Potrzeba człowieka odważnego, by zachowanie, które stało się normatywne, nazwać grzechem. Ratzinger zawsze był takim człowiekiem – napisał Joseph Pearce w książce „Benedykt XVI. Obrońca Wiary”, przygotowywanej obecnie do publikacji przez Wydawnictwo AA. Poniżej prezentujemy fragment tej pozycji.
Być człowiekiem
Wesprzyj nas już teraz!
Kim jest człowiek? Pytanie to skierowane jest do każdego pokolenia i każdego człowieka. W odróżnieniu od zwierząt, nasze życie nie jest bowiem z góry zaprogramowane. Bycie człowiekiem pozostaje dla każdego z nas zadaniem, wezwaniem skierowanym do naszej wolności. Każdy człowiek musi na nowo odkryć człowieczeństwo, zdecydować, kim lub czym chce być jako człowiek. Czy tego chcemy, czy nie, każdy z nas musi udzielić odpowiedzi na pytanie o bycie człowiekiem[1].
Podczas gdy pierwsze dwie homilie o Księdze Rodzaju poświęcone były konieczności czytania Pisma Świętego na sposób chrystocentryczny i potwierdzały racjonalną podstawę wiary, trzecia homilia podejmowała aksjomatyczną kwestię bycia człowiekiem. Na początku Ratzinger przypomina nam, że „w wielu ludziach istnieje tylko jeden człowiek”[2], co jest nieodpartym faktem, który wyklucza rasizm i inne sposoby postrzegania niektórych ludzi jako będących „mniej człowiekiem” niż inni:
Dlatego Biblia mówi: Ten, kto niszczy człowieka, niszczy Bożą własność (por. Rdz. 9,5). Ludzkie życie znajduje się pod szczególną ochroną Boga, gdyż każdy człowiek – ubogi czy bogaty, chory i cierpiący, nieprzydatny czy wysoko postawiony, narodzony czy nienarodzony, nieuleczalnie chory czy tryskający zdrowiem – nosi w sobie Boże tchnienie, każdy jest obrazem Boga. To jest najgłębsza racja nienaruszalności godności człowieka i na tym opiera się ostatecznie każda cywilizacja. Tam, gdzie człowiek nie jest postrzegany jako ktoś chroniony przez Boga, jako nosiciel Jego tchnienia, zaczynają się rozważania, czy nie należy na niego patrzeć z punktu widzenia jego użyteczności. A wówczas pojawia się barbarzyństwo, które depcze godność człowieka[3].
W tych kilku zwięzłych zdaniach Ratzinger wyeksponował nie tylko zło rasizmu, który w swojej najskrajniejszej formie gromadzi ludzi jak bydło na śmierć w obozach koncentracyjnych, ale także – i co bardziej istotne w naszej fundamentalistycznej laickiej kulturze – zło tych, którzy twierdzą, że jedna osoba ludzka ma prawo decydowania o zabiciu drugiej istoty ludzkiej, „prawo” wyboru, które zostało otoczone czcią w ustawie wszędzie tam, gdzie praktyka aborcji została zalegalizowana. Takie prawa, które są jedynie możliwe w bezbożnych kulturach, są skrajnie barbarzyńskie i pozostają odrażającą abominacją, niezależnie od tego, jak bardzo mogą być godne akceptacji w oczach ducha czasu.
„Los nas wszystkich zależy od tego, czy uda się nam obronić tę moralną godność człowieka w świecie techniki i wszystkich jej możliwości”[4] – kontynuuje Ratzinger. Jeśli technologia ma nie być osądzana według obiektywnych kryteriów moralnych, nie ma granic horrorów, jakie może ona uwolnić, a jednak kryteria moralne z kultury materialistycznej i relatywistycznej zostają wykluczone. W takiej kulturze „to, co moralne i duchowe, już się nie liczy”, ponieważ uważane jest za irracjonalne. Jednym z przewrotnych następstw takiej postawy jest zniknięcie ze słownictwa pojęcia grzechu:
Temat grzechu stał się jedną z całkowicie przemilczanych kwestii. Przepowiadanie religijne stara się go unikać. Teatr i film używają tego słowa w sposób ironiczny, czy też czynią zeń element rozrywki. Socjologia i psychologia starają się zdemaskować je jako złudzenie lub jako kompleks. Nawet prawo coraz częściej próbuje obejść się bez idei winy. Posługując się raczej socjologiczną figurą, która idee dobra i zła wyraża statystycznie, rozróżniając pomiędzy zachowaniem regularnym i zachowaniem odbiegającym od statystycznej normy. Zakłada się zarazem, że proporcje mogą się odwrócić: To, co dzisiaj odbiega od normy, może stać się regułą, a nawet być może powinniśmy dążyć do tego, aby tak właśnie się stało. Taka redukcja do tego, co ilościowe, oznacza porzucenie idei moralności[5].
