16 lipca 2021

„Bitwa Pańska” – przełomowy bój hiszpańskiej rekonkwisty

(fot. PCh24.pl)

16 lipca 1212 roku w Andaluzji, w górskim wąwozie nieopodal Las Navas de Tolosa starły się armie chrześcijan i muzułmanów.

 

Łzy chrześcijan

Wesprzyj nas już teraz!

 Na początku VIII wieku islamski dżihad załomotał do bram Europy Zachodniej. Zastępy Arabów i Berberów (ponoć namówionych przez Żydów żyjących w Maroku i Hiszpanii) sforsowały Cieśninę Gibraltarską.

Pod ciosami zdobywców runęło hiszpańskie królestwo Wizygotów. Zwycięskie hordy opanowały Półwysep Iberyjski, następnie przeszły przez Pireneje i wtargnęły do Galii. Wszelako tam zastopowały je świetne zwycięstwa chrześcijan dowodzonych przez księcia Akwitanii Odona Wielkiego, przez Karola zwanego Młotem – majordoma i faktycznego władcę Austrazji i Neustrii, wreszcie przez Pepina Krótkiego. Pochód islamu w Galii został powstrzymany, jednakże bój o wyparcie bisurmanów z Hiszpanii miał potrwać osiem długich stuleci.

Zdobywcy nazwali swój iberyjski łup Al-Andalus. Ziemie wydarte chrześcijanom zalała zaraz fala osadników, rekrutujących się zrazu z plemion berberyjskich zamieszkujących obszar dzisiejszych Tunezji i Libii. Do Berberów szybko dołączyli Arabowie, a swój kęs wydarli także miejscowi kolaboranci, muwalladowie – skaptowana na islam ludność autochtoniczna pochodzenia hispanorzymskiego i wizygockiego. Mahometanie, przez miejscowych określani mianem Maurów bądź Saracenów, powołali na podbitym obszarze Emirat Kordoby, po prawie dwóch wiekach zastąpiony przez Kalifat Kordoby, który z kolei rozpadł się na ponad 20 małych królestw (taif). Los wyznawców Chrystusa, którzy nie pogodzili się z obcymi rządami, był tragiczny. Poeta Fernán González nakreślił rzeczywistość tamtych lat: „Bóg zrządził, że lud Hiszpanii zostanie poddany pod miecz. […] Kościoły zamieniono na stajnie, wiele występków popełniono na ołtarzach, zakrystie obrabowano ze skarbów, chrześcijanie zaś płakali we dnie i w nocy”.

 

„Osły” przeciw imperium

Gigantyczne imperium islamskie rozciągało się wówczas od Półwyspu Iberyjskiego poprzez szmat ziem Afryki Północnej aż do rozległych obszarów Azji. Niespodziewanie ktoś rzucił mu rękawicę.

W roku 718 w dzikich górach Asturii wyrosło chrześcijańskie państewko, mała wyspa otoczona morzem islamu. Jego królem obrany został Pelayo, syn księcia Fafili, dawny wizygocki spatarius, to jest dowódca wojskowy. Maurowie, kiedy do ich uszu dotarła wieść o niepokornym giaurze, szybko zorganizowali przeciw niemu ekspedycję wojskową. W roku 722 dopadli go w górach Picos.

Pelayo modlił się właśnie przed wizerunkiem Matki Bożej w skalnym sanktuarium – grocie znanej wśród miejscowych jako Covadonga (od łac. Cova DominicaGrota Pani), kiedy wystraszeni poddani donieśli mu o nadejściu armii wroga. Przewaga muzułmanów była miażdżąca, jednakże okazali oni dobrą wolę, oferując niezwykle korzystne warunki kapitulacji. Za cenę uznania ich władzy Pelayo miał zachować swe posiadłości oraz pozycję polityczną. Patrząc na problem „zwyczajnie”, „po ludzku”, była to propozycja z gatunku tych „nie do odrzucenia”, a przy tym dowód wspaniałomyślności zdobywców. Jednakowoż władca maleńkiego górskiego królestwa zaskoczył zarówno swych poddanych, jak i wrogów.

