W 2011 roku, zagrożony aresztowaniem białoruski opozycjonista Alaksandr Bialacki prosił o pomoc polskiego ambasadora w Mińsku. Polscy dyplomaci byli jednak głusi na jego prośby i swoimi działaniami doprowadzili do jego skazania.
4,5 roku łagru – na taką karę został skazany białoruski opozycjonista Alaksandr Bialacki. Być może do tej tragedii w ogóle by nie doszło, gdyby nie… działania, jakie podjęli polscy dyplomaci.
Wesprzyj nas już teraz!
W 2011 roku, gdy toczył się proces Bialackiego, opozycjonista został poinformowany przez swojego adwokata, że władze białoruskie zwróciły się o pomoc prawną do Polski.
Bialacki udał się więc do polskiej ambasady w Mińsku gdzie zwrócił się z prośbą by strona polska nie udzielała żadnej pomocy władzom białoruskim. Poprosił też, o nieprzekazywanie informacji o pomocy finansowej, jaka płynęła z zagranicy (w tym z Polski) do opozycji na Białorusi.
Ambasada zapewniła Bialackiego, że w żaden sposób nie będzie pomagać białoruskim władzom, a wyciągi z jego konta nie zostaną przedstawione skarżącym go prokuratorom. Ambasada zapewniała też, że w trybie pilnym powiadomiony zostanie o całej sprawie minister Radosław Sikorski.
Efekt? W tydzień po wizycie Bialackiego w polskiej ambasadzie, Warszawa przekazała władzom w Mińsku wyciągi z konta białoruskiego opozycjonisty. Dowody te odprowadziły do skazania Bialackiego, które teraz odsiaduje karę 4,5 roku w łagrze.
Rzecznik MSZ Bartosz Bosacki powiedział w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że żadne informacje na temat działań podjętych przez Bialackiego nie trafiły dotarły do ministra Sikorskiego. Nie chciał przy tym potwierdzić, czy rozmowa dyplomaty polskiego w Mińsku z oskarżonym opozycjonistą faktycznie miała miejsce.
Polska dyplomacja nie chce się jednak uczyć na błędach. W czwartek „Rzeczpospolita” podała, że MSZ wysłało na Białoruś PIT-y do 30 opozycjonistów.
Źródło: „Rzeczpospolita”
ged