszkającymi w sąsiednich wsiach Ukraińcami układały się poprawnie. Jak kruche były podstawy dobrosąsiedzkich stosunków okazało się jednak we wrześniu 1939 roku, gdy Ukraińcy w przeddzień wkroczenia Czerwonej Armii dopuścili się mordów na ludności polskiej. Było to zaledwie preludium dramatycznych wydarzeń, jakie miały mieć miejsce na tych ziemiach.
W Hucie Pieniackiej schronienie znalazło wielu ocalałych z Rzezi Wołyńskiej. Uciekinierzy w obawie przed ukraińską rządzą mordu opuszczali swe gospodarstwa i znajome okolice, by już nigdy do nich nie wrócić. UPA wraz miejscowymi chłopami ukraińskimi systematycznie wymazywała z Kresów wszelkie ślady polskości: paląc, grabiąc i równając z ziemią. Mieszkańcom Huty nie dane było zaznać spokoju. W okolicy wciąż dochodziło do potyczek między AK, SS i radziecką partyzantką. Pewną nadzieje na ocalenie dawał pomysł by istniejący we wsi odział samoobrony postarał się unikać walki tak, aby stworzyć wrażenie, że wieś jest bezbronna. Przypuszczano, że zamieszkana przez samych starców, kobiety i dzieci miejscowość uniknie pacyfikacji…
W okolicach Korościatyna także wciąż było słychać strzały. Ginęli polscy sąsiedzi ukraińskich osad, żandarmi zabijali żołnierzy AK. Bycie Polakiem oznaczało wyrok śmierci.
Nie będzie poranka
Lutowa środa stała się dniem zagłady dla mieszkańców Huty i Korościatyna. Zagłada Huty Pieniackiej dokonała się rękami żołnierzy oddział 4 pułku policji SS wspomaganemu przez chłopów z okolicznych wsi. Już o poranku wieś została ostrzelana z moździerzy i karabinów maszynowych. Do osady wkroczyły dowodzone przez niemieckiego oficera formacje policyjno-wojskowe, w których składzie znajdowali się Ukraińcy. Ciągle liczono, że bezbronna wieś ocaleje…(Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski „Zagłada Korościatyna).
Mordercy mieli jednak inne plany. Rozpoczęła się systematyczna zagłada. Po wyłapaniu ukrywających się w domach, piwnicach i schronach mieszkańców napastnicy znęcali się nad nimi, nieraz od razu zabijali, rozrywali granatami, torturowali, ale zdecydowaną większość prowadzili do kościoła pw. św. Andrzeja Boboli. Oprawcy nie baczyli na wiek ofiar: siedemdziesięcioletnią Rozalię Sołtys ugodzono bagnetem, który rozpruł jej brzuch. Dla szatańskich kolumn nie było świętości. Aleksander Korman w książce „Nieukarane zbrodnie SS Galizien z lat 1943-1945” pisze: „W nocy z 27 na 28 lutego 1944 r. (…) Michalewską, z domu Bernacką, lat 26… zaatakowały bóle porodowe. Była przy niej położna – akuszerka. SS-owcy wtargnęli do jej domu, wyprowadzili wraz z położną i innymi mieszkańcami tej ulicy. Doprowadzili do kościoła, posadzili na stopniu ołtarza, a przy niej położną. Gdy bóle przybierały na sile, a (…) Michalewska bardzo jęczała i zaczęła rodzić, podszedł do niej SS-owiec, wyrwał z niej siłą dziecko, rzucił na posadzkę”. Każdy dom i zabudowanie było grabione przez przybyłych z wojskiem cywilnych Ukraińców, którzy zrabowany dobytek ładowali na wozy i wywozili.
I ponownie dr Aleksander Korman: „Do kościoła ludzie byli wpędzani przez zakrystię i wejście boczne od strony budynku nowej szkoły. Przechodzili przez dwurzędowy szpaler esesowców z bronią gotową do strzału, byli zmuszani do wchodzenia biegiem (…). Ukraińscy żołnierze SS Galizien, którzy stanowili 98% stanu dywizji, sprofanowali kościół rzymskokatolicki. Wnętrze (…) było zdewastowane, rozbite tabernakulum, przed ołtarzem rozsypane Hostie, a szaty liturgiczne leżały rozrzucone na posadzce, na której były widoczne ślady krwi (…)”. Gdy pojawiła się wiadomość, że świątynia została zaminowana wybuchła panika. Ponad odgłosami przejmującej trwogi i obłędu unosiła się jednak także żarliwa modlitwa: „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi”. (Stanisław Srokowski, Zagłada Huty Pieniackiej, [w:]„Nasz Dziennik” Nr 146 (4685)).
