8 sierpnia 2016

Bagatelizacja siódmego przykazania

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z końca lipca tego roku, w sprawie uznania za zgodną z Konstytucją ustawy, pozwalającej niwelować skutki tzw. dekretu Bieruta w stolicy, powinien wywołać rzetelną dyskusję nad koniecznością kompleksowego uregulowania spraw reprywatyzacji majątków zagrabionych przez okupantów z czasu II wojny światowej i przez komunistyczne władze PRL. Brak uczciwego potraktowania całego problemu ochrony prawa własności niesie bowiem nie tylko skutki prawne i gospodarcze, ale także sprzyja podważaniu norm moralnych i religijnych.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

Grzech pierworodny

 

Pierworodny grzech przeciw siódmemu przykazaniu jest wpisany w istotę systemów totalitarnych i ich mniej radykalnych form, podważających prawa naturalne, odzwierciedlone w nauce Kościoła katolickiego. Warto przypomnieć, że grabież majątków polskich właścicieli, w tym państwa, zaczęła się od pierwszych dni II wojny światowej. W różnych publikacjach podaje się kwoty zagrabionego majątku przez dwóch okupantów – sowieckiego i niemieckiego. Jak pisze na salon24.pl Krzysztof Kopeć: „Ocenia się, iż wartość majątku spółek prawa handlowego w Polsce przed wybuchem II wojny światowej (oszacowana m.in. na podstawie małego rocznika statystycznego na 1939 r. oraz danych dotyczących dochodów budżetu państwa z podatków za 1938 r.) wynosiła około 20 mld ówczesnych złotych, z czego hitlerowskie Niemcy przejęły majątek o wartości około 15 mld złotych, a sowieci około 5 miliardów złotych. Brak wiarygodnych szacunków odnośnie wartości majątku znacjonalizowanego przez władze PRL po II wojnie światowej (m.in. dlatego, że majątek ten w wielu przypadkach był bardzo zniszczony w wyniku działań wojennych a przytaczane szacunki są bardzo rozbieżne).”

 

Dla zarządzania majątkiem sowieci zastosowali swoje standardy. Także lewicowe hitlerowskie Niemcy, pod rządami narodowych socjalistów, do kontroli i zarządzania zagrabionego majątku utworzyły dekretem z 1 listopada 1939 r. Główny Urząd Powierniczy-Wschód z siedzibą w Berlinie (Haupttreuhandstelle Ost, Berlin). Zarówno sowieci, jak i Niemcy wybrali drogę państwowej własności dla przejętego mienia polskiego, w ręce prywatne trafiało jedynie to, co udało się ukraść podwładnym Hitlera i Stalina.

Koniec wojny nie oznaczał powrotu na stałe mienia do prawowitych właścicieli. O likwidację warstw bogatych i klasy średniej zadbali komuniści osadzeni u władzy w PRL przez sowietów. Szeroki atak na własność prywatną odbywał się nie tylko poprzez oficjalną nacjonalizację majątków, ale także w drodze „wojny o handel” czy wymiany pieniędzy zrobionej z zaskoczenia jesienią 1950 roku. Metody te były dopełnieniem brania pod but wszystkiego, co nie zgadzało się z celem budowy społeczeństwa komunistycznego, a więc podstawowych aktów wydziedziczających prywatnych właścicieli, w tym: dekretu warszawskiego Bieruta z 26 października 1945 roku, dekretu PKWN o reformie rolnej z 6 września 1944 roku, dekretu PKWN o przejęciu niektórych lasów na własność Skarbu Państwa z 12 grudnia 1944 roku oraz ustawy z 3 stycznia 1946 roku o przejęciu na własność Państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej.

