Do Kościoła katolickiego wkradł się dym Szatana. Myślenie wrogie Chrystusowi zatacza coraz szersze kręgi, infekując wiernych, duchowieństwo, hierarchię… Przestrzegał przed tym Benedykt XVI, ale decydenci wydają się nie wyciągać z tego wniosków. Więcej jeszcze, brną ślepo w coraz głębszy kryzys. Pisze o tym w swojej najnowszej książce Paweł Chmielewski.
Wiosną 2020 roku, w pierwszych tygodniach lockdownu związanego z pandemią Covid-19, nagłówki portali na całym świecie mówiły o papieżu – tym emerytowanym. Wydawca niemieckiej edycji biografii Benedykta XVI opublikował krótki fragment wywiadu, jakiego papież Ratzinger udzielił autorowi tej pracy, Peterowi Seewaldowi. Seewald chciał wiedzieć, co miał na myśl Benedykt XVI, gdy podczas inauguracji swojego pontyfikatu prosił: „Módlcie się za mnie, abym nie uciekł ze strachu przed wilkami”. W odpowiedzi papież Ratzinger wskazał na duchową siłę Antychrysta. To właśnie te słowa, powiązane przez byłego suwerena Watykanu z takimi plagami jak „małżeństwa” homoseksualne, aborcja i in vitro, zainteresowały światowe media. Benedykt stwierdził dosłownie:
„Tutaj też muszę powiedzieć, że sytuacje, których papież może się obawiać, nie są przez ludzi wystarczająco rozumiane. Oczywiście sprawy takie jak Vatilekas1 są irytujące, a przede wszystkim niezrozumiałe i wysoce niepokojące dla ludzi na całym świecie. Prawdziwe zagrożenie dla Kościoła, a tym samym dla posługi Piotra, znajduje się jednak nie w tych rzeczach, lecz w światowej dyktaturze pozornie humanistycznych ideologii; odrzucanie ich oznacza wykluczenie z podstawowego społecznego konsensusu. Sto lat temu wszyscy uważaliby, że mówienie o małżeństwie homoseksualnym jest czymś absurdalnym. Dziś każdy, kto się temu sprzeciwia, naraża się na społeczne wykluczenie. To samo odnosi się do aborcji i tworzenia ludzi w laboratorium. Współczesne społeczeństwo jest w trakcie formułowania antychrześcijańskiego credo, a przeciwstawianie się mu jest karane społeczną ekskomuniką. Strach przed tą duchową mocą Antychrysta jest więc aż nazbyt naturalny i przeciwstawianie się temu naprawdę wymaga pomocy modlitewnej całej diecezji i Kościoła powszechnego”.
Wesprzyj nas już teraz!
To nie pierwszy raz, gdy Benedykt XVI wypowiedział się o Antychryście. Wcześniej podjął ten temat między innymi w książce „Jezus z Nazaretu”, gdzie odwołując się do myśli rosyjskiego filozofa Włodzimierza Sołowjowa wskazał na antychrystyczną naturę działań chrześcijańskich intelektualistów, którzy własnymi ideami zasłaniają Jezusa Chrystusa i w ten sposób stawiają samych siebie na miejscu Boga. A jednak to dopiero wypowiedź papieża-emeryta o Antychryście zamieszczona w książce Seewalda wywołała tak wielkie wrażenie. Benedykt XVI uderzył bowiem w samo sedno problemu: bezlitośnie oskarżył to, co zachodnia kultura uważa za swoje najważniejsze osiągnięcie w dziedzinie rzekomego umacniania ludzkiej wolności. Jeżeli diabelskim złem jest tak zwane „prawo” do zawierania homoseksualnych związków czy szerzej, do swobodnego definiowania własnej seksualności; jeżeli tym samym jest tak zwane „prawo do decydowania” o swoim ciele w postaci zabicia dziecka nienarodzonego; jeżeli inspiracją szatańską są zaawansowane technologicznie prace nad tworzeniem przez naukowców „doskonałych” ludzi na zamówienie – to czym miałaby chlubić się współczesność? Co zostałoby naszej kulturze, gdyby odebrać jej możliwość samodzielnego definiowania dobra i zła? Trzeba byłoby wówczas przyjąć, że jest ktoś wyższy od człowieka – jego Stwórca, Bóg. Tego wszakże nie chce się uczynić za żadną cenę. Przecież Bóg umarł – został zabity po to, by ludzie sami stali się jak bogowie. Homo deus – człowiek bóg, oto wizja, którą głoszą prorocy nowego jutra.
