Od prawie sześciu lat obowiązuje prawo stanowiące o karach finansowych dla urzędników za ich błędne decyzje. Jednak w efekcie przewlekłych procedur związanych z funkcjonowaniem przepisów żaden funkcjonariusz publiczny nie zapłacił jeszcze za błędy z własnej kieszeni.
– W latach 2011–2015 nie odnotowano prawomocnych skazań na podstawie ustawy o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa – twierdzi Jerzy Kubrak, pracownik Ministerstwa Sprawiedliwości.
Wesprzyj nas już teraz!
Identycznego zdania jest Marian Banaś, wiceminister finansów. – Nie znam ani jednego przypadku, by na podstawie tych przepisów wyciągnięte zostały konsekwencje wobec urzędnika skarbówki – uważa polityk.
Zdaniem Andrzeja Sadowskiego, prezydenta Centrum im. Adama Smitha przepisy ustawy można bardzo szeroko wykorzystywać, np. w sprawach dotyczących podatków, inwestycji budowlanych czy też reprywatyzacji. Bardzo ważnym jest zapis mówiący o karaniu nie tylko za działania władzy publicznej, ale także za jej „opieszałość i zaniechania, np. gdy przedsiębiorca ponosi straty przez brak decyzji”.
Mimo szerokiego pola działań ustawa jest martwa. – W praktyce trudno udowodnić, że doszło do naruszenia prawa – mówi prof. Jakub Stelina z Uniwersytetu Gdańskiego. W jego opinii największy problem w całej sprawie stanowią „skomplikowane, wieloetapowe procedury i przewlekłość postępowań sądowych” uniemożliwiające „pociągnięcie do odpowiedzialności autora wadliwej decyzji lub zaniechania”.
– Szkopuł w tym, że niełatwo przypisać winę konkretnej osobie – uważa Sadowski powołując się na sprawę z Ostródy. Urzędnikowi nie postawiono zarzutów, ponieważ w opinii sądu jedynie podpisał on dokumenty, które przygotował ktoś inny.
Źródło: rp.pl
TK