Europa nie chce wspierać chrześcijan uciekających przed śmiercią z rąk fanatyków z Państwa Islamskiego. Przeszkodą jest nie tylko niechęć do pochylenia się nad problemem, ale też ogromna fala uchodźców, którzy dobijają się do drzwi Zachodu. Tymczasem tylko przyjęcie całych chrześcijańskich wspólnot, zapewnienie im opieki duszpasterskiej, pielęgnowanie kultury, zaowocuje chęcią powrotu i odbudowy domów.
Jak zaznaczył goszczący w Krakowie ks. abp. Yohanna Petros Mouche, arcybiskup katolicki Mosulu, Kirkuku i Kurdystanu, jego wizyta w krajach Europejskich jest związana ze staraniami, by jego diecezjanie mogli znaleźć schronienie w Europie jako większa wspólnota. Jego zdaniem tylko taka forma pomoże im zachować swoją kulturę, tradycję, a co za tym idzie, chęć do tego, by po zakończeniu wojny powrócić do domów.
Wesprzyj nas już teraz!
– Osoby rozproszone szybko się wtapiają w środowisko, szczególnie że chrześcijanie integrują się łatwiej niż muzułmanie i dlatego łatwo mogą wejść w nowe życie i nie chcieć powrotu. Dlatego czynię starania, by kraje takie jak Polska przyjęły moich diecezjan jako większą grupę, która będzie miała zapewnioną opiekę duchową – mówił podczas spotkania z dziennikarzami.
Obecnie sprawa jest o tyle prosta, że chrześcijanie wciąż funkcjonują we wspólnotach, łatwo ich zidentyfikować i zapewnić azyl bez obaw o bezpieczeństwo. To może się zmienić, bo coraz więcej osób myśli o ucieczce w kierunku Europy. A tam na granicach taka identyfikacja będzie utrudniona.
Dramat w Mosulu, skąd przybył abp Yohann Petros Mouche, rozpoczął się w czerwcu ub. roku. To wtedy miasto zostało zajęte przez fanatyków muzułmańskich z ISIS. – Z początku ISIS nie robiło niczego złego, wręcz wydawało się, że chce zyskać naszą sympatię. Można było odnieść wrażenie, że ich obecność jest tylko przejściowa, bo idą dalej, w stronę Bagdadu, gdzie chcą obalić rządy. Tym kupili ludzi, którzy zaczęli współpracować z ISIS. Byli to głównie miejscowi muzułmanie – wspominał Arcybiskup.
Niestety wkrótce Państwo Islamskie ujawniło swoją prawdziwą twarz i wszyscy, którzy nie byli „wiernymi”, zmuszani byli do przyjęcia ich ideologii. – Szyitów zmuszano, by zostali sunnitami. Dla chrześcijan mieli trzy opcje. Pierwsza, to zostać muzułmaninem i wyprzeć się wiary w Chrystusa. Druga, to płacić podatek i w ten sposób stać się ich niewolnikami. Można też było wszystko zostawić i odejść, a jeśli nie, to śmierć. My jako chrześcijanie, którzy nie chcieli stać się niewolnikami, woleliśmy pozostawić wszystko, żeby ocalić naszą wiarę – zaznaczył
To oznaczało ucieczkę i tułaczkę. Chrześcijanie zamieszkujący Niniwę i Mosul udali się w kierunku Kurdystanu. Diecezjanie księdza arcybiskupa rozproszyli się w 57 miejscach, większość udała się do stolicy Kurdystanu. Tak przynajmniej było na początku. Uchodźcy ufali, że będą mogli wrócić do domów, kiedy wojna się skończy, ale sytuacja się pogarszała. Dlatego zdecydowali się na opuszczenie Iraku. Większość ludzi wyjechało nie zabrawszy ze sobą niczego.
W diecezji arcybiskupa było około 12 tys. rodzin, tj. 50 tys. chrześcijan. Pozostało zaledwie 4 tys. rodzin. Reszta udała się do Libanu (1300 rodzin), Jordanii (1000 rodzin), Turcji (kilkaset rodzin), a pozostali obrali kierunek na Europę. – Sytuacja ludzi, którzy zostali w Iraku, bądź udali się do Libanu czy Jordanii, nie jest dobra. Są zmęczeni, nie mają nic, nie stać ich na wynajęcie mieszkania, kupienie ubrania, żywności, leków. Oni mają nadzieję, że ich miasta zostaną wyzwolone, że wrócą do domów. Sytuacja nie ulega jednak poprawie, dlatego rozważają udanie się do Europy – mówił ks. abp. Yohann Petros Mouche.
Ta jednak nie jest skłonna przyjąć chrześcijan z uwagi na falę imigrantów, którzy pukają do drzwi Europy. Pojawiają się obawy o bezpieczeństwo. Tymczasem chrześcijanie mają pokojowe nastawienie. Dość dodać, że mimo trudnej sytuacji, pozostają wierni swojemu Kościołowi i starają się żyć według wiary. Dowodem tego jest ponad 400 pobłogosławionych małżeństw (już na wygnaniu), udzielenie 600 chrztów, czy przystąpienie 550 dzieci do Pierwszej Kominii św. W stolicy Kurdystanu odprawianych jest w każdą niedzielę 15 Mszy św. Tylko część w kościołach, bo w wielu przypadkach świątynie zastępują namioty, sale, lub plener.
Abp Yohanna Petros Mouche pytany o możliwość zakończenia kryzysu uznał, że jest to możliwe poprzez utworzenie rządu, który byłby w stanie przeciwstawić się i utemperować fanatyzm. To możliwe, bo ISIS nie cieszy się pełnym poparciem. Rządzi raczej strach. – Muzułmanie nie są jednorodni, są podzieleni. Jest wielu ludzi umiarkowanych, spokojnych, którzy chcą normalnie żyć i należy ich odróżnić od fanatyków ISIS. Niestety ta ideologia może mieć łatwy wpływ na ludzi niewykształconych, prostych, którzy ją kupują i to budzi strach – dodał.
Jak wskazał, z nadzieją patrząc w przyszłość istotne jest to, by w nowej rzeczywistości priorytetem było przestrzegane praw człowieka do swobodnego wyznawania wiary i wzajemne poszanowanie. Arcybiskup prosił też o gorącą modlitwę, bo ta ma wielką moc. Może być natchnieniem do zmian, ale też uruchamia dobre serca. To ważne, bo pomoc jest bardzo potrzebna.
– Nawet jeśli sami nie macie za wiele, zawsze możecie pomóc tym, którzy cierpią i nic nie mają. Jest coraz więcej chorych. Uruchomiono ośrodki medyczne, ale potrzebne są leki, potrzebne jest każde wsparcie. Wszelkie przekazywane środki, choć dzielone rozważnie, szybko się wyczerpują. To widać najlepiej na miejscu, dlatego warto tam być, wejść w te wspólnoty i przekonać się jakie są najpilniejsze potrzeby – dodał.
Lokalny rząd nie robił nic, by uciekinierom zapewnić miejsce do życia, pożywienie, ubrania. Póki co największa pomoc przyszła od organizacji dobroczynnych, międzynarodowych, głównie chrześcijańskich. Dzięki tej pomocy wielu ludziom udało się przeżyć, a działania takich polskich instytucji jak Caritas, czy Pomoc Kościołowi w Potrzebie, jest naprawdę cenna.
Marcin Austyn