Oprawcom było jednak za mało. Karmili się ludzkim strachem, bawiło ich dawanie złudnej nadziei na ocalenia. Gdy rozpoczęto wyprowadzać ludzi z kościoła kaci mrugając do siebie porozumiewawczo zapowiadali wyprowadzanym, że to już koniec, że niektórzy mogą już wracać do domostw. Nie dane było jednak ostygnąć lufom karabinów… rzeź wznowiono. Ogień trawił ciała i obejścia. Dzieci ginęły od szybkich i wprawnych pchnięć bagnetów.
Około godziny 17 nad nieistniejącą wsią unosił się już dym, a jęki ofiar mieszały się z stukotem butów i szumem silników – oprawcy opuszczali to miejsce. Ocalało 160 osób, cztery zabudowania położone na uboczu, kościół i szkoła. Zginęło 1200-1500 osób, mieszkańców Huty Pieniackiej, ale także uciekinierów z pobliskich wsi.
Rzezi w Korościatynie rozpoczęła się w nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. Jak wspomina Jan Zaleski w „Kronice życia”: „W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli żniwo równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg, od Wyczółek, od Zadarowa (ukraińskiej wsi) i od Komarówki. Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza „pracowała” toporami, druga rabowała, trzecia paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność!”. Także i w tej wsi istniała samoobrona dysponująca bronią palną, jednak oddziałom UPA udało się podstępem ją zaskoczyć. Mordercy wjechali do wioski posługując się obowiązującym hasłem i podając się za polskich partyzantów, co zmyliło wartowników. Hasło zdradziła Ukrainka ożeniona w Korościatynie. (Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, op.cit).
Liczący łącznie 600 osób odział UPA, wspierany przez miejscową ludność ukraińską opanował najpierw stację kolejową, gdzie przecięto druty telegraficzne oraz wymordowano obsługę stacji i ludzi oczekujących na pociąg.
Uzbrojeni w siekiery, kosy, widły i noże oprawcy rozpoczęli mordowanie ludności wsi. Palono zagrodę po zagrodzie. Zaskoczona samoobrona rozpoczęła rozpaczliwy opór, jej aktywność ocaliła wielu spośród mieszkańców. Oprawcy torturowali niektóre ofiary, wycinając im języki, wydłubując oczy, obcinając piersi kobietom. Zdaniem świadków napastnicy podzielili się na trzy grupy: jedna zajmowała się zabijaniem, druga rabunkiem mienia, które ładowano na sanie, a trzecia podpalaniem zabudowań. Jan Zaleski wspomina: „Rano rodzice udali się na zgliszcza Korościatyna i opowiadali potem rzeczy, od których włosy się jeżyły. Np. bandyci wpadli do mieszkania Nowickich w dawnej karczmie. P. Nowicki, przedwojenny sprzedawca w sklepie Kółek Rolniczych, zdążył w ostatniej chwili wymknąć się za dom. Żonę pochyloną nad łóżeczkiem kilkumiesięcznego dziecka banderowiec ściął toporem, rozpłatał też toporem głowę kilkuletniej córki Basi. Tenże Nowicki dostał po tym wszystkim pomieszania zmysłów i chodził z ocalałym niemowlęciem na ręku, ciągle mówiąc coś o ukochanej Basi. Sąsiedzi dożywiali go wraz z dzieckiem”. (Stanisław Srokowski, op.cit)
Cała wieś została spalona, ocalała jedynie plebania i kościół. Zamordowano łącznie 156 osób, w tym kilkanaścioro dzieci w wieku od 4 do 12 lat. Wśród ocalałych był ojciec ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Pomordowanych pochowano 2 marca 1944 r. we wspólnej mogile na korościatyńskim cmentarzu.
„A cóż to jest prawda?”
Ofiary i ich rodziny nie doczekały się jednoznacznego potępienia zbrodni ze strony ukraińskiej. Cześć środowisk oficjalnie zaprzecza odpowiedzialność ukraińskiej za popełnione zbrodnie, nazywając prawdę o nich „efektem radzieckiej propagandy”. Także po stronie polskiej trudno dostrzec – poza chlubnymi wyjątkami – wolę głośnego mówienia o tych zbrodniach w kategoriach ludobójstwa. Ukrainofilska optyka nadal wygrywa z prawdą.
Łukasz Karpiel