Mistrzostwa tuż, tuż, a nie ma chętnych na wynajem prywatnych kwater w Polsce. Tym samym wielu chętnych nie zarobi na kibicach, którzy mieli spędzać noclegi w tak zwanych miastach-gospodarzach właśnie w ten sposób.
Celem zachęcenia gości zagranicznych do wynajmu prywatnych kwater zawiązano nawet specjalne stowarzyszenia, na przykład o nazwie „Sąsiedzi na Mecze 2012”. Na jego stronie czytamy m.in.: „Goście w naszych miastach będą bawić od 7 do 20 dni. Należy przyjąć, że za mieszkanie odnajęte dla 5 osób o normalnym standardzie Państwo otrzymacie od 4000 do 12 000 złotych!” Obok tego figuruje, a jakże, przypomnienie o obowiązku zapłacenia podatku od wynajmu. Tymczasem okazuje się, że proponowane tą drogą ceny okazały się za wysokie, i miast zachęcać, dość skutecznie odstraszyły potencjalnych klientów.
Wesprzyj nas już teraz!
Dodatkowo, analogiczne imprezy w Niemczech i w Austrii dowiodły, iż większość posiadaczy biletów na mecze nie korzysta w ogóle z noclegów (nie mówiąc o pobycie prawie trzytygodniowym), tylko albo wracają jeszcze tego samego wieczora, albo, jeśli sport nie okaże się jedynym elementem rozrywki, następnego dnia, tylko że z bólem głowy. Rzecz w tym, że nocy nie spędzają wówczas w hotelach ani na kwaterach, tylko w lokalach o zdecydowanie mniej spokojnej atmosferze.
Warto też wspomnieć, iż niektórzy wynajmujący, wykazując większą chęć zysku, niż wyczucie rynku, zażądali cen zaporowych, które teraz, w obliczu braku chętnych, lawinowo spadają. Michał Wojciechowicz, reprezentujący wspomniane stowarzyszenie podaje, iż jeden z właścicieli trzy miesiące temu za kawalerkę z dwoma łóżkami zażyczył sobie 800 zł za dobę. Obecnie jest skłonny wynająć ten lokal za 300 zł. Wojciechowicz winą za dotychczasową klapę obarcza też polskie służby konsularne, które dopiero niedawno uruchomiły specjalne punkty wydawania wiz Rosjanom (jeszcze tydzień temu podawano, iż wydano ich zaledwie tysiąc). Oburza się też na polskich polityków, którzy nawołują do bojkotu Euro na Ukrainie, uważając, że przez to również należy się spodziewać mniejszej liczby gości, i co odbija się niekorzystnie na rezerwacjach.
Cóż, autostrad nie ma, goście też nie walą drzwiami i oknami, ale gdyby się jednak zdecydowali, to przynajmniej „baza noclegowa” jest przygotowana.
Swoją drogą liczenie na to, iż w dobie samolotów obsługujących połączenia ze wszystkich „miast-gospodarzy”, rzesze pracujących wszak u siebie ludzi zdecydują się poświęcić trzy tygodnie na spędzenie ich w Polsce, trąci pewną naiwnością.
Piotr Toboła