„Koniec tego dobrego” – mówi w wywiadzie dla „Sieci” prezes PiS Jarosław Kaczyński o relacjach na linii Warszawa-Bruksela. Krótko mówiąc, zaczynamy kolejny już odcinek serialu o niewstawaniu z kolan. Nie jestem pewien czy lider rządzącej partii zdaje sobie w pełni sprawę, do jak bardzo krytycznego momentu doprowadziły nas rządy jego ugrupowania.
Bo choć Jarosław Kaczyński odgraża się Brukseli, że skoro Komisja Europejska nie wypełnia swoich zobowiązań, to Polska postąpi podobnie, nie da się ukryć, że sytuacja jest patowa nie tyle dla unijnych włodarzy, lecz dla nas. Sprawy zaszły bardzo daleko, podjęliśmy określone zobowiązania i właściwie podpisaliśmy cyrograf. Oczywiście w polityce umowy obowiązują wtedy, kiedy są opłacalne dla obydwu stron, ale wziąwszy pod uwagę stopień zależności Polski od Brukseli, możemy spodziewać się kolejnych kłopotów w postaci naliczania dodatkowych kar finansowych. To Komisja Europejska ma dzisiaj w ręku silniejsze karty niż Polska i to ona ma narzędzia, by na pognębić.
Skoro zatem zaszliśmy w ustaleniach tak daleko, zasadne jest pytanie, dlaczego właśnie teraz PiS miałby wycofać się z walki o pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy? Przecież rząd Morawieckiego oddał Brukseli niemal wszystko, co tylko się dało: pozwolił na zmiany w systemie emerytalnym, zgodził się na korygowanie procesu legislacyjnego, a wreszcie zaakceptował obowiązek wprowadzania podatków od silników spalinowych. Brakowało jeszcze deklaracji przekazania kontyngentu Polaków do pracy niewolniczej w Niemczech lub Francji, ale europejscy włodarze uznali, że takie posunięcie byłoby już krokiem za daleko w wiernopoddańczej postawie Warszawy. I teraz, jeśli literalnie czytać słowa prezesa PiS, cała ta rządowa kompromitacja z „kamieniami milowymi” zdała się jedynie na to, by dowieść, jak bardzo my z Unią chcemy, ale Unia nie chce z nami? Dobre sobie!
Wesprzyj nas już teraz!
Dlaczego zatem szef PiS dowiedziawszy się, ze ktoś chce szperać głęboko w mechanizmach naszego państwa w zamian z obdarowanie nas dziesiątkami tysięcy euro, nie machnął ręką już wtedy na Komisję Europejską? Dlaczego dopiero teraz uznał, że „koniec tego dobrego”?
Klęska Morawieckiego
Odpowiedź wydaje się prosta: Kaczyński już wie, że z KPO nic nie wyjdzie i jest też świadom, jak wiele rząd traci wizerunkowo w związku ze swoją uległością wobec Brukseli. Dlatego podjął decyzję o zmianie strategii. Trudno pojąć, jak to możliwe, skoro jeszcze do niedawna wydawało się, że zastrzyk unijnych pieniędzy jest nam do życia po prostu niezbędny. Teraz nagle dowiadujemy się, iż nie jest to wcale nic znaczącego, a tak naprawdę chodzi o to, by wreszcie zadbać o polskich obywateli. Niewiele w tym wszystkim logiki. Gołym okiem bowiem widać było, że już same warunki przyjęcia KPO radykalnie godzą w polski interes. Zatem wcale nie rozsądek Kaczyńskiego, lecz przekonanie o nieuchronności konfrontacji z Unią Europejską skłaniają PiS do radykalnego zwrotu. Mówiąc wprost: cnotę stracili, rubelka nie zyskali. I ta świadomość sprawa, że prezes dokonuje wolty retorycznej zanim okaże się, iż sprawę spektakularnie przegrał.
Zaskakuje w tym wszystkim co innego: kompletna niemoc polskiej dyplomacji. Plan wydawał się prosty: na fali wojny rosyjsko-ukraińskiej rząd miał dostać przelew z unijnej kasy dzięki reputacji kraju frontowego, zmagającego się z kryzysem migracyjnym. Nie był to zły pomysł, wszak takimi rzeczami gra się w polityce międzynarodowej. Problem w tym, że była to jedyna i bardzo niepewna karta. Nastroje społeczne radykalnie się zmieniają, ludzie mają raczej krótką pamięć, a coraz więcej mieszkańców krajów europejskich zaczyna obawiać się o swoją przyszłość w związku z trwającą wojną, miast zastanawiać się, kto zachował się jak trzeba. Maleje zatem presja na polityków w związku z wojną, i o ile jeszcze niedawno von der Leyen przyjechała do Warszawy, by ogłosić przyznanie nam środków z KPO, o tyle odczekawszy kilka tygodni, znów zaczęła rzucać nam kłody pod nogi. Zagraliśmy ostatnią kartą, postawiliśmy na stole wszystko co mieliśmy, i nic więcej poza niezbornymi wymówkami i próbami uzasadnienia własnej porażki już nie mamy. Całość jest spektakularną porażką polskiej dyplomacji, czyli mówiąc wprost: klęską rządu Mateusza Morawieckiego. Ujawniła się tutaj pięta achillesowa polskiego państwa: brak sprawnego korpusu dyplomatycznego średniego i niższego szczebla. To oczywiście nie jest, jak zapewne przekonywałby PiS, kwestia czyszczenia państwa z „postkomunistycznych złogów”, lecz decyzji o podporządkowaniu MSZ Morawieckiemu. W ten sposób dyplomacja została całkowicie zwasalizowana przez polityczne otoczenie szefa rządu, działającego oczywiście pod presją sondaży i społecznych nastrojów.
Bolid bez hamulców
Czy prezes PiS jest świadom, w jak bardzo opłakanym stanie znalazła się Polska, której dyplomaci są kompletnie bezsilni wobec konfrontacji z Unią Europejską? W rozmowie z braćmi Karnowskimi Kaczyński mówi o zmianie kursu i nowych propozycjach. Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że tym razem los Morawieckiego wisi na włosku. Z ust prezesa, pytanego o zmiany personalne, padają bowiem znamienne słowa: „nie będzie zmiany premiera czy rządu, to w tej chwili z wielu względów niemożliwe”. Nie jest już zatem tak, że Morawiecki to wspaniały szef rządu, świetny menedżer i opanowany przywódca. Jego zmiana po prostu jest dzisiaj niemożliwa i to wydaje się oczywiste: nie pozwala na to zarówno okres prekampanii jak i arytmetyka sejmowa. Wygląda zatem na to, że czeka nas czas ekstremalnie osłabionego rządu: z premierem niepewnym swojej pozycji i nieustannie kopanym po kostkach przez krnąbrnego Zbigniewa Ziobrę.
W jeden z najpoważniejszych zakrętów ostatnich 30 lat wchodzimy zatem w bolidzie, wyposażonym w niesprawny układ kierowniczy. Nietrudno przewidzieć, jak może się to skończyć.
Tomasz Figura
Kaczyński jak GOMUŁKA? GADOWSKI i WARZECHA mocno o kryzysie władzy || Prawy Prosty. Plus