29 listopada 2024

Black Friday i herezja konsumpcjonizmu

(fot. EPA/Sebastiao Moreira / PAP)

„Kościół od zawsze naucza, że celem życia katolika nie jest to, aby miał on coraz więcej czegokolwiek, tylko żeby dzięki nim stawał się lepszym, doskonalszym w miłości i zyskał większą wolność. Świadczą o tym chociażby składane przez zakonników śluby ubóstwa, które dotyczą przede wszystkim tego, by relacja do rzeczy materialnych nie polegała na tym, że życie człowieka jest zdominowane przez te rzeczy, ale by to człowiek dominował nad przedmiotami i wykorzystywał je, aby być bliżej Pana Boga. Nie „być posiadanym” przez rzeczy, ale posiadać rzeczy!” – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak. [WYWIAD ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W 2021 r.]

 

Black Friday, czyli totalne szaleństwo totalnej konsumpcji i totalnej komercji. Tego dnia warto zadać pytanie: „być czy mieć?”. Jak katolik powinien na nie odpowiedzieć?

Wesprzyj nas już teraz!

Zdecydowanie BYĆ, ponieważ rzeczy materialne, które nas otaczają, służyć mają temu abyśmy wydoskonalili się i otworzyli na łaskę Pana Boga. Wtedy dopiero same rzeczy nabiorą swojej wartości, bo one są ze względu na coś innego. Gdy pieniądz stanie się celem samym w sobie, a nie środkiem do celów, to jest to szkodliwe dla wszystkich, bo wtedy człowiek staje się „środkiem” dla pieniędzy, a nie odwrotnie. A to rodzi wszelkiego rodzaju niewolnictwa i urzeczowianie człowieka – niechybna konsekwencja prymatu „MIEĆ”. Dlatego to co posiadamy powinno być na tyle „przezroczyste”, żeby nam nie zasłaniało najważniejszej perspektywy, jaką jