Wiadomo nie od dziś, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie inaczej jest z polityką PiS wobec mediów. Po przejęciu telewizji publicznej i Polskiego Radia nadszedł czas na prywatną część medialnego rynku. Pomóc w tym mają radykalne przepisy antykoncentracyjne, które mogą znacznie ograniczyć ich niezależność.
Podczas weekendowego spotkania z działaczami PiS w Łodzi Jarosław Kaczyński mówił o „potrzebie reformy mediów”. – Chcemy, aby (media – przyp.) dążyły do prawdy, a nie opowiadały się za jedną stroną – zakomunikował.
Wesprzyj nas już teraz!
Według nieoficjalnych informacji w resorcie kultury trwają już prace nad odpowiednimi regulacjami, które nadzorują wicepremier Piotr Gliński oraz wiceminister Jarosław Sellin. Nowe przepisy mają być wzorowane na francuskiej ustawie medialnej, zgodnie z którą udział kapitału zagranicznego w spółce posiadającej naziemną koncesję radiową lub telewizyjną nie może przekroczyć 20 proc.
Nie jest to jedyna z planowanych zmian, bowiem zdaniem Kaczyńskiego należy przenieść w realia polskiego rynku medialnego wszystkie zapisy francuskiej ustawy. Jeden z jej zapisów mówi, że żadnej nowej koncesji nie dostanie nadawca, jeśli zasięg jego medium przekracza 4 mln mieszkańców (w przypadku telewizji), 30 mln (radio) oraz 20 proc. udziału w ogólnokrajowym nakładzie (w przypadku gazet drukowanych). Kolejny zaś zapis mówi o tym, że zasięg mniejszych kanałów, należących do jednego podmiotu, nie może przekraczać 12 mln mieszkańców.
Sprawę ostro skrytykowali medioznawczy. Zdaniem Katarzyny Gajlewicz-Korab z Uniwersytetu Warszawskiego, nowe przepisy wprowadzą chaos, ponieważ francuski i polski system medialny dzielą lata świetlne. – Na początku transformacji ustrojowej zaniedbaliśmy kwestie koncentracji w mediach. W tamtych czasach byliśmy zachłyśnięci i głodni mediów w stylu zachodnim.(…) Francuzi zaś (zwłaszcza na początku lat 70., kiedy to w Europie zaczęli mocno inwestować Amerykanie), poczuli się zagrożeni, chcieli się zabezpieczyć, by media z największym wpływem na opinię publiczną pozostały w posiadaniu rodzimych koncernów – wyjaśnia. Przypomina również, że we Francji dziennikarzy obowiązuje inna kultura i inne standardy stojące na straży niezależności i wolności słowa. – Gdy ktoś mimo to próbuje ingerować, dziennikarze zaczynają strajk. Gdy spadały nakłady, wpompowano we francuską prasę 600 mln euro dotacji. Nikt się temu nie sprzeciwiał – podsumowuje.
Źródło: gazetaprawna.pl
TK