20 września 2021

Bitwa niemeńska: nasze zwycięstwo… ostatnie? [OPINIA]

Obchodząc w ubiegłym roku setną rocznicę wojny polsko-bolszewickiej, skoncentrowaliśmy się na wielkim, cudownym zwycięstwie w bitwie warszawskiej. Słusznie. To bitwa warszawska odwróciła losy całej wojny. Szkoda jednak, że świętując bitwę warszawską, wciąż zapominamy o bitwie niemeńskiej, tej która chwilowe odparcie Bolszewików od Warszawy przekuła w definitywne zwycięstwo. Zwycięstwo jak dotychczas – ostatnie.

Ta kolejna batalia miała miejsce zaledwie miesiąc po cudzie nad Wisłą. W pościgu za Sowietami, nasze wojsko natrafiło na realny opór dopiero właśnie nad Niemnem. Cała bitwa, czy właściwie szereg pomniejszych bitew, trwała około tygodnia, zaczynając się 20 września 1920 roku. Był to moment, gdy rząd polski mógł już z pewnym spokojem patrzeć w przyszłość. Cud nad Wisłą oddalił widmo klęski totalnej. Bynajmniej nie było jednak żadnej pewności co do ostatecznej konkluzji wojny. Gdyby Sowieci zatrzymali polską ofensywę, skutki mogły być opłakane.

Cud nad Wisłą à rebours?

Punkt startowy bitwy niemeńskiej był w pewnym sensie odwrotnością bitwy warszawskiej. W jednym i drugim przypadku, wycofująca armia liczyła na możliwość przejścia do kontrofensywy w newralgicznym momencie, gdy ścigający ich przeciwnik dociera do przygotowanych zawczasu pozycji. Wcześniej Polacy operowali na swoim terytorium a Sowieci mieli daleko rozciągnięte linie zaopatrzenia – teraz odwrotnie, Polacy z każdym krokiem na wschód oddalali się od swoich baz, co utrudniało dalsze operacje (choć trudno powiedzieć, iż dla Sowietów, to było „swoje” terytorium). Wcześniej Polacy zdołali zgromadzić wystarczająco wojska, aby przynajmniej na papierze dorównać liczebnie Sowietom, nawet jeśli spora część naszych wojsk to byli nieostrzelani rekruci. Teraz Sowieci wypracowali pewną liczebną po swojej stronie, ale analogicznie – byli to gorsi jakościowo żołnierze, często bez mundurów, a nawet bez butów.

Wesprzyj nas już teraz!

Mimo to, głównodowodzący Armii Czerwonej, Tuchaczewski, uważał, że jeśli uda się przejść do ofensywy – wówczas losy wojny znów się odwrócą. Krótko mówiąc, liczył na „cud” nad Niemnem. Czy po kolejnym odwrocie Polacy zdołaliby raz jeszcze zgromadzić dość sił, aby znowu odepchnąć Sowietów od Warszawy – czy powtórzyłby się scenariusz powstania listopadowego, kiedy to przecież również odepchnięto wroga od Warszawy, po to tylko aby kilka miesięcy później ponieść druzgocącą klęskę? Nawet gdyby udało się doprowadzić do jakiegoś remisu, Polska mogła liczyć w najlepszym przypadku na granicę na linii Bugu i boleśnie okrojoną armię (Sowieci w negocjacjach mówili o 50 tysiącach). W takiej formie, nasz kraj faktycznie byłby państwem sezonowym.

A jednak, dziś nie bardzo jesteśmy świadomi faktu, iż takie zagrożenie nadal istniało. Nic dziwnego. Operacja niemeńska ostatecznie została przeprowadzona przez stronę Polską tak sprawnie, że z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz, że nie mogło być inaczej. Toteż traktujemy bitwę niemeńską jako nieistotne postscriptum. Sam Tuchaczewski, w swoich wspomnieniach z 1920 r., nie opisuje w ogóle tej batalii, kończąc swoją relację lapidarnym stwierdzeniem: „Polacy przeszli pierwsi do ofensywy i odwrót nasz stał się nieunikniony.”

A jednak traktowanie operacji niemeńskiej jako nieistotnego postscriptum jest błędne, żeby nie powiedzieć: dramatycznie szkodliwe. W ten sposób, wypychamy z pamięci sprawnie przeprowadzoną operację wojskową, odmawiając sobie analizy jej roli i znaczenia: jak gdybyśmy karali jej dowódców za to, że tak wzorcowo wykonali swoją robotę.

Ofensywa jak w zegarku

Wiele czynników złożyło się na zwycięstwo – chociażby morale i kiepski stan nowych sowieckich wojsk, i analogicznie – imponujące zasoby które z trudem udało się zgromadzić po naszej stronie. Niemniej, Sowieci stawiali zacięty opór, gdzieniegdzie zatrzymując Polaków i podejmując próby kontrataku.