Przypomina to słynny epigramat: „Zdrada nigdy nie przynosi zysku: jakiż powód tego? Jeśli zysk przynosi, by nazwać ją zdradą brak śmiałka takiego”. Grzech to oczywiście akt zdrady, zdrady nie tylko Boga, ale naszych bliźnich i naszego prawdziwego ja. W kulturze, w której grzech stał się powszechny, koniecznością jest zaprzestanie postrzegania jej jako grzesznej, a grzechu nazywania grzechem. Tak oto żyjemy obecnie – w przewrotnym i ostatecznie diabolicznym rozumieniu – w bezgrzesznym społeczeństwie. Jest ono bezgrzeszne w percepcji wielu tych, którzy nie dostrzegają grzeszności „normatywnego” zachowania, i jest bezgrzeszne w tym znaczeniu, że ci, którzy wiedzą, że takie zachowanie to zło, nie ośmielają się nazywać go grzesznym. Potrzeba człowieka odważnego, by zachowanie, które stało się normatywne, nazwać grzechem. Ratzinger zawsze był takim człowiekiem. „Dzisiejszy człowiek nie zna żadnej miary, co więcej, nie chce jej znać, gdyż widzi w niej zagrożenie dla swojej wolności”[6].
Możemy powiedzieć, że najgłębszą treścią grzechu jest to, że człowiek chce zaprzeczyć faktowi bycia stworzonym, gdyż nie chce przyjąć miary i granicy, które są w nim zawarte. Człowiek nie chce być stworzeniem, nie chce być zależny, nie chce mieć miary. Swoją zależność od Bożej miłości interpretuje jako poddanie (…). Dlatego człowiek sam chce być bogiem. Jeśli tego próbuje, wszystko się zmienia. Zmienia się relacja człowieka do samego siebie, zmienia się jego relacja do innych ludzi: Dla tego, kto chce być bogiem, również drugi człowiek staje się granicą, konkurentem. Relacja z innym staje się relacją wzajemnego oskarżenia i walki, jak to po mistrzowsku przedstawia opowieść z Księgi Rodzaju w rozmowie między Bogiem a Adamem i Ewą (por. Rdz 3, 8-13). W końcu relacja człowieka do świata zmienia się w taki sposób, że staje się relacją niszczenia i wykorzystywania. Człowiek, który zależność od największej miłości traktuje jako niewolę i który chce zaprzeczyć swojej prawdzie – swojemu byciu stworzonym – nie staje się wolny, lecz niszczy prawdę i miłość. Nie staje się bogiem – to nie jest możliwe – lecz karykaturą, pseudobogiem, niewolnikiem swoich sprawności, które go niszczą. Jak widać, grzech jest odrzuceniem prawdy. (…) Żyje w nieprawdzie, w nierzeczywistości. Jego życie staje się pozorem, zostaje poddany władzy śmierci. My, którzy w znacznym stopniu żyjemy w takim świecie nie-prawdy i nie-życia, wiemy, jak silna jest władza śmierci, która samo życie przemienia w negację, w stan śmierci[7].
Kultura śmierci, tak błyskotliwie podsumowana i scharakteryzowana przez przyszłego papieża, wykuwa się w pysznym sercu każdego z nas. Czyniąc siebie pseudobogami, składamy innych w ofierze na ołtarzu, który wznieśliśmy, by czcić samych siebie. Składamy w ofierze nie tylko tych, którzy dzielą naszą winę, ale także niewinnych: nasze dzieci, zarówno te narodzone, jak i nienarodzone oraz samego Niewinnego, którego przybijamy z nienawiścią do krzyża. Zapłatą za grzech jest istotnie śmierć. Jest to śmierć naszego bliźniego grzesznika, śmierć naszych niewinnych ofiar i śmierć naszego Boga, ale także – jak głosi Ratzinger – śmierć nas samych. Gdy usiłujemy wywyższyć się, czyniąc z siebie boga, nieuchronnie ściągają nas w dół nasze zdolności, ograniczenia i namiętności. Nie tylko przybijamy Boga i naszego bliźniego do krzyża, ale także przybijamy samych siebie do naszych – wzniesionych przez nas samych – krzyży, wykrwawiając się na śmierć z zadanych sobie samemu ran.