Benedykt XVI ma rację: świat zostaje opanowany przez moc Antychrysta. Także ludzie Kościoła są wobec niej coraz bardziej bezbronni. Z roku na roku dają się coraz częściej wykorzystywać Przeciwnikowi jako bezwolne narzędzia, płynące za mainstreamowym satanizmem kryjącym się pod płaszczem „nowoczesnej” religijności. Na fatalną kondycję wewnętrzną Kościoła zwrócił uwagę św. Paweł VI w 1972 roku, wypowiadając w homilii z 29 czerwca słynne słowa o dymie szatana:
„Odnosząc się do sytuacji dzisiejszego Kościoła, Ojciec Święty stwierdza, że ma wrażenie iż z jakiejś szczeliny do świątyni Boga przeniknął dym Szatana. Pojawiły się wątpliwość, niepewność, problematyzowanie, niepokój, niezadowolenie, konfrontacja. Nie wierzymy już Kościołowi; wierzymy pierwszemu świeckiemu prorokowi, który przychodzi by do nas przemawiać z jakiejś gazety czy jakiegoś ruchu społecznego, dopadamy go i pytamy o formułę prawdziwego życia. Nie uważamy już, byśmy to my byli jej gospodarzami i mistrzami. Do naszego sumienia wkradło się zwątpienie, weszło przez okna, które powinny być przecież otwarte na światło. Ze strony nauki, która winna dawać nam prawdę nie po to, byśmy dystansowali się od Boga, ale byśmy szukali go jeszcze mocniej i czcili z większą intensywnością, pojawiła się krytyka, pojawiło się zwątpienie. Naukowcy to ci, którzy z największym bólem i powagą marszczą czoła. Wreszcie oznajmiają: Nie wiem, nie wiemy, nie możemy wiedzieć. Szkoła stała się salą ćwiczebną zamieszania i sprzeczności, nierzadko absurdalnych. Krzewi się postęp po to, by następnie zburzyć go w najdziwniejszych i najradykalniejszych rewolucjach, negując wszystko, co zostało osiągnięte, powracając do prymitywizmu tuż po tym, jak osiągnięto we współczesnym świecie tak wielki postęp. Również w Kościele panuje taki stan niepewności. Wierzono, że po Soborze nadejdzie słoneczny dzień dla historii Kościoła. Zamiast niego przyszedł dzień pochmurny, burzowy i ciemny, dzień szukania i niepewności. Głosimy ekumenizm i ciągle dystansujemy się od innych. Dążymy do kopania przepaści zamiast do ich zasypywania”.
Święty papież trafił w sedno: Kościół stracił pewność. To umożliwiło wznoszenie gmachu fałszywej wiary także rękami samych katolików. Mówi o takim niebezpieczeństwie dobrze znany punkt Katechizmu Kościoła Katolickiego:
„Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce przez ziemię, odsłoni tajemnicę bezbożności pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy. Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w którym człowiek uwielbia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele” (675).
Nigdy jeszcze w historii nie byliśmy tak blisko jak dziś zadekretowania – i to na globalnym poziomie – oszukańczej religii uwielbienia człowieka. Pod wieloma względami wydaje się, że zmierzamy dziś coraz szybciej do realizacji antyutopijnej wizji, jaką przedstawił ponad 100 lat temu Włodzimierz Sołowjow. W „Krótkiej opowieści o Antychryście” rosyjski autor ukazał przeciwnika Chrystusa nie jako wojującego ateistę, ale jako człowieka wierzącego.
„Żył w tamtych czasach między nielicznymi wierzącymi spirytualistami pewien niezwykły człowiek – wielu nazywało go nadczłowiekiem – daleki jednak od niemowlęctwa zarówno umysłu, jak i serca. Był jeszcze młody, lecz dzięki swemu nieprzeciętnemu geniuszowi już około trzydziestego roku życia zasłynął jako wielki myśliciel, pisarz i działacz społeczny. Zdając sobie sprawę ze swej wielkiej siły ducha, pozostawał zatwardziałym spirytualistą. Jego jasny umysł zawsze wskazywał mu prawdę o tym, w co należy wierzyć: w dobro, Boga i Mesjasza. W to wszystko wierzył, lecz kochał wyłącznie samego siebie”; tymi słowami Sołowjow wprowadza kluczową postać głosiciela diabelskiej antyewangelii. Jak tłumaczy dalej Rosjanin, ów młody człowiek byłby gotów pokłonić się nawet przed mocą Zła, a to ze względu na olbrzymią miłość własną; ze względu na swoje wyjątkowe przymioty „uważał siebie za tego, kim w rzeczywistości był Chrystus”.
Młodzieniec sądził, że skoro Chrystus żył przed nim, to znaczy, że poprzedzał go w porządku moralnego rozwoju ludzkości, a zatem to on właśnie, a nie Chrystus, stoi wyżej. To przecież bardzo naukowe, zgodne z logiką nieustannego postępu zaproponowaną światu postrewolucyjnemu przez protestanckiego filozofa Georga Hegla… Bohater Sołowjowa mówił o sobie: „Chrystus, głosząc i praktykując swym życiem dobro moralne, był reformatorem ludzkości, ja zaś jestem powołany, by być dobroczyńcą ludzkości, częściowo już naprawionej, a częściowo niezdolnej jeszcze do zreformowania. […] Chrystus przyniósł miecz, ja zaś przyniosę pokój. On groził ziemi straszliwym sądem ostatecznym. Ale ostatecznym sędzią będę ja, a mój sąd będzie nie tylko sądem prawdy, lecz także sądem miłosierdzia”. W opowieści Sołowjowa – do którego lektury w całości gorąco zachęcam Czytelnika – młodzieniec zaprzecza wreszcie samemu zmartwychwstaniu Chrystusa, wpada w szał – i w tym stanie objawia mu się tajemnicza zjawa, która napełnia go swoją mocą. Bohater „Krótkiej opowieści o Antychryście” pisze prędko swoje wielkie dzieło o wymownym tytule, tak bliskim uchu człowieka XXI wieku: „Otwarta droga do pokoju i powszechnego dobrobytu”…
Wkrótce, głosi Sołowjow, światowej masonerii udaje się stworzyć rząd globalny i z tymi szlachetnymi ideami na sztandarach rozpoczyna się budowa nowej ludzkości, zasadzającej się na relatywistycznej religii, w której właściwym przedmiotem kultu nie jest Bóg, ale szatan skrywający się pod przejawami bezbrzeżnej pychy człowieka…
Fragment najnowszej książki Pawła Chmielewskiego „Nowe moce Antychrysta”, wyd. AA, 2022.