Kiedy Pelayo opuścił Grotę Pani, miał odmienioną twarz. Potem powszechnie szeptano, że w trakcie modlitwy doznał objawienia; że Matka prawdziwego Boga obiecała mu zwycięstwo. Król zmierzył wzrokiem wysłanników wroga, po czym wyrzekł słowa, które u wszystkich obecnych musiały wywołać dreszcz grozy: – Nie zwiążę się z Arabami przyjaźnią ani nie poddam się ich władzy. Bo ufamy łasce Pana, że na tym wzgórzu ziści się zbawienie Hiszpanii. Dlatego gardzimy mnogością pogan i nie lękamy się ich!

Nastał półmrok. Niebo zasnuły ciemniejące chmury. Odległy grzmot zwiastował nadchodzącą burzę. Asturyjscy wojownicy, posłuszni swemu władcy, zajęli pozycje. Byli twardymi góralami, nawykłymi do niebezpieczeństw, ale ich myśli zapewne były posępne. Pelayo stanął w pierwszym szeregu zbrojnych; w prawicy dzierżył miecz, zaś lewą dłoń zacisnął na dębowym krzyżu.

Atak nieprzyjaciela przywitano gradem strzał; potem rozgorzała walka wręcz. Nagle rozległ się straszliwy huk. W blasku błyskawic z nieba uderzyły potoki wody. Pod wpływem potężnych strug deszczu zbocza gór oderwały się i na zastępy muzułmanów runęła lawina kamieni i błota. Część bisurmanów zginęła zmiażdżona, inni wpadli w popłoch. Chrześcijanie uznali to za cud; ruszyli wściekle na wroga, a ten zaczął ustępować, aż wreszcie w panice rzucił się do ucieczki. Górale ścigali pohańców zawzięcie, zabijając wielu. A kiedy ustali już ze zmęczenia, otarli z krwi swe miecze i topory, i gromadnie ruszyli do cudownej Groty, dziękować swej Pani za zwycięstwo.

Mahometańscy propagandyści próbowali jeszcze wyszydzać króla Pelayo; pogardliwie określali jego wojsko mianem „bandy brudnych osłów”, mimo woli uwypuklając hańbę własnej klęski. Tymczasem w Al-Andalus rozszalał się pożar. Zachęceni przykładem Asturyjczyków poderwali się do walki Baskowie oraz mieszkańcy Galicji. Wśród zgiełku bitew formowały się chrześcijańskie królestwa – León, Kastylia, Nawarra, Aragonia… Rozpoczęła się rekonkwista (reconquista) – odbijanie, wyzwalanie uprzednio utraconych ziem.

 

Zrodzeni do wojny

Na rekonkwistę złożyło się mnóstwo mniejszych i większych wojen, przerywanych okresami rozejmu. Jednak pogranicza królestw chrześcijańskich i muzułmańskich, niczym nasze Dzikie Pola, bezustannie stały w ogniu.

Stolica Apostolska z uwagą obserwowała te zmagania. W 1063 roku Ojciec Święty Aleksander II wezwał rycerzy wszystkich narodów chrześcijańskich do udzielenia wsparcia walczącym Hiszpanom, obiecując w zamian zwolnienie od pokuty i odpuszczenie wszystkich popełnionych dotąd grzechów. Jak trafnie zauważył historyk Menéndez Pida, Aleksander II zainicjował „krucjatę przed krucjatami”. Na wezwanie przybywali licznie Akwitańczycy, Andegaweńczycy, Bretończycy, Burgundowie, Flamandowie, Normanowie francuscy i włoscy, mieszkańcy Poitou i różnych zakątków Italii. Apele o wsparcie zbrojne iberyjskich wyznawców Chrystusa ponowiło wielu papieży, w tym Urban II, który po wiekopomnym synodzie w Clermont (1095), inicjującym Krucjaty Lewantyńskie, oficjalnie obdarzył rangą wyprawy krzyżowej także rekonkwistę, zwracając się do hiszpańskiego rycerstwa:

„Jeśli ktoś zaś zginie za Boga i za miłość do swych braci, nie powinien wątpić, że dzięki łasce naszego miłosiernego Pana otrzyma prawdziwe odpuszczenie grzechów i udział w życiu wiecznym. Jeśli zatem ktokolwiek z was pragnie udać się do Azji, niech spełnia pragnienie swej wiary tutaj. Nie przysporzy sobie bowiem zasług, ratując chrześcijan przed Saracenami daleko, podczas gdy blisko chrześcijanie cierpią ucisk i prześladowania od Saracenów”.

Choć pomoc ochotników zza Pirenejów była cenna, do walki z bisurmanami stawali przede wszystkim mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego – lennicy królewscy, zakony rycerskie, wolontarze zwerbowani przez bractwa żołnierskie, a nawet… przyjaźnie nastawieni Maurowie (Mauri pacis), którym widać bardziej odpowiadała zwierzchność chrześcijańskich władców.

Iberyjscy wyznawcy Chrystusa rodzili się wśród permanentnej wojny, w zmilitaryzowanym świecie, w którym najwyżej cenione były wiara, odwaga i honor. Wśród bitewnego zgiełku upływało im całe życie. Do wojny sposobili swe dzieci. Mijały wieki, kolejne pokolenia rodziły się i odchodziły, a wierni Kościoła wciąż stawali z bronią w ręku, świadomi, że toczą tę samą wojnę, co ich bracia w dalekich pustyniach Ziemi Świętej, w górach Kaukazu i pod murami Konstantynopola.

 

Armia Pana

Losy ważyły się długo. W XI i XII wieku postępy rekonkwisty zostały na jakiś czas zahamowane przez najazdy fanatycznych wyznawców sekt muzułmańskich z Afryki – Almorawidów, a następnie Almohadów.

W 1211 roku kalif Muhammad an-Nasir stanął na czele wielkiej inwazji na Kastylię. Szczęściem jego armia utknęła pod murami twierdzy Salvatierra – siedziby zakonu rycerskiego Calatrava. Jej szańce padły po 51 dniach bohaterskiego oporu, wszyscy obrońcy polegli w walce, ale kalif zrezygnował z dalszej kampanii na skutek poniesionych ciężkich strat. Chrześcijanie uznali Salvatierrę za „twierdzę zbawienia”. W następnym roku nastał czas rewanżu.

Król Kastylii Alfons VIII wysłał poselstwo do papieża Innocentego III, błagając o pomoc. Nie zawiódł się. Ojciec Święty zaapelował o wsparcie dla walczących, przypominając, że wróg Krzyża zamierza nie tylko ujarzmić Hiszpanię, ale i nad innymi ludami rozciągnąć swoje panowanie”. Zarządzono powszechne modlitwy w intencji sukcesu chrześcijańskiego oręża.

16 maja 1212 roku w Rzymie rozległ się huk dzwonów. Na ulice Wiecznego Miasta wyległa olbrzymia procesja. Ojciec Święty w otoczeniu kardynałów szli boso, niosąc relikwie Krzyża Świętego. a towarzyszyły im nieprzebrane tłumy duchownych, rycerstwa, mieszczan i ludu. Cały świat Zachodu jednoczył się duchowo z walczącą Hiszpanią.

W tym samym czasie w Toledo jęła formować się Armia Pana. Pod rozkazy Alfonsa VIII przybyło rycerstwo kastylijskie, milicje miejskie, hiszpańskie zakony rycerskie Calatrava i Santiago, templariusze i szpitalnicy. Nadciągnęli licznie ochotnicy zza Pirenejów. Potem do wyprawy dołączyli wraz ze swymi wojskami: król Nawarry Sancho VII, władca Aragonii Piotr II oraz panujący nad Portugalią Alfons II. Kiedy wyruszyli, szli od zwycięstwa do zwycięstwa. Gdy dowiedzieli się, że kalif Muhammad an-Nasir koncentruje swą armię w górach Andaluzji, natychmiast tam pospieszyli. Nie powstrzymały ich niedostępne granie – bezpieczne przejście wskazał im tajemniczy pasterz owiec, który po dokonaniu przysługi natychmiast zniknął. Wielu krzyżowców upatrywało w nim wysłannika Boga.

W niedzielę 15 lipca przeciwnicy spotkali się w górskim wąwozie nieopodal Las Navas de Tolosa. W obozie chrześcijan heroldowie ogłosili, że bitwa rozpocznie się nazajutrz o świcie. Reszta dnia upłynęła na modlitwie. Arcybiskup Toledo Rodrigo Jiménez de Rada wraz z innymi duchownymi obchodzili wojsko, umacniając duchowo zbrojnych, obiecując odpuszczenie grzechów.

 

Guerra santa

W późnym średniowieczu w hiszpańskich dokumentach na określenie rekonkwisty użyto terminu „święta wojna”. Doskonale oddawał on charakter toczonych zmagań. Jak zaświadczył arcybiskup Rodrigo, krzyżowcy zgromadzeni pod Las Navas de Tolosa „nie pragnęli niczego innego niż zwycięstwa lub męczeńskiej śmierci”.

Relacje z całej rekonkwisty, poczynając od pierwszego starcia pod Covadongą, pełne są opisów obrzędów religijnych towarzyszących wyprawom wojennym, deklaracji wiary wodzów i żołnierzy, wreszcie zjawisk nadprzyrodzonych, do jakich miało dojść na polach bitew. Z ust do ust podawano sobie wieść o tajemniczym Białym Jeźdźcu siejącym spustoszenie w szeregach Saracenów, który na przestrzeni stuleci miał pojawić się w co najmniej czterdziestu bitwach. Weterani utrzymywali, że był to sam patron Hiszpanii – święty Jakub Apostoł Większy.

W podzięce zza wsparcie nadali mu uroczyście przydomek Santiago Matamoros – św. Jakub Maurobójca. Dzisiejsi fanatyczni wyznawcy racjonalizmu, którzy nigdy nie zaznali szaleństwa bitwy, traktują te relacje z pogardliwą wyższością, widząc w nich jedynie legendę bądź poetycką metaforę. Jednakże wojownicy, którzy bez lęku rzucali się w tłum nieprzyjaciół z okrzykiem „Santiago!”, szczerze wierzyli, że w tej walce towarzyszy im Syn Gromu. Miał on pojawić się także pod Las Navas de Tolosa.

 

Ciebie Boga wysławiamy

16 lipca 1212 roku o świcie w obozie krzyżowców odprawiono Mszę, a wojsko gromadnie przyjęło Komunię Świętą. Obie strony wystawiły znaczne siły. Wedle Alfonsa VIII chrześcijanie przywiedli 2000 rycerzy wraz z pocztami, 10 000 żołnierzy konnych, 50 000 piechoty. Z kolei muzułmanie podawali nawet fantastyczną liczbę 600 000 własnych żołnierzy. Dziś historycy szacują ostrożnie liczebność armii Alfonsa VIII na 12 000 do 14 000 zbrojnych, a kalifa Muhammada na 22 000 do 30 000. Jak na tamte czasy, „Bitwa Pańska” przybrała ogromne rozmiary.

W centrum armii chrześcijańskiej, które miało przyjąć na siebie główny impet wroga, stanęły zakony rycerskie,  Portugalczycy wraz ze swym królem Alfonsem II oraz Kastylijczycy. Na lewym skrzydle ubezpieczali ich Aragończycy Piotra II oraz milicje miejskie, na prawym – wojska Nawarry pod Sanchem VII, również posiłkowane przez milicje. Sam głównodowodzący, władca Kastylii Alfons VIII, stanął w drugiej linii na czele odwodów.

Kalif Muhammad ustawił w centrum swych wojsk oddziały arabskie, zaś na flankach kawalerię berberyjską, sam pozostając nieco w tyle na czele wiernej gwardii murzyńskiej. Muhammad zasiadł w czerwonym namiocie, dzierżąc w dłoni Koran.

Bitwę rozpoczęli krzyżowcy. W gwałtownym ataku przedarli się przez chmury strzał łuczników wroga i uderzyli w centrum wojsk kalifa. Szyki muzułmanów zachwiały się, ale zaraz berberyjska konnica runęła do szarży na skrzydła „giaurów”. Bój był zażarty, a szala zwycięstwa zdawała się przechylać to w jedną, to w drugą stronę. W armii krzyżowców najwyżsi dostojnicy walczyli obok prostych żołnierzy, dając przykład odwagi i poświęcenia. Legł pod ciosami mistrz portugalskich templariuszy Gómez Ramirez. Opodal konał z ran Pedro Arias, wielki mistrz zakonu Santiago. Ciężko ranny zwalił się z kulbaki Ruy Diaz, zwierzchnik zakonu Calatrava. Zginęło wielu rycerzy i prostego ludu.

W południe prawe skrzydło muzułmanów poszło w rozsypkę. Ale bitwa trwała. Wieczorem, po dobrych kilkunastu godzinach nieustannej jatki, wojska Kastylii i Nawarry przełamały wrogie szyki i wdarły się do obozu Maurów. Kalif Muhammad w pośpiechu dosiadł rączego rumaka i ratował się ucieczką, wraz z nim pierzchały jego wojska.

Na okolicznych wzgórzach trwała jeszcze bezlitosna rzeź, miłosiernie przerwana przez zapadające ciemności nocy. Wyczerpani krzyżowcy kładli się wprost na pobojowisku, wśród poległych i konających, jak żniwiarze po całym dniu ciężkiej pracy. Wtedy w wąwozie rozległ się śpiew. To arcybiskup Rodrigo zaintonował Te Deum. Hymn niósł się nad polem bitwy i stale potężniał. Do chóru dołączały wciąż nowe ochrypłe gardła. Utrudzeni wojownicy podźwigali się na równe nogi. Stali chwiejąc się ze zmęczenia, okryci ranami, wymazani krwią własną i cudzą, wspierając się na wyszczerbionych mieczach, toporach i włóczniach. Słowa uwielbienia unosiły się nad skrwawioną ziemią, nad żywymi i umarłymi, przedzierały się przez mrok okrywający ludzki padół płaczu, szły w górę, ku skalistym szczytom, ku niebu.

 

Powrót Królów

„Któż może policzyć, ile tysięcy Maurów padło tego dnia i zstąpiło w czeluści piekieł?” – zapytywał autor Kroniki Łacińskiej Królów Kastylii. Chrześcijanie okupili wiktorię krwią dwóch tysięcy wojów, co w tych okolicznościach uznano za straty minimalne. Z listu króla Alfonsa VIII wysłanego papieżowi przebijał zrozumiały entuzjazm, wszakże zabarwiony szczególną melancholią, która o ówczesnych ludziach mówi nam więcej niż uczone wywody dziejopisów. „Cóż za radość! Cóż za dziękczynienie! – pisał władca. – Choć jednak jest jeden powód do smutku – że z tak ogromnej armii tak niewielu odeszło do Domu Chrystusa jako męczennicy”.

Po bitwie zwycięzcy przesłali w darze papieżowi zdobytą chorągiew kalifa. Innocenty III kazał zawiesić ją jako wotum w Bazylice św. Piotra i zorganizował uroczystą procesję dziękczynną ulicami Rzymu. Wedle słów Ojca Świętego: „To miecz Boga, nie człowieka […] powalił wrogów Krzyża Pańskiego”.

Zwycięstwo pod Las Navas de Tolosa ostatecznie zahamowało ekspansję islamu na Półwyspie Pirenejskim. Gmach Al-Andalus trząsł się w posadach, choć stoczono jeszcze wiele bojów, a na upadek ostatniego emiratu na ziemi hiszpańskiej trzeba było czekać do 1492 roku.

Brat Juan Gil de Zamora napisał: „Hiszpania została odzyskana przez wielu szlachetnych królów”. Chrześcijanie zwyciężyli, bo mieli wiarę. Była to wiara szczególna, wyrażająca się działaniem. Lud Boży nie zwalił wszystkiego na barki Opatrzności, nie czekał biernie na rozwój wypadków, nie pogrążył się w rozpaczy. Utracone niegdyś ziemie odwojowano wysiłkiem wielu pokoleń, w walce długiej, mozolnej, pełnej niebezpiecznych momentów.

Kiedy islamski dżihad wyruszył na podbój świata, jego pochód wydawał się niepowstrzymany. Zastopowała go dopiero chrześcijańska santa guerra. Pewien kapłan towarzyszący wojsku Alfonsa VIII podsumował konfrontację z kalifem Muhammadem słowami: „Panie Jezu Chryste, powaliłeś go w jego potędze, gdyż tacy jak on wynoszeni są ponad miarę, by tym większy był ich upadek”.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(3)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie