Chyba nie ma dziś na świecie katolika, który by o nim nie słyszał. „Boży szaleniec” Święty Franciszek (1182–1226) jest jednym z najbardziej znanych i rozpoznawalnych świętych Kościoła katolickiego. Od stuleci ludzie kochają go za jego wielką prostotę i ubóstwo, radość, wiarę, miłość, szacunek do wszelkich Bożych stworzeń i ewangeliczny radykalizm. Powszechnie znana jest piękna legenda o tym, jak nawrócił straszliwego wilka z Gubbio, mało kto słyszał jednak o innych cudach i łaskach, które dokonywały się za jego przyczyną. A było ich bardzo wiele.
Giovanni, czyli Jan Bernardone zwany Franciszkiem (czyli „Francuzikiem”), syn bogatego kupca z Asyżu, który naśladując Jezusa Chrystusa, odnalazł radość w ubóstwie, posłuszeństwie i czystości, początkowo nie odróżniał się niczym specjalnym od swoich rówieśników. Tak jak oni bawił się, ucztował, stroił, a co więcej był prawdziwym królem asyskiej młodzieży. Zaczęło się to zmieniać, kiedy mając 20 lat, poszedł na wojnę z Perugią, która skończyła się dla niego rocznym pobytem w lochu. Popadł wtedy w długą chorobę. Wkrótce jednak znów wyruszył na wojaczkę. I właśnie wtedy – w Spoleto – usłyszał Boże wezwanie. Odpowiadając na nie, powrócił do Asyżu, zamienił się z żebrakiem na strój i… sam zaczął żebrać, a znakiem jego radykalnego „podążenia za Panem” było dokonanie czegoś, czego najbardziej się brzydził… pocałowanie trędowatego.
„Zmieniony na sercu” oddał się modlitwie i pokucie. Pewnego dnia, modląc się w pobliżu zrujnowanego kościółka Świętego Damiana, usłyszał mówiącego z krzyża Chrystusa: „Franciszku, idź; napraw mój dom; który, jak widzisz, cały idzie w ruinę”. Początkowo zrozumiał to dosłownie i zabrał się do odbudowy zniszczonej świątyni, a potem dwóch kolejnych, m.in. umiłowanej przezeń Porcjunkuli. Dopiero później pojął, że Bogu chodziło o „naprawę” całego Kościoła powszechnego!
Wesprzyj nas już teraz!
Aby zdobyć pieniądze na remonty, wyniósł z domu ojca i spieniężył kilka bel cennych tkanin. Ojciec, chcąc dać mu nauczkę, uwięził go, wszczął rozprawę w sądzie biskupim i publicznie wydziedziczył Franciszka. Syn oddał mu wtedy wszystkie pieniądze, a potem także… koszulę i spodnie i oświadczył, że skoro rodziciel się go wyrzekł, Ojcem zwać będzie odtąd jedynie Boga.
24 lutego 1208 roku podczas Mszy sprawowanej w Porcjunkuli poruszyły go słowa ewangelii o rozesłaniu apostołów (Mt 10, 7–10): „Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski”. Dostrzegł wtedy niezwykłą wartość odrzucenia wszelkiej własności. Pokochał Panią Biedę. Wkrótce dołączyli do niego inni, a styl życia Franciszka i jego braci (a później także sióstr) i zainicjowany przez niego ewangeliczny ruch, uzyskał papieską aprobatę.
Pierwsi bracia mniejsi zaczęli wędrować z miasta do miasta, żyjąc ewangelią i głosząc ją, wzywając do nawrócenia i pokuty. Franciszek wziął udział w IV Soborze Laterańskim, na którym spotkał się m.in. ze Świętym Dominikiem – założycielem zakonu dominikanów. W 1219 roku wraz z krzyżowcami dojechał do Egiptu i świadczył o Jezusie przed samym sułtanem. Rok później był już z powrotem we Włoszech, w 1223 roku budując pierwszą w Europie bożonarodzeniową szopkę i inscenizując pierwsze przedstawienie jasełkowe.
W połowie września 1224 roku – kiedy na górze La Verna (Alwernia) Franciszek odprawiał czterdziestodniowy post ku czci Świętego Michała Archanioła – wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Biedaczyna z Asyżu został pierwszym człowiekiem, który – z woli Boga – otrzymał stygmaty – znaki męki Chrystusa (więcej na temat tego wydarzenia przeczytasz w rozdziale: Cudowne dary i charyzmaty)
Surowe życie i doznawane cierpienia nadwyrężyły jednak zdrowie Świętego Franciszka, w dodatku prawie całkiem oślepł. Umarł dwa lata później w Porcjunkuli – nagi, na ziemi, z rozkrzyżowanymi rękoma. W chwili śmierci miał 45 lat, a po niespełna dwóch kolejnych latach – 16 lipca 1228 roku – papież Grzegorz IX ogłosił go świętym.