 

Totalitaryzm wbrew nauce Kościoła

 

Doktryna społeczna Kościoła, wychodząca z kanonów wiary ale odnosząca się do zagadnień doczesnych, stoi na stanowisku ochrony prawa własności, z pewnymi odstępstwami oczywiście w sytuacjach nadzwyczajnych. Fundamentem – w dużym skrócie – jest obecnie jednak nienaruszalność własności prywatnej i minimalizacja interwencjonizmu państwowego, ograniczającego wolność jednostek. Siódme przykazanie z Dekalogu jasno stawia barierę pokusom, którym ulegają różne totalitaryzmy. Zmiana mentalności ludzi wychowanych na zasadzie akceptacji redystrybucji przez omnipotentne państwo wytworzonych dóbr nie jest łatwa. Dla polityków barierą jest na ogół groźba utraty popularności, dlatego tak niechętnie podejmują się nowych rozwiązań, szczególnie tych, które wynikają z zaszłości. Tymczasem zasada „im dalej w las, tym więcej drzew” skutkuje narastaniem zaniedbań i coraz większym oporem w czyszczeniu brudów przeszłości. Mimo, że Polska jako pierwsza obaliła system komunistyczny, problemu reprywatyzacji właściwie nie podejmowano. Tworzone w ministerstwach projekty regulacji ustawowej spraw reprywatyzacji utykały na etapie prac w parlamencie lub jeszcze w rządzie. I tak nasz kraj, jako jeden z nielicznych dawnego bloku wschodniego, kwestie reprywatyzacji zostawił „dzikim rozwiązaniom”.

 

Jedna jaskółka wiosny nie czyni

 

Przyjęcie w 2015 roku ustawy o gruntach warszawskich, odnoszącej się do mienia przejętego dekretem Bieruta z 1945 roku, oznacza, że pierwszy akt prawa mającego za zadanie realną dekomunizację spraw własnościowych, potrzebował aż ćwierć wieku na decyzję i akceptację polityczną. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, z końca lipca tego roku, o konstytucyjności zapisów zaskarżonych jeszcze przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, przy wielu zastrzeżeniach jakie budzi ta ubiegłoroczna ustawa, jest być może pierwszą „jaskółką” wyjścia na drogę podejmowania przez polityków także innych trudnych decyzji. Nieuregulowane sprawy reprywatyzacyjne odbijają się często głośnym echem przy okazji wybuchania afer z przejmowaniem majątków zagrabionych przez Niemców czy komunistów. Afery warszawskie czy słynne przejęcia krakowskich kamienic to tylko te najbardziej znane z massmediów sprawy. O skali problemu mówią podawane w różnych mediach liczby – problem samego tylko warszawskiego dekretu Bieruta to około 12 tys. hektarów gruntów i 20 – 24 tys. nieruchomości. Dodajmy – nieruchomości położonych w stolicy, gdzie ceny domów i działek są najwyższe w kraju i dość wysokie nawet jak na ceny europejskie.

 

Równi i równiejsi

 

Zajęcie się na poziomie ustawowym wyłącznie dekretem Bieruta rodzi jednak pytanie o równość traktowania właścicieli różnych nieruchomości – także tych, których majątki nie są może tak cenne jak nieruchomości warszawskie. O mienie rozrzucone po całym kraju właściciele walczą na drodze sądowej, jedni mniej skutecznie, inni bardziej. Reguł, jakimi rządzą się te starania, trudno pojąć. Co gorsza, brak przez 25 lat rozwiązań reprywatyzacyjnych na poziomie ogólnokrajowym powoduje, że topnieje mienie państwowe, które mogłoby być przeznaczone na ewentualne rekompensaty dla byłych właścicieli. Powtarzany od zawsze slogan o nieodwracalnych dla państwa kosztach reprywatyzacji staje się coraz bardziej wiarygodny, ponieważ państwowy majątek wyprzedawany przez ćwierć wieku jest dzisiaj znacznie mniejszy niż na początku naszej drogi do gospodarki rynkowej. Nieśmiałe rozwiązania były przyjmowane, jak chociażby uchwała nr 86 Rady Ministrów z 4 października 1993 roku w sprawie utworzenia rezerw mienia Skarbu Państwa na cele reprywatyzacji. W uchwale tej nawet mówi się nawet o tym, że zbyciu na rzecz osób innych niż byli właściciele nie podlegają pewne nieruchomości rolne i leśne „do czasu wejścia w życie przepisów o reprywatyzacji”. Zapis taki Rada Ministrów wprowadziła … bagatela – 23 lata temu!

 

Pomysły sugerowane kolejnym rządzącym, by nie naruszając istniejącego stanu prawnego i faktycznego oraz wieloletniej własności ludzi, którzy skorzystali na dekretach i ustawach nacjonalizacyjnych, zaproponować byłym właścicielom rekompensaty nie obciążające budżetu państwa, nie znalazły posłuchu. Majątek wyprzedawano i prywatyzowano, ale rozwiązania reprywatyzacyjnego nadal nie ma. Olbrzymie połacie ziemi, mienie państwowe i fabryki trafiły do rąk prywatnych, budżet państwa te pieniądze (czasami śmiesznie małe) skonsumował, ale byli właściciele nadal nie są zaspokojeni, co nie oznacza, że zrezygnują z odszkodowań lub zwrotu majątków.

 

Meandry prawa i mętna woda

 

Zapisy i praktyka obecnego stanu prawnego kojarzą się z powiedzeniem o łowieniu ryb w mętnej wodzie. Mimo upadku komunizmu akty prawne z tamtego okresu nadal obowiązują, o czym w potocznych wypowiedziach często się zapomina. Podnoszone w sprawach sądowych argumenty o nielegalności przejęcia majątków w drodze dekretów PKWN czy późniejszych ustaw Sejmu PRL nie są brane pod uwagę, ponieważ nie doszło do abrogacji (uchylenia aktu prawa bez zastąpienia go innym) chociażby dekretu o reformie rolnej. Stan taki ma miejsce mimo słusznego uchylenia ustawy z 21 lipca 1944 roku o utworzeniu PKWN. Tak więc organ wydający dekret o reformie rolnej utracił podstawę prawną swojego bytu natomiast wydane przez PKWN akty prawne mają nadal moc obowiązującą.

 

Do czego prowadzi taki stan widać w wielu miejscach w Polsce, nie tylko w Warszawie. Fakt że stolica doczekała się jakiegoś rozwiązania (lepszego czy gorszego – można dyskutować) dzieli dzisiaj Polskę na Warszawę i resztę. Poza stolicą łatwo wskazać takie miejsca gdzie obecni właściciele – osoby prywatne ale i samorządy – mają związane ręce stanem zawieszenia. Byli właściciele wnioskują o zwrot mienia, a roszczenie blokuje nie tylko obrót daną nieruchomością ale także budowanie planów z nią związanych. Stan tymczasowości prawnej, który trwa latami, skutkuje nie inwestowaniem w takie nieruchomości, ogranicza działalność na takim majątku i czynienie nakładów. Aktualni dysponenci majątków, stanowiących przedmiot roszczeń reprywatyzacyjnych, zostali przez grzech zaniechania postawieni niemal w roli paserów, dodajmy – nie z własnej woli.

 

Podważanie prawa do własności prywatnej prowadzi do tego, że w przyszłości nikt nie ma gwarancji, czy jakaś władza nie zechce położyć swoją rękę na domu, nieruchomości, czy samochodzie osoby prywatnej, która wobec prawa stanowionego przez państwo staje do walki niczym Dawid z Goliatem. Degradujące dla moralności i poczucia sprawiedliwości postępowanie pozwala później na usprawiedliwianie kolejnych „nacjonalizacji” – środków zgromadzonych w funduszach emerytalnych (jak w Polsce) albo pieniędzy zdeponowanych w banku na osobistym rachunku. Wystarczy jeden raz złamać zasady.

 

Piotr Koźmian





Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij