20 czerwca 2024

Apokalipsa w kraju apostatów. Kilka słów do Krasowskiego i Sokołowskiego

Polska stoi dzisiaj wobec pytania o to, jakim chce być państwem w kolejnych dekadach XXI w. Wielu sufluje dziesiątki rozwiązań i pomysłów, dziwnie przemilczając w nich inny zasadniczy dylemat: czy jako apostaci, możemy się zmodernizować?

Nie bez powodu uznano na pewnym etapie, że słowo „modernizacja” powinno albo Boga wykluczać, albo Go głęboko schować, tak by nie przypominał o swojej obecności. Ta swoista, współczesna wizja modernizacji jest trywialna, by nie rzec: bardzo wulgarna, bo odarta z jakichkolwiek kulturowych ram. Kiedy słyszę publicystę Roberta Krasowskiego, ogłaszającego, że spory cywilizacyjne są dla niego bez znaczenia, albo Radosława Sikorskiego bagatelizującego permisywne oblicze Zachodu czy wreszcie czytam słowa błyskotliwego Jacka Sokołowskiego, który w książce „Transnaród” zauważa liczne szanse dla Polski, lekceważąc pytania o duchowe skutki traktowania Zachodu jako wehikułu naszego rozwoju, mam przed oczyma wymowną scenę z kultowego serialu „Dom”. W jednym z odcinków spragniona miejskiego życia towarzyskiego żona jednego z bohaterów, zaprasza do mieszkania grupkę znajomych. Traf chciał, że akurat w tym czasie przebywała tam teściowa. Na ścianach wisiały święte obrazki, a pobożność starszej pani nijak nie pasowała to wyzwalającej się z okowów starego świata Warszawy. Należało ją zatem pospieszenie wyprosić z domu, zdjąć obrazki ze ściany i zatrzeć jakiekolwiek ślady obecności Absolutu.

To jasne, że świat nam odjeżdża. Wściekle rozpędzone koło historii wymaga dzisiaj czegoś więcej niż pospolitej inercji. Liczni publicyści zdają sobie z tego sprawę, łajając naszych polityków za bezczynność i tkwienie w jałowych sporach. Zapominają jednak o najważniejszym pytaniu: czy jeśli jedynym kołem zamachowym naszej modernizacji ma być Zachód, otumaniony mgłą apostazji i zdecydowanie odrzucający kulturę chrześcijańską, to czy faktycznie Polska, jako futurystyczny naród apostatów, ma szansę w ogóle się rozwinąć?  

Wesprzyj nas już teraz!

Smarowanie chleba masłem

Polska faktycznie – jak się wydaje – znajduje się w „momencie decyzyjnym” i pilnie potrzebuje strategii dalszego rozwoju, zaprojektowanej przez kogoś, kto ma realną wizję nie tylko tego, w jaki sposób zaspokoić społeczne aspiracje, ale przede wszystkim dokonać holistycznej zmiany na wielu poziomach: mentalności, państwa, polityk społecznych i oczywiście gospodarki. Pytań o kierunki tego rozwoju można stawiać dziesiątki: począwszy od zagadnienia faktycznie giedroyciowski paradygmat polityki zagranicznej, w którym aż po uszy tkwią współczesne elity III RP, wyczerpuje odpowiedzi na wszystkie współczesne wyzwania; poprzez wizję modernizacji centrum zarządzania państwem, aż po wyznaczenie nowych kierunków rozwoju gospodarczego w realiach wyzwań zielonej transformacji, i powoli wyczerpującego się w Polsce modelu gospodarki opartej na taniej pracy i preferencjach podatkowych dla zagranicznych inwestycji.

Polska, szargana jałowymi konfliktami politycznymi, z których od lat nic nie wynika, traci szansę nawet jako dostarczyciel komponentów dla potężnych koncernów, jak to ma miejsce chociażby w przypadku produkcji baterii do samochodów elektrycznych, gdzie ze światowego lidera, na skutek licznych zaniedbań, możemy stać się ledwie ligowym średniakiem.

Pytań, oczywiście, można stawiać więcej. Jednym z ważniejszych pozostaje przyszłość polskiej zbrojeniówki. W jakim stopniu, jako kraj sąsiadujący z państwem, na którego terenie toczy się regularna wojna, chcemy rozwijać własny przemysł zbrojeniowy, a w jakim bazować na zakupach zza oceanu czy dalekiego wschodu? Przecież – choć jesteśmy nadal rozleniwieni dobrobytem, pozwalającym nam na codzienne smarowanie masłem chleba na zakwasie – musimy stanąć wreszcie przed wojennym dylematem: czy gospodarka oparta na usługach, w miarę szybko pozwoli się strukturalnie przebudować na gospodarkę wojenną? Czy poza zaklęciami Radosława Sikorskiego o potrzebie kopania przydomowej studni na wypadek wojny, mamy jakąkolwiek strategię zmierzenia się z tym problemem jako państwo? Ostatecznie przecież to, o czym naprawdę marzą nasze elity to bezpieczna i sowicie wynagradzana posada europosła w Brukseli, a nie kierowanie politykami państwa w momencie kryzysowym, który nadszedł dla nas wraz z 24 lutego 2022 roku.

Nie wolno zapomnieć

Nie dziwi zatem, że co bardziej błyskotliwi publicyści i analitycy podkreślają wagę wykorzystania obecnego kryzysu dla rozwoju potencjału Polski, tak by nie tylko więcej znaczyć we współczesnym świecie, ale przede wszystkim nie pozwolić na to, by kolejne pokolenie Polaków ginęło w ogniu wojennego terroru. Daleki jestem od gloryfikowania obecnej sytuacji Polski i zdaję sobie sprawę z licznych wyzwań i problemów, z jakimi się zmagamy, ale też dawno nie mieliśmy tak korzystnego układu geopolitycznego, jak obecnie. Jesteśmy państwem stosunkowo zamożnym i chronionym sojuszami międzynarodowymi, mamy dostęp do wielu nowoczesnych technologii wojskowych, a także pieniądze by je kupować, bez konieczności ogłaszania narodowej zbiórki na zbrojenia, jak to miało miejsce przed II wojną światową. W dodatku inne, sąsiadujące z nami państwo wykrwawia kolosa, stanowiącego dla naszej Ojczyzny potencjalnie największe zagrożenie militarne a my mamy czas, by śledzić i badać ów konflikt oraz stopniowo przygotowywać się do ewentualnej konfrontacji. Czy można sobie wyobrazić bardziej komfortową sytuację?

Nie dziwne zatem, że tacy przenikliwi obserwatorzy polityki, jak Krasowski czy Sokołowski wskazują na szanse jakie przed nami stoją i namawiają do ich wykorzystania, by zbudować wreszcie silne państwo zdolne chronić nas szczelnie przed wiatrami historii. Krasowski wskazuje, że aby tego dokonać, musimy odrzucić inteligencki model prowadzenia polityki, zaś Sokołowski lęka się coraz głębszej polaryzacji, mającej głęboko deformować państwowe instytucji. Obydwaj, co ciekawe, całkowicie jednak bagatelizują wpływ cywilizacyjnych norm na procesy państwowotwórcze. Czy faktycznie powinno się je lekceważyć?

Słabość państwowych instytucji bierze się nie tylko z niedbalstwa polityków czy też ich chronicznej niechęcie do reform połączonej z niezdrowym pociągiem do konfliktów, szczególnie atrakcyjnych w erze mediów społecznościowych. Jeżeli wspólnota narodowa, która tworzy państwo, nie potrafi siebie zdefiniować, trudno oczekiwać, by skutecznie oddziaływała na elity polityczne i właściwie formowała swoje polityczne oczekiwania. Wreszcie: elity biorą się ze społeczeństwa a nie z nieba, zatem zarówno system edukacji jak i wartości przekazywane w rodzinach czy innych środowiskach pośredniczących, rezonują później w sposobie prowadzenia przez nie polityki. Celnie zauważa Krasowski, że politycy ukształtowani przez mit inteligencki mieli swoje kompleksy i słabości uniemożliwiające im de facto budowę silnego państwa, potrafiącego skutecznie wyrąbywać sobie pozycję na arenie międzynarodowej.

I wreszcie: przekonanie, że celem Polaków ma być wyłącznie silne państwo, trąci jakąś formą statolatrii. Przecież naszym celem nie może być jedynie pompowanie mięśni instytucjonalnych, by budować siłę dla samej siły. Silne państwo może skutecznie służyć potrzebom wspólnoty, ale może ją także terroryzować. Łudzenie się tym, że odpowiednia otulina prawna zapewni wolność indywidualną obywatelom, brzmi nieco naiwnie w czasach, w których obserwujemy nie tylko kryzys demokracji, ale też zapaść tego, co zwykło nazywać się rządami prawa.

Skutecznym budulcem wspólnoty, zdolnej tworzyć silne państwo (takie, które nie sięga po narzędzia opresji) jest właśnie religia, albo szerzej: christianitas, czyli kultura chrześcijańska. Bagatelizowanie jej znaczenia oraz niedostrzeganie kryzysu, w jakim się znalazła, niszczona przez ostatnie wieki kolejnymi rewolucjami, świadczyć może o zaślepieniu i ignorancji. Świat Zachodu, mimo wysiłków Kanta, Woltera czy Comte’a, nie zbudował żadnej innej tak spójnej wizji antropologicznej, odpowiadającej na najważniejsze egzystencjalne pytania, jakie stawia sobie człowiek. Christianitas to kompletne spoiwo kulturowe, chroniące nas przed zdziczeniem, na miarę postapokaliptycznych wizji Cormacka McCarthy’ego.

Jeśli chcemy na serio myśleć o odbudowie silnej polskiej państwowości, nie proponujmy łatania dziur w dachu, lecz zacznijmy od podstaw: czynników kulturowych, które formują wspólnotę i elity. Biadolenie na inteligencki etos czy polaryzację, niewiele dadzą, jeśli nie uzdrowimy choroby, na którą cierpi dzisiaj cywilizacja Zachodu.

Można wykpiwać spory cywilizacyjne, lekceważyć kulturowe konflikty, ulegać presji politycznej poprawności, ale to nie zmieni oczywistego faktu: nie mamy szansy na modernizację bez Boga. To kwestia rudymentarna. Jeśli ten fakt odrzucimy, możemy pewnego dnia spojrzeć na świat oczami głównych bohaterów „Drogi” wspomnianego wyżej McCarthy’ego, ucieleśniających pragnienie chrześcijańskiej miłości dwójki wędrowców, walczących o życie w brutalnych realiach świata całkowicie pobawionego tej miłości a wypełnionego w zamian nagą siłą i okrucieństwem. Oto rzeczywistość, która czeka nas, jeśli pozwolimy naszej cywilizacji zapomnieć o Bogu. Modernizacja przeprowadzona przez apostatów może skończyć się tylko jednym: totalną apokalipsą. 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij