Organizacja Narodów Zjednoczonych i Unia Europejska wspierają aborcję w krajach misyjnych. To jest brutalna akcja prowadzona przez organizacje międzynarodowe – powiedział ksiądz arcybiskup Henryk Hoser.
Ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej w rozmowie z redaktorem naczelnym „Misyjnych Dróg” o. Marcinem Wrzosem OMI objaśnił strategię, jaką przyjmują organizacje międzynarodowe wspierając tak zwaną aborcję. – To jest brutalna akcja prowadzona przez organizacje międzynarodowe począwszy od ONZ i jej agend aż do Unii Europejskiej. Te organizacje używają eufemizmów. Termin: zdrowie reprodukcyjne oznacza tak naprawdę walkę z rozrodczością. Organizacje międzynarodowe przymuszają do jego wprowadzania środkami natury ekonomicznej. Daje się biednemu państwu ekwiwalent pieniężny za to, że wprowadza się program sterylizacji czy szkodliwą, twardą, hormonalną, długotrwałą antykoncepcję wśród swoich obywateli – powiedział.
Wesprzyj nas już teraz!
Zdaniem arcybiskupa, Afryka jest w dzisiejszych czasach obiektem działania gorszego niż w okresie kolonializmu. – Dawne metropolie inwestowały w swoje kolonie. Wspólnie z miejscową ludnością realizowały projekty w zakresie szkolnictwa, opieki zdrowotnej, infrastruktury, energetyki. W takiej Kinszasie (Demokratyczna Republika Kongo) istniała dawniej stocznia rzeczna, produkująca statki pływające do dziś. Dziś stoczni nie ma. Dawniej z Kinszasy prowadziła linia kolejowa do Lubumbashi, której dziś nie ma. Nie ma dawnych mostów, szos, które się rozpadły. Koncerny i korporacje międzynarodowe eksploatujące te kraje nie dbają o nie i o ich mieszkańców. Walka o złoża surowców w Afryce pomiędzy USA, Chinami i Unią Europejską też nie działa korzystnie na te kraje. Z drugiej strony istnieje ogromny nacisk kultury globalizacyjnej – skrajnie świeckiej, lewackiej, pozbawiającej kulturę Afrykańczyków religijnego, tradycyjnego wymiaru. Szybko postępuje ekspansja wojowniczego islamu – relacjonował ordynariusz warszawsko-praski.
Zapytany, czy z polskiego Kościoła wyjeżdża jego zdaniem dużo misjonarzy, odpowiedział: – Zdecydowanie za mało jak na możliwości polskiego Kościoła, nawet dzisiaj, przy zmniejszającej się liczbie powołań. Warto porównać to chociażby z Holandią. Jeszcze niedawno z tego niewielkiego kraju pochodziło 15 tysięcy misjonarzy. Te nasze liczby, które oscylują w wokół dwóch tysięcy, są zatem niewielkie – ocenił abp Hoser.
Wyjaśnił następnie, co jest tego przyczyną: – Widać z tego, że mamy jeszcze małą świadomość misyjną, która nie dotarła do Kościołów lokalnych. Nadal mamy ogromne możliwości posyłania misjonarzy, chociażby ze zgromadzeń zakonnych – z których niektóre są specyficznie misyjne, np. werbiści, kombonianie, oblaci – stwierdził.
Były przewodniczący Papieskich Dzieł Misyjnych podkreślił, jak ważne jest przygotowanie świeckich. Wyjaśnił także zagrożenia krótkotrwałych wolontariatów misyjnych. – Taki wyjazd może być bardziej obciążeniem niż pomocą. Potrzebne są kompetencje językowe, kulturowe. Trzeba tych „żółtodziobów misyjnych” wprowadzać, dbać o nich, wyjaśniać im, być ich tłumaczem. I gdy taki człowiek zacznie to wszystko rozumieć, już musi wracać do kraju – dodał ksiądz arcybiskup.
Źródło: KAI
RoM