Krzyżowe wizje
Poprzez stygmaty Święty Franciszek został – jak w Traktacie o cudach świętego Franciszka z Asyżu pisał Tomasz z Celano – „w swym śmiertelnym ciele upodobniony do ciała Ukrzyżowanego”1. Jego związek z Chrystusem Ukrzyżowanym uwidaczniał się jednak już wcześniej. Jego pierwsi współbracia doznali bowiem kilku niezwykłych – związanych z nim – „krzyżowych” wizji. Brat Sylwester widział wychodzący z ust Franciszka złoty krzyż, który „rozciągniętymi ramionami w cudowny sposób znakował cały świat”, brat Monaldo „świętego Franciszka ukrzyżowanego, w chwili, kiedy święty Antoni kazał o napisie na Krzyżu” a brat Pacyfik „cielesnymi oczyma ujrzał na czole świętego ojca wielki znak Thau, różnobarwny i lśniący złotym blaskiem”.
Cudowne moce
Jeszcze za życia Franciszka wydarzyło się również szereg innych – związanych z nim – cudów. Pan Bóg obdarował go m.in. darem uzdrawiania (czasami jedynie za pomocą znaku krzyża) i wypędzania demonów. Mało tego – Tomasz z Celano opisywał, jak Bóg w cudowny sposób spełniał i zaspokajał wszystkie jego potrzeby i pragnienia: rozmnażał i w cudowny sposób dostarczał żywność, zapewniał odzienie.
„Popłuczką z mycia rąk i nóg świętego Franciszka” w prowincji Rieti uzdrowione zostały dotknięte ciężką zarazą woły. Cudowną moc przypisywano pobłogosławionym przez Świętego Franciszka chlebom i innej żywności („z łaski boskiej – jak pisał Tomasz z Celano – utrzymywały się one długo bez zepsucia i skosztowanie ich uzdrawiało chore ciała. Stwierdzono także, że ich moc oddalała srogie burze z piorunami i klęski gradowe”), sznurowi, którym się opasywał i „skrawkami odprutymi z jego ubrania”, przed którymi „uciekały choroby, umykały febry i wracało zdrowie długo oczekiwane”. Sianko wzięte ze świętego żłobka „stało się dla wielu środkiem przywrócenia zdrowia, zwłaszcza dla kobiet w trudnym porodzie, oraz dla wszystkich zwierząt dotkniętych zarazą”.
Wilk, który złagodniał jak jagnię
Kochający wszelkie stworzenia Franciszek otrzymał również od Boga pewien szczególny dar, który odróżniał go od innych świętych: ponadnaturalną władzę nad zwierzętami. W żywotach niektórych świętych spotykamy wprawdzie wiele różnych zwierząt, które były z nimi w szczególnej – wykraczającej często poza sposób naturalny – przyjaźni, a jednak nie może być żadnych wątpliwości, że największym przyjacielem Bożych stworzeń był Święty Franciszek. Garnęły się do niego i były mu posłuszne – jak nikomu innemu z ludzi – najrozmaitsze zwierzęta. Nie bez przyczyny taki stan uznawano za cudowny.
Najsłynniejszą z takich historii było – zapisane m.in. w słynnych Kwiatkach świętego Franciszka, arcydziele średniowiecznej literatury – legendarne „nawrócenie” wilka z Gubbio.
Kiedy Święty Franciszek przebywał w Gubbio, całą okolicę terroryzował straszny i dziki wilk, który nie tylko porywał i zagryzał zwierzęta, lecz często także ludzi. Bano się go jak ognia. Święty Franciszek zlitował się nad mieszkańcami Gubbio i poszedł w miejsce, gdzie straszny wilk miał swoje legowisko. Na jego widok zwierzę rozwarło swą przerażającą paszczę, zamknęło ją jednak i stanęło, gdy Święty Franciszek uczynił znak krzyża. „Pójdź tu, bracie wilku – powiedział Święty Franciszek. – Rozkazuję ci w imię Chrystusa nie czynić nic złego ni mnie, ni nikomu”2.
Straszliwy wilk spotulniał wtedy jak baranek i położył się u stóp świętego. Franciszek zbeształ wtedy „brata wilka” za czynione zło – za niszczenie i zabijanie stworzeń, w tym nawet ludzi – „bez pozwolenia Boga” i stwierdził, że „jako złodziej i zbójca najgorszy” zasługuje na stryczek. Obiecał jednak zawrzeć pokój między nim a „krzyczącym” przeciw niemu ludem, pod warunkiem że wilk nie będzie ich więcej krzywdził.
Kiedy wilk dał znak, że się z tym zgadza, Franciszek obiecał mu także, że pod tym samym warunkiem skłoni mieszkańców miasta, by go do śmierci żywili. „Wiem bowiem, że skutkiem głodu popełniłeś zło wszelkie” – powiedział. Wilk skinął wówczas łbem, podał świętemu łapę na znak, że przystaje na te warunki i razem ze świętym „łagodny jak jagnię” udał się do miasta. Na głównym placu miasteczka Franciszek wygłosił do zebranych tłumów kazanie. Nawołując do pokuty, mówił, że to „skutkiem grzechów Bóg dopuszcza takie rzeczy i zarazy, i że ogień piekielny, który ma trwać wiecznie dla potępionych, jest daleko straszniejszy niż wściekłość wilka, który tylko ciało zabić może”, a po kazaniu powiedział mieszkańcom o układzie, jaki zawarł ze zwierzęciem. Od tej pory wilk, żywiony przez mieszkańców Gubbio, żył z nimi w przyjaźni i dwa lata później umarł ze starości.
Te, co skaczą i fruwają, w jego władzy pozostają
Brat Tomasz z Celano opisał wiele podobnych przypadków nadzwyczajnej władzy świętego nad zwierzętami. Kiedy Franciszek wchodził między chmary ptaków, dotykając tuniką ich główek, te, wbrew swojej naturze, „nie zrywały się do ucieczki”, a kiedy wzywał ich, by słuchały słowa Bożego, „na swój sposób wyrażały wielkie zadowolenie, wyciągały szyje, rozpościerały skrzydła, otwierały dzioby i uważnie patrzyły na niego” i „dopóty nie uleciały z miejsca, dopóki za pomocą znaku krzyża nie dał im pozwolenia i błogosławieństwa”.
Na jego rozkaz – ku zdumieniu obserwujących to ludzi – jaskółki przestawały szczebiotać, by bez przeszkód mógł wygłosić kazanie. Pewien ofiarowany mu ptaszek wodny mimo zachęt do odlotu „nie chciał odejść, lecz usadowił się w jego dłoniach jak w gniazdku, podczas gdy święty długo się modlił z oczyma wzniesionymi do nieba”, a otrzymana w darze i wypuszczona przezeń wielka żywa ryba odpłynęła dopiero na polecenie, wcześniej ciesząc jego oczy zabawą w wodzie. Podobnie było z pewnym „bratem bażantem”, który za nic w świecie nie chciał się z nim rozstać. Dwukrotnie odnoszony daleko, by mógł odejść na wolność, zawsze powracał. Za drugim razem „z największą szybkością powrócił do drzwi celi i prawie siłą pod tunikami braci, którzy stali w drzwiach, wszedł do środka”, a odłączony od świętego, smucił się i nie chciał jeść. Ofiarowne Franciszkowi zajączek i królik mimo swojej przyrodzonej płochości wskakiwały mu na kolana. Garnęły się do niego owce, pszczoły – w glinianym naczyniu, z którego pijał – zrobiły plaster na miód, a kiedy umierał, skowronki przyleciały całą chmarą, by wdzięcznymi głosikami opłakiwać „sieroctwo synów”, a może potwierdzać wejście „ojca do wiekuistej chwały”.
„Obok celki Świętego Bożego w Porcjunkuli cykada, siedząc na drzewie figowym, świerszczyła ze zwykłą sobie słodyczą – pisał Tomasz z Celano. – Kiedyś święty ojciec wyciągnął do niej rękę i łagodnie zawołał: «Moja siostro cykado, chodź do mnie!». A ona, tak jakby miała rozum, zaraz zeszła na jego rękę. Rzekł do niej: «Śpiewaj, siostro moja cykado, i chwal z radością swego Pana stworzyciela!». Ona, bezzwłocznie posłuchawszy, zaczęła świerszczyć i nie ustawała tak długo, aż mąż Boży włączył do jej śpiewania swoją chwalbę i kazał jej odlecieć na jej zwykłe miejsce. Pozostała z nim przez osiem dni bez przerwy, jakby uwiązana. A Święty, gdy wychodził z celi, zawsze dotykał jej rękami, nakazywał śpiewać, a ona zawsze gotowa była słuchać jego poleceń. Święty rzekł do swych towarzyszy: «Zwolnijmy naszą siostrę cykadę, która do tego czasu aż za dosyć cieszyła nas swoją chwalbą, iżby ciało nasze nie chlubiło się z tego po próżnicy». Zwolniona przez niego natychmiast odeszła i więcej tam się nie pokazała. Bracia, patrzący na to wszystko, niezmiernie się dziwili”.
W pustelni w Alwernii Franciszek zaprzyjaźnił się z sokołem, który został jego… budzikiem – „w porze nocnej zawsze swym śpiewem i głosem uprzedzał go o godzinie, w której Święty zwykł wstawać na służbę Bożą”. Może to nie byłoby jeszcze takie dziwne, bowiem ptaki – jak wiemy – zaczynają swoje trele o ściśle określonych godzinach dnia, ale – jak pisał Tomasz z Celano – „gdy Święty bardziej niż zwykle cierpiał na jakąś chorobę, wówczas sokół oszczędzał go i nie wyznaczał mu tak wczesnego czuwania” i „jak gdyby pouczony przez Boga około świtu z lekka tylko trącał w dzwonek swego głosu”.
Świętemu Franciszkowi – z woli Boga – dana została również moc panowania nad światem przyrody nieożywionej – nad ogniem, wodą (która na jego modlitewną prośbę wytryskiwała ze skał i ziemnych otworów lub przemieniała się w wino). „Franciszek nie gasił latarni, lamp ani świec, bo nie chciał swoją ręką ćmić blasku światła3 – dodawał w swojej Złotej legendzie bł. Jakub de Voragine. Po skałach przechodził ze czcią, pamiętając o tym, którego nazywano opoką. (…) W dziwny i niewysłowiony sposób radował się miłością Stwórcy, gdy spoglądał na słońce, księżyc i gwiazdy i wzywał je, aby kochały swego Stwórcę”.
Wskrzeszenia i nie tylko
Spektakularne cuda nie przestały się dziać także po śmierci „Biedaczyny z Asyżu”. Przez wzgląd na „zasługi Świętego Franciszka” Pan Bóg dokonywał wskrzeszeń (o dwóch takich przypadkach piszemy we wkładce: Cudowni wskrzesiciele).
Za przyczyną asyskiego świętego łaski zdrowia dostąpiło również wielu ludzi poszkodowanych w nieszczęśliwych wypadkach, m.in. ciężko ranny strażnik, który spadł z wieży, chłopiec przygnieciony przez ciężkie wrota, ludzie, na których spadły ciężkie głazy, ksiądz, który wpadł pod młyńskie koło, topiący się żeglarze, mały chłopiec, który dławił się połkniętą sprzączką, pobity mieszkaniec Ceprano, człowiek, który spadł z urwiska, osoby poszkodowane w wypadkach na budowach dedykowanych mu kościołów .
Za cudownym wstawiennictwem świętego uzdrowień dostępowali chorzy na tyfus, puchlinę wodną, ciężkie przypadki przepukliny, trąd, cierpiący na skutek krwotoków, kobiety mające problemy z porodem, niewidomi i mający chore oczy, głuchoniemi, epileptycy, artretycy i paralitycy, obłąkani i opętani, kalecy. Święty Franciszek ratował z opresji żeglarzy, którzy nie byli w stanie własnymi siłami podnieść zaklinowanych kotwic lub którym groziło zatonięcie, kruszył kajdany i wyprowadzał z więzień niesłusznie w nich osadzonych, pomagał znosić tortury itp.
Wiele razy, zanim dokonał uzdrowienia, ukazywał się chorym we śnie lub w wizjach.
Chirurg i… akuszer
Jedno z bardziej frapujących cudownych uzdrowień, w których w cudowny sposób Franciszek sam uczestniczył i co więcej, miał w tym swój dodatkowy cel wydarzyło się w klasztorze franciszkanów w Neapolu. Tomasz z Celano tak je opisywał: „W klasztorze braci w Neapolu znajdował się pewien brat imieniem Robert, niewidomy od wielu lat. Na oczach urosła mu narośl, która przeszkadzała ruchowi i działaniu powiek. Kiedy więc bracia postronni, udający się w różne strony świata, zgromadzili się tam, święty ojciec Franciszek, zwierciadło i wzór posłuszeństwa, umocnił ich na drogę poprzez nowy cud. W ich obecności uzdrowił wspomnianego brata w taki oto sposób.
Jednej nocy brat Roger leżał śmiertelnie chory. Już polecono jego duszę Bogu. Aż tu staje przed nim święty ojciec, razem z trzema braćmi, doskonałymi we wszelkiej świętości, mianowicie ze Świętym Antonim, z bratem Augustynem i z bratem Jakubem z Asyżu. Jak za życia doskonale go naśladowali, tak i po śmierci chętnie mu towarzyszyli.
Święty Franciszek wziął nożyk, odciął narośl, przywrócił bratu Rogerowi pierwotny wzrok, wyprowadził z paszczy śmierci i rzekł mu: «Synu, Robercie, łaska, jaką ci zrobiłem, jest znakiem dla braci udających się do dalekich narodów, iż ja pójdę przed nimi i będę kierował ich krokami» (…)”.
Święty Franciszek ochoczo ratował również rolników, których uprawy dotknięte zostały różnymi plagami, m.in. wytępił robactwo atakujące winnice, wołki zbożowe toczące pszenicę w spichlerzu pewnego kapłana, powstrzymał plagę szarańczy.
Piękna historia opowiada o tym, w jak przedziwny sposób Franciszek wlał nadzieję i otuchę w serce pewnej ciężarnej kobiety. Giuliana, żona szlachcica z Calvi, miała straszny problem. Wszystkie dzieci, które rodziła, bardzo szybko umierały. Wiele lat spędziła w żałobie, nieustannie opłakując te straszne wydarzenia. Od czterech miesięcy była w kolejnej ciąży i nie za bardzo wiedziała, czy ma się cieszyć, czy płakać. Bardzo się bała się, że „zwodnicza radość z narodzin zmieni się później w żałobę po śmierci”. I wtedy pewnej nocy w jej śnie pojawiła się jakaś kobieta, trzymająca w rękach piękne niemowlę. „Weź to dziecko, pani; Święty Franciszek posyła je do ciebie!” – powiedziała, wręczając je śniącej. Ta jednak odmówiła. „Dlaczego miałabym chcieć tego dziecka” –powiedziała – „skoro wiem, że wkrótce umrze tak jak wszystkie poprzednie?” „Weź je” – usłyszała w odpowiedzi – „bo ten, którego wysyła ci Święty Franciszek, z pewnością przeżyje!”. Słowa te powtórzyły się trzy razy, zanim Giuliana wzięła dziecko. Po przebudzeniu kobieta opowiedziała mężowi treść doznanej wizji. Oboje byli bardzo uradowani i poczynili pewne śluby związane z posiadaniem dziecka. A kiedy „nadszedł czas porodu, kobieta urodziła syna”. Chłopiec nie tylko nie umarł, lecz także pięknie rósł, kojąc ból rodziców po stracie swojego starszego rodzeństwa. Czy rodzice dali mu na imię Franciszek? Tomasz z Celano nic o tym nie wspomina, ale możemy domniemywać, że tak.
Wyciągnął miecz i stygmatami uleczył rany
Może się to wydać nieco dziwne, ale po śmierci Franciszek uzdrawiał również za pośrednictwem swoich stygmatów. „Był w królestwie Kastylii [w Hiszpanii – przyp. H.B.] pewien mąż, który miał wielkie nabożeństwo do Świętego Franciszka – opisywał bł. Jakub de Voragine. Gdy pewnego razu udawał się na kompletę, wpadł tam w zasadzkę przygotowaną na innego i poraniony śmiertelnie upadł na ziemię półżywy. Okrutny morderca wbił miecz głęboko w jego szyję i nie mogąc go później wyciągnąć, uciekł. Zbiegli się ludzie zewsząd, wielki płacz i krzyk powstał dokoła jak przy zmarłym”. A więcej szczegółów tego, co działo się później, znajdujemy u Tomasza z Celano: „Ale że duch życia jeszcze był w tym człowieku, dlatego konsylium lekarzy orzekło, by nie wyciągać ostrza z gardła. Może czynili to z myślą o spowiedzi, by mógł się jeszcze wyspowiadać (…). Przez całą noc aż do godziny świtu lekarze pracowali, by zatamować krew i zawiązać rany. Ale że ciosy były liczne i głębokie, nic nie wskórawszy, zaprzestali zabiegów. Bracia Mniejsi razem z lekarzami stali koło łóżka, przejęci niezmiernym bólem, oczekując śmierci przyjaciela. A oto dzwon braci zadzwonił na Matutinum [czyli jutrznię – przyp. H.B.]. Żona jego, usłyszawszy dzwon, podbiegła do łóżka i wzdychając, rzekła: „Panie mój, wstań szybko, idź na Matutinum, ponieważ twój dzwon cię wzywa!”. Natychmiast on, co wydawał się konający, zająknął się w głębi piersi i bełkocąc, usiłował wypowiedzieć jakieś zdławione słowa. Rękę podniósł do miecza tkwiącego w gardle i zdało się, że skinął na kogoś, by go wyciągnął. Istny cud! Nagle na oczach wszystkich miecz wyskoczył ze swego miejsca i poleciał aż do drzwi domu, jakby rzucony ręką bardzo silnego mężczyzny. Człowiek wyprostował się i odzyskawszy doskonałe zdrowie, jakby zbudzony ze snu, opowiedział dziwne sprawy Pańskie.
Serca wszystkich objęło przerażenie, stali się jak nieprzytomni, myśląc, że to, co się dzieje, jest urojeniem fantazji. Na to ów ozdrowieniec rzekł: «Nie bójcie się, nie myślcie, że patrzycie na majaki, ponieważ Święty Franciszek, którego zawsze czciłem, a który dopiero co odszedł stąd, całkowicie uleczył mnie ze wszystkich ran. Swoje najświętsze stygmaty przyłożył do każdej z mych ran i słodyczą ich wszystkie rany ukoił; jak widzicie, za pomocą ich dotknięcia cudownie zabliźnił wszystkie okaleczenia. Wtedy, gdyście słyszeli rzężenie mych piersi, prześwięty ojciec po uzdrowieniu z całą czułością wszystkich ran, zdawał się chcieć odejść, zostawiając miecz w gardle. Ponieważ nie mogłem mówić, słabą ręką pokazałem mu, żeby wyciągnął miecz, stanowiący szczególne zagrożenie śmiercią. Zaraz pochwycił go i potężną ręką wyrzucił, jak to wszyscy widzieliście. I tak, jak pierwej, stygmatami świętymi pogładził i posmarował zranione gardło; w ten sposób całkowicie mnie uleczył, tak że nie widać żadnej różnicy między ciałem w miejscach poranienia, a ciałem które nigdy nie było zranione»”.
Zakon największym cudem!
A jednak to nie ten przedziwny cud z mieczem, nie cudowne wskrzeszenia ani władza nad zwierzętami jego największy biograf Tomasz z Celano uznał za najważniejszy z Franciszkowych cudów. Według niego było nim – i na dobrą sprawę trudno nie przyznać mu racji – samo „cudowne powstanie jego zakonu”, a właściwie dwóch zakonów – franciszkanów i klarysek, cud, którym „splugawiony szpetotą występków” świat, w którym „zakony ledwie się wlokły śladami Apostołów, noc grzechu w swym biegu osiągnęła szczyt, a świętym dyscyplinom nałożono milczenie” został „napomniany, pobudzony i przerażony”. I fakt faktem, że „od czasów apostolskich nigdy nie było tak znamiennego i tak cudownego upomnienia dla świata”, takiej Bożej winnicy, która – jak pisał Tomasz z Celano – „w bardzo krótkim czasie (…) rozrosła się i rozciągnęła swe pędy i gałązki od morza do morza”, wydając owoce w postaci wielu świętych i męczenników.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Cytaty z Traktatu… Tomasza z Celano za: Tomasz z Celano, Traktat o cudach św. Franciszka z Asyżu (wybór tekstów), tłum. i oprac. C. Niezgoda OFMConv.; ze strony: fzs.radom.pl (pdf) oraz The Treatise on the Miracles of Saint Francis; ze strony: https://franciscantradition.org/ (cały tekst Traktatu) (tłum. H.B.).
2 Cytaty dot. „nawrócenia” wilka z Gubbio za: Kwiatki świętego Franciszka z Asyżu, tłum. L. Staff, Wydawnictwo Sara, Warszawa 2000.
3 Fragmenty opisów cudów pióra bł. Jakuba de Voragine, za: Jakub de Voragine, Złota legenda. Wybór, tłum. Janina Pleziowa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2000 (Legenda na dzień św. Franciszka 4 października), s. 472 i 471.