Ostatecznie więc, kluczowy był tu dobry i sprawnie zrealizowany plan. Zaledwie parę miesięcy wcześniej, podczas sowieckiej ofensywy, komuniści przekazali część zdobytych na Polakach terytoriów (w tym Wilno) Litwie, która nie była w ogóle stroną w konflikcie. W ten sposób Sowieci chcieli zawęzić pole manewru polskim wojskom, które przecież nie powinny wkraczać na neutralne terytorium – zwłaszcza narodu uznawanego za przyjazny, do którego nasi żołnierze nie chcieli strzelać. Niemniej, Polacy postanowili zignorować tak ustanowione fakty dokonane. Podczas gdy więc główne uderzenie poszło na zajęte przez Sowietów Grodno, specjalna grupa manewrowa wojsk polskich uderzyła właśnie przez „granicę” z Litwą. Z łatwością przebito się przez zaskoczone i nieliczne wojska litewskie, po to, aby następnie wyjść na flance sowieckiego frontu i pomaszerować w kierunku Lidy. Tymczasem, po kilku dniach walk, udało się złamać opór pod Grodnem i zmusić wroga do odwrotu. Wtedy zaś, analogicznie do grupy manewrowej na północy, ruszył również flankujący atak dalej na południe od Grodna, aby okrążyć i zniszczyć znaczną część Armii Czerwonej.

Sukces tych działań był niebotyczny. Polskie wojska zniszczyły lub wzięły do niewoli lwią część sowieckiej armii. Tym razem Tuchaczewski nie miał już żadnych rezerw do ściągnięcia, aby odbudować liczebnie swe oddziały. Niebawem zajęto Mińsk. Pomiędzy Polakami a Moskwą stała nadal ogromna odległość oraz surowa wschodnia jesień – ale droga była wolna. Nic dziwnego, iż to właśnie bitwa niemeńska zmusiła ostatecznie sowiecką delegację do ustępstw. Nowa runda rozmów pokojowych która zaczęła się w Rydze niemal w tym samym czasie co bitwa niemeńska, wyglądała już zupełnie inaczej niż wcześniejsze, sierpniowe rozmowy w Mińsku.

Czy jeszcze będzie ciąg dalszy?

Zwycięstwo niemeńskie było niewątpliwie jednym z największych zwycięstwo polskiego oręża. Pod względem wagi skutków, ustępowała oczywiście bitwie warszawskiej, która zdecydowała o samym dalszym istnieniu Polski – ale miało ogromne znaczenie militarne. Na froncie białoruskim nie było już żadnych sowieckich sił zdolnych stawiać opór. Niestety, zmęczenie wojną było obopólne i Polska wkrótce przystała na propozycję zawieszenia broni.

Dziś trudno ocenić czy obawy Polaków przed dalszymi działaniami były słuszne, czy nie lepiej by było wówczas iść dalej. Naszą perspektywę zaciemnia świadomość katastrofalnego roku 1939, który skłania nas do desperackiego wręcz wskazywania tych kluczowych momentów które, jak nam się zdaje, mogły nas uratować przed katastrofą. Z tego względu patrzymy na październik 1920 roku i wydaje nam się, że dysponowaliśmy przecież siłami na to jeszcze jedno pchnięcie. Jeśli nie do Moskwy, to chociaż do niegdysiejszej rubieży Rzeczypospolitej – do Orszy, do Smoleńska. Nie wiemy jednak czy wojna nie przeciągnęłaby się do zimy. A jeśli do zimy, to i do wiosny, dając Sowietom kilka miesięcy na odbudowę armii…

Jakkolwiek mogło być, faktem jest, że tego ciągu dalszego po prostu nie było. Bitwa niemeńska była ostatnim wielkim zwycięstwem Polaków tej wojny. Więcej – jak się okazuje, była w ogóle ostatnim wielkim zwycięstwem Polaków aż do dziś. Oczywiście, Polacy nie raz zwyciężali w następnej wojnie, jednak były to albo zwycięstwa pyrrusowe, albo były to bitwy w których nasze wojska walczyły niesamodzielnie, u boku silniejszych sojuszników. Warto więc tym bardziej aby bitwa niemeńska zajęła miejsce honorowe obok bitwy warszawskiej w panteonie wielkich czynów oręża polskiego.

Jest ku temu jeszcze inny, niewątpliwie ważniejszy argument. Otóż, jeśli zapominamy o bitwie niemeńskiej, dzieje się tak właśnie dlatego, iż została ona przeprowadzona z gładkością zegarka szwajcarskiego. Jej wynik w żadnym momencie nie podlegał większym wątpliwościom. Przyniosła ogromne korzyści, przy minimalnych stratach. Była tak udana, że aż, za przeproszeniem, nudna. Krótko mówiąc – była dokładnie takim zwycięstwem, z jakiego powinniśmy się uczyć, na jakie się nastawiać i jakie naśladować.

Czy to bowiem nie o to ostatecznie chodzi? Dziś łatwo nam myśleć, iż kultywujemy pamięć dawnych zwycięstw dla chwały i honoru. Otóż, nie: robimy to, aby zachować w pamięci narodu dobre wzorce działania. Wzorce, do których trzeba sięgać zarówno budując siły zbrojne na czas pokoju, jak i w chwili, gdy wojna zmusi nas do użycia tych sił zbrojnych. A wzorzec wzorcowi nierówny. Bo ostatecznie, do jakiej armii powinna Polska aspirować? Do takiej, która zdoła obronić Polskę, z trudem zatrzymując wroga na linii Wisły – czy takiej, która śmiałą ofensywą przeniesie wojnę na terytorium wroga, aby zadać mu druzgocący cios? Odpowiedź jest chyba oczywista. Analizujmy więc przeszłość, aby, jeśli przyjdzie znowu wojna, bitwa niemeńska nie okazała się na zawsze ostatnim naszym zwycięstwem.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij