25 października 2022

Bezbożny komunizm, rozwiązłość, aborcja i homozwiązki. Polski misjonarz o stanie ducha Kubańczyków

(pixabay.com)

Tu od trzech pokoleń panuje bezbożny komunizm. Do tego dochodzi bardzo silna propaganda, jakiej są poddawani młodzi Kubańczycy w szkole. Kościół przedstawiany jest tam w zupełnie krzywym zwierciadle, jako instytucja, w której nie robi się nic innego, jak tylko pali się na stosach czarownice. Ponadto na Kubie wciąż są obecne wierzenia pogańskie, albo wybuchowa mieszanka pogańskich obyczajów, zakamuflowanych elementami duchowości chrześcijańskiej – mówi ks. Adam Wiński, który od 8 lat, jako misjonarz, posługuje na Kubie.

Czy mógłby ksiądz powiedzieć parę słów o sobie?

Urodziłem się w roku 1983 w Białymstoku. Również w tym mieście dorastałem i otrzymałem święcenia kapłańskie w czerwcu roku 2008. Jestem księdzem archidiecezji białostockiej. Krótko, dokładnie przez dwa lata, posługiwałem w mojej rodzimej diecezji. Później pracowałem we Włoszech, a od 8 lat służę wiernym jako misjonarz na Kubie w diecezji Bayamo i Manzanillo.

Wesprzyj nas już teraz!

W jaki sposób odkrył ksiądz swoje misyjne powołanie?

To stało się jeszcze podczas nauki w seminarium. Trochę się przed tym powołaniem broniłem, bo misje nie są łatwym zadaniem. Trzeba jechać, nie wiadomo na jak długo, w nieznane. Kiedy się posługuje jako kapłan w swojej diecezji, ma się tu, że tak powiem „ciepłe gniazdko”. Co będzie na misji – to zawsze jest zagadką. Warunki posługi są jednak o wiele trudniejsze. Jednak kiedy Chrystus zaprasza do tego powołania, to jednocześnie daje Swoją Łaskę. Powiem panu, że przez wszystkie dotychczasowe lata posługi misjonarskiej mi tej Łaski nie brakuje. Powołanie do misji, rodzi się jak każde powołanie do ewangelizowania. Wyrasta z potrzeby serca, poruszonego pięknem Ewangelii.

Jak to się stało, że księdza misyjny wybór padł na Kubę?

Kiedy posługiwałem we Włoszech nauczyłem się tego języka. Pragnąłem jednak wyjechać na misję do któregoś kraju hiszpańskojęzycznego, dlatego poznałem również język hiszpański. Myślałem o Argentynie, Urugwaju, ale w końcu postanowiłem pojechać tam, gdzie Bóg, przez biskupa, mi wskaże. W tej intencji, za namową Sióstr Jezusa Miłosiernego, odprawiłem Nowennę do Ducha Świętego. Kiedy tylko skończyłem ją odmawiać, wysłałem do różnych biskupów Ameryki Łacińskiej swoją ofertę posługi misyjnej. Postanowiłem, że kto pierwszy mnie zawezwie, tam pojadę. Następnego dnia rano „odpaliłem” komputer, otworzyłem skrzynkę mejlową i zobaczyłem, że pierwszy odpowiedział mi biskup kubańskiej diecezji Bayamo i Manzanillo. I tak się tam znalazłem.

Jak wygląda zwykły dzień posługi misyjnej na Kubie?

Inaczej w ciągu tygodnia, a inaczej w sobotę i niedzielę. W tygodniu jestem w macierzystej parafii p.w. Santisimo Salvadore, której proboszczuje, znajdującej się na terenie metropolii Santiago de Cuba. Tu mam zwykle kapłańskie obowiązki – codzienna Eucharystia, spowiedź, udzielanie sakramentów, głoszenie katechezy. Najtrudniej jest od soboty rano do niedzieli wieczór. Odprawiam wtedy 11 Mszy św. Głoszę katechezę, zbieram zamówienia na różne przedmioty, których potrzebują parafianie, a to okulary, a to nici itp.

Za kierownicą jestem wówczas jakieś 7 do 8 godzin pokonując od wspólnoty do wspólnoty – około 400 kilometrów. Taka wspólnota liczy sobie czasami zaledwie 10 – 20 osób. Drogi na Kubie są w fatalnym stanie. Same dziury. Więcej niż na trzecim biegu, nie pojedziesz. Po takich dwóch intensywnych dniach pracy we wspólnotach i za kierownicą, w poniedziałek odsypiam i odpoczywam, a od wtorku przygotowuje się do następnego „ostrego” weekendu. Do mojej parafii należy 340 tysięcy osób, a ja jestem jedynym jej księdzem. Choć wkrótce ma się to zmienić. Czasem pomoże mi biskup, jakiś ksiądz czy siostra zakonna. Posługuję też w szpitalu i dwóch więzieniach, pracuję z dziećmi z zespołem Downa, ludźmi zarażonymi wirusem HIV oraz jestem diecezjalnym kapłanem odpowiedzialnym za duszpasterstwo młodzieży. Pracy na misjach nigdy nie zabraknie.

