W Wielką Środę dowiedzieliśmy się o zbezczeszczeniu krucyfiksu ustawionego w warszawskim kościele przy ulicy Lindleya. W tym samym dniu na łamach wydawanego przez Agorę SA „ogólnopolskiego dziennika bezpłatnego” pod tytułem „Metro” ukazał się na drugiej stronie fotoreportaż anonsowany tytułem drukowanym wielkimi literami: „Chrystus skalisty i śmieciowy”. Rzecz dotyczyła sposobu obchodzenia świąt wielkanocnych w różnych częściach globu, zaś w podtytule widniał komunikat z innej planety: „Chrześcijański świat przygotowuje się do Wielkanocy”.
Zbezczeszczenie krzyża i wspomniany tytuł z gazety rozdawanej co rano tysiącom pasażerów miejskich tramwajów i autobusów, łączy jedno: brak szacunku do sacrum. Różnica polega na stopniu natężenia tej niechęci oraz sposobach jej ekspresji. W „Metrze” nikt nie zachęca do palenia i bezczeszczenia krzyża, ale wydrukowanie w Wielkim Tygodniu grubą czcionką w tytule frazy „Chrystus śmieciowy” nie jest z pewnością dziełem przypadku. Każdy kto otarł się o pracę redakcyjną wie, że ustalanie treści tytułu czy tzw. leadu jest przedmiotem szczególnego namysłu. Asocjacje, które wzbudza tytuł u czytelników decydują o odbiorze całości tekstu.
Wesprzyj nas już teraz!
Niedawno wspominaliśmy siódmą rocznicę śmierci bł. Jana Pawła II. Któż mógł przypuszczać na przełomie marca i kwietnia 2005 roku, że zaledwie parę lat po śmierci polskiego Papieża, parę lat po podniosłych dniach dojdzie w Polsce do tak szczególnego natężenia deptania wszystkiego co święte, łamania wszelkich tabu, jakby potęga smaku straciła swoją moc. Satanistyczne bachanalia w sierpniu 2010 roku przed krzyżem stojącym na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, naigrywania się z Męki Pańskiej na okładkach wszystkich niemal mainstreamowych tygodników w 2011 roku – to jedna strona. Druga strona tego samego zjawiska to pląsający przed procesją Bożego Ciała żartowniś przebrany za motylka, zawieszanie klubowego szalika na figurze Chrystusa Króla pod Świebodzinem czy wspomniany „Chrystus śmieciowy” z „Metra”.
A przecież jesteśmy świadkami kontynuacji tego, co zaczęło się już znacznie wcześniej, u progu tzw. transformacji. Historia deptania sacrum ma w III RP nieprzerwaną, ponad dwudziestoletnią historię. Na początku lat dziewięćdziesiątych na okładce tygodnika „Wprost” znalazła się jasnogórska Czarna Madonna z Dzieciątkiem, ubrana w maskę przeciwgazową. W tej samej dekadzie ta sama ikona Królowej Polski na okładce jednego z pism zajmujących się muzyką rockową została tak „zmontowana”, że zamiast oblicza Matki Bożej widniała w niej twarz amerykańskiej skandalistki – „Madonny”. I już wtedy sądy niepodległej RP nie potrafiły nazwać tych postępków i stosownie ich ukarać. Także pod tym względem nic się nie zmieniło od ponad dwudziestu lat.
Poczucie sacrum jest deptane nie tylko w odniesieniu do kwestii odnoszących się wprost do religii czy kultu. Od 10 kwietnia 2010 roku mieliśmy aż dość dowodów deptania szacunku należnego tragicznie zmarłym w smoleńskiej katastrofie oraz ich rodzinom. Czyniły tak zarówno osoby z rządowego, polityczno-medialnego establishmentu jak i „hordy barbarzyńskich Hunów” (cyt. Jacek Bartyzel) najeżdżające Krakowskie Przedmieście latem 2010 roku.
Jak wiele zniczy trzeba jeszcze wygasić, jak wiele tulipanów pozbierać z warszawskich ulic, jak wielu generałów odnaleźć w kokpicie TU 154M, by wreszcie uznać, że „sprawa została wszechstronnie wyjaśniona”, a „żałoba już się skończyła”? Jak często należy w tym celu deptać nie tylko sacrum, ale zwykłe poczucie przyzwoitości? Nie miejmy złudzeń – wiele, wiele razy.
Grzegorz Kucharczyk