Wziąwszy pod uwagę to rozumienie grzechu i kultury śmierci, jaką on wyzwala, Ratzinger daje błyskotliwe przedstawienie praktycznej rzeczywistości i następstw grzechu pierworodnego:
Człowiek jest relacją i swoje życie, siebie samego posiada tylko na sposób relacji. Sam nie jestem jeszcze sobą, jestem sobą w „Ty” i dzięki „Ty”. Być prawdziwie człowiekiem oznacza pozostawać w relacji miłości, być z innych i dla innych. Grzech oznacza natomiast naruszenie lub zniszczenie relacji. Grzech jest zaprzeczeniem relacji, gdyż chce z człowieka uczynić boga. Grzech jest zerwaniem relacji, jej zakłóceniem i dlatego nie jest zamknięty w pojedynczym „Ja”. Jeśli niszczę relację, to ten proces – grzech – dotyczy też innych, dotyczy całości. Dlatego grzech jest zawsze zgrzeszeniem, obejmuje zawsze również innych, zmienia i zakłóca bieg świata. Stąd też możemy powiedzieć, że jeśli sieć relacji ludzkiego bycia od początku został zakłócona, to odtąd każdy człowiek wchodzi w świat, który jest naznaczony tym zakłóceniem. Z człowieczeństwem, które jest dobre, wkracza w zakłócony przez grzech świat. Każdy z nas wchodzi w splot relacji, w którym poszczególne relacje są zafałszowane[8].
Oto przenikliwy umysł Ratzingera w jego najbardziej olśniewającej formie. Tak naprawdę trudno sobie wyobrazić lepsze i bardziej wnikliwe wyjaśnienie doktryny i praktycznej obecności grzechu pierworodnego. Przeszywa aż do samego rdzenia złamanego serca ludzkości.
W błyskotliwej serii homilii wielkopostnych Ratzinger pokazał mistrzowskie zrozumienie nierozerwalnego związku wiary i rozumu, zilustrował chrystologiczne pojmowanie Pisma Świętego i pokazał, jak wnika w samo sedno tego, co oznacza być człowiekiem. Nic dziwnego zatem, że Jan Paweł II widział go jako idealnego człowieka do zadania, jakim jest obrona, zdefiniowanie i rozpowszechnianie prawdziwego nauczania Kościoła katolickiego. Powołując kardynała Ratzingera na prefekta Świętej Kongregacji Nauki Wiary, papież wynosił na stanowisko prawdziwej władzy w Kościele człowieka, o którym wiedział, że jest i pozostanie niezłomnym i niezmordowanym obrońcą Wiary.
Joseph Pearce
Tłum. Jan J. Franczak
Fragment książki Josepha Pearce’a, „Benedykt XVI. Obrońca Wiary” wydanej nakładem Wydawnictwa AA.
*****
Scott Hahn w przedmowie napisał: „To, co [Joseph Pearce w swej biografii] przedstawił, to portret pięknego człowieka – nieśmiałego, życzliwego chrześcijanina, który otrzymał w ciągu swego życia wiele darów od Boga. I jak widzimy na tych stronach, trudził się, by wykorzystać wszystkie te dary w oddanej służbie ich Ofiarodawcy.
Tak, widzimy olśniewający intelekt tego człowieka. Tego światła nie dałoby się ukryć pod korcem. Ale także widzimy jego humor, jego wyczucie rodziny, jego trwałe przyjaźnie, porady udzielane przez niego zarówno małym, jak i wielkim. Poznajemy go poprzez sprawy, które są najważniejsze dla niego, a nie przez tematy pobudzające naszą ciekawość – albo nasze pragnienie plotki.
Tak oto widzę – być może po raz pierwszy na papierze – wizerunek najbardziej niezwykłego człowieka, jakiego spotkałem – człowieka, którego książki doprowadziły mnie łagodnie, acz niepowstrzymanie, do Kościoła katolickiego.
Joseph Pearce z niezwykłą jasnością przedstawia dar, jakim jest dla nas Joseph Ratzinger i papież Benedykt. Bóg dał go całemu światu jako kardynała, a następnie jako papieża.
Joseph Pearce przedstawia nam go teraz jako dżentelmena, który wzbudza naszą miłość, prawdziwego Obrońcę Wiary”.
[1] Ratzinger, Na początku Bóg stworzył…, s. 49.
[2] Ibid., s. 51.
[3] Ibid., s. 52.
[4] Ibid.
[5] Ibid., s. 67.
[6] Ibid., s. 67.
[7] Ibid., s. 73-74.
[8] Ibid., s. 75.