W jakim stanie jest wiara Kubańczyków?

Ogólnie mówiąc – w ciężkim. Tu od trzech pokoleń panuje bezbożny komunizm. Do tego dochodzi bardzo silna propaganda, jakiej są poddawani młodzi Kubańczycy w szkole. Kościół przedstawiany jest tam w zupełnie krzywym zwierciadle, jako instytucja, w której nie robi się nic innego, jak tylko pali się na stosach czarownice. Ponadto na Kubie wciąż są obecne wierzenia pogańskie, albo wybuchowa mieszanka pogańskich obyczajów, zakamuflowanych elementami duchowości chrześcijańskiej. Na przykład stawia się na ołtarzyku figury Maryi, lecz nie oddaje się Jej czci nie jako Matce Chrystusa, ale jako bogini morza. Jest też okultyzm i czarna magia. Wiele tych pogańskich wierzeń przypłynęło tu w dawnych wiekach wraz z afrykańskimi niewolnikami. Pomimo poddawania ludzi takiemu praniu mózgów, w nich nadal jest prawdziwa „religijna struna” którą trzeba poruszyć Ewangelią, a wówczas ona pięknie zagra. Na Kubie jak ktoś się nawraca, to naprawdę angażuje się mocno w życie religijne i wspólnotowe Kościoła.

Co można powiedzieć o warunkach życia na Kubie?

Te warunki można porównać do tego co działo się w PRL podczas lat ostrego kryzysu. Paliwo do samochodu jest bardzo trudno kupić. A gdy już je rzucą, trzeba stać w kolejce jakieś 8 godzin, a wtedy może sprzedadzą ci 10 litrów. Żywność jest droga i bardzo jej mało. Średnio Kubańczyk zarabia równowartość 20 dolarów, przy czym np. butelka oliwy kosztuje dwa dolary. W sklepach są kolejki i kupuje się nie to co się chce, tylko to co przywiozą. Prąd jest dostarczany do domów jedynie przez 12 godzin na dobę. Do tego wszyscy są inwigilowani. Jeżeli ktoś powie coś przeciwko władzy, trafia do więzienia.

Na Kubie trudne są też warunki atmosferyczne i klimatyczne. Są niebezpieczne, czasem bardzo niszczycielskie, huragany. Zagrożenie to również ogromna wilgoć w powietrzu, taka jaką mamy obecnie, a przez to plagi insektów i chorób. Na przykład „denga”, czyli zmutowany wirus powodujący ogromne bóle mięśni i kości, głowy i oczu, wysoką i trwającą kilka dni gorączkę oraz wymioty. Wiem co mówię, bo sam to paskudztwo przechodziłem. Niestety najczęstszymi śmiertelnymi ofiarami dengi są małe dzieci.

A duchowieństwo jest na Kubie bezpieczne?

Osoby duchowne żyjące na Kubie są raczej bezpieczne, bo państwo stara się im to bezpieczeństwo zapewnić, w obawie, aby źle nie mówiono na świecie o kubańskiej władzy komunistycznej. Księżom grożą natomiast wydalenia z Kuby. Ostatnio pozwolenia na pobyt, nie przedłużono dwóm kapłanom. Tu dzieje się coś podobnego jak na Białorusi. Wizę otrzymuje się na rok, a potem mogą ją odebrać.

Jak wygląda demografia tego kraju?

Kuba szybko się wyludnia. Już 25 procent Kubańczyków żyje poza ojczyzną. Najwięcej w USA. Obecnie imigracja nabrała dużych rozmiarów. Rozmawiałem ostatnio z rektorem dużej kubańskiej uczelni, który powiedział mi, że w ciągu ostatniego roku wyjechało około 30 procent studentów. Kubańczycy przeważnie uciekają, często całymi rodzinami, do Nikaragui, bo tam nie jest wymagana wiza wjazdowa. A z tego kraju jadą przeważnie do USA. Demografię pogarsza też legalna aborcja, czy zabijanie nienarodzonych. Ogólnie przez dekady trwania komunizmu rodziny na Kubie zostały rozbite, poranione. Ludzie zaczynają tu współżycie w bardzo młodym wieku, można powiedzieć jeszcze dziecięcym. Jest duże rozpasanie seksualne, co też powoduje wymieranie Kuby.

Pod koniec września tego roku Kubańczycy w referendum zdecydowali o legalizacji związków homoseksualnych. Jak ksiądz uważa, dlaczego tak się stało?

Podczas tego referendum społeczeństwo zostało przez komunistyczny rząd zmanipulowane. Ten rząd już dawno ustalił i postanowił, że homozwiązki trzeba zalegalizować. Referendum było tylko formalnością, pozorem demokracji. Przede wszystkim pytanie referendalne brzmiało „Czy jesteś za przyjęciem kodeksu rodziny”. Bardzo niewiele osób, które głosowały, nie znały zupełnie treści zawartych w tej ustawie, myślały że głosują na jakieś rozwiązania dobre dla rodziny. Komunistom nie chodzi o to, że oni popierają ideologię homoseksualną. Tak naprawdę ta ustawa jest dla nich kolejnym sposobem na jeszcze silniejszą kontrolę społeczeństwa. Kodeks rodziny, który ma m.in. przeciwdziałać dyskryminacji ze względu na preferencje seksualne, zawiera też rozwiązania, które przewidują karanie za taką dyskryminację. A to karanie można naciągnąć w każda stronę, w którą rząd tego chce.

Karanie może na przykład polegać na odbieraniu dzieci, niepokornym wobec władzy rodzicom, wystarczy tylko oskarżyć ich o dyskryminacje osób homoseksualnych. Potem takie dzieci trafią do domów dziecka, gdzie „wyhoduje się” je na pokornych wobec władzy komunistów. Cały ten nowo przyjęty Kodeks Rodzinny, jest skonstruowany właśnie w ten sposób, aby zabrać władze wychowania dzieci rodzicom i przekazać ją państwu.

Polacy przeważnie stanowią w krajach misyjnych poważna część misjonarskiej „załogi”. Czy jest tak również na Kubie?

Polskie duchowieństwo ma na Kubie szeroka reprezentację. Myślę, że jest nas tu obecnie około 20 osób, a jeszcze jeden, nowy ksiądz ma wkrótce do nas z Polski przyjechać. Będzie on mi pomagać w naszej parafii. Cieszę się, bo już nie będę musiał sam tu posługiwać, co jest bardzo ciężkie z powodu ogromnego nawału obowiązków. Są m.in. księża misjonarze i siostry salezjanki z Polski. Czasami się razem spotykamy, żeby porozmawiać o macierzy. Chętnych realizować swoje powołanie kapłańskie jest na Kubie niewielu. Mamy na Kubie jedno seminarium duchowne. Ostatni etap nauki jest w Hawanie, gdzie alumni studiują teologię. Obecnie uczy się w seminarium około 30 osób. Kapłanów jest tu niewielu, szczególnie Kubańczyków. W diecezji, w której ja posługuje jest 16 księży, w tym jedynie dwóch Kubańczyków. W tym roku został wyświęcony jeden kubański kapłan. Za rok, jak Bóg da, będzie wyświęcony następny, no i jest jeszcze jeden kleryk Kubańczyk.

Jakiego rodzaju wsparcia potrzebują misjonarze na Kubie?

Przede wszystkim potrzebujemy wsparcia modlitewnego. Kuba potrzebuje też kapłanów, osób konsekrowanych i świeckich misjonarzy. Wsparcie materialne jest tu trudne, bo rząd nie pozwala przesyłać na Kubę jakichś paczek, towarów. Pieniądze otrzymujemy natomiast od katolickich organizacji misyjnych, które nas wysyłają, oraz od Caritas i w ramach dużych ogólnoświatowych akcji Kościoła np. MIVA „Samochód dla misjonarza”. Te wszystkie środki pochodzą oczywiście od hojnych darczyńców. Dzięki nim udało mi się na Kubie m.in. zbudować 9 domów moim najbiedniejszym parafianom, opłacać miesięczne stypendia kilkudziesięciu uczniom i studentom, otworzyć dwie stołówki dla ubogich, otaczać pomocą ponad 300 osób. Wszystko to małe cuda wielkiej Dobroci Boga. 

Co tak długo trzyma księdza na kubańskiej misji?

Na Kubie najbardziej trzymają mnie tutejsi ludzie. Dla mnie bardzo ważne jest dzielić się z nimi Chrystusową wiarą. Razem z nimi się nią cieszyć i budować się ich szczerą wiarą. Kolejnym cudem misji jest dla mnie poczucie, że ciągle jestem w domu. Zmienia się język, kolor skóry, kontynent – ale Chrystus jest ten sam. Człowiek na misji otrzymuje o wiele więcej, niż jest w stanie dać drugiemu człowiekowi. Sprawdzają się tu słowa Ewangelii „Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy”. I ja tu na Kubie już po stokroć więcej otrzymałem.

Dziękuje za rozmowę.

Adam Białous

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(6)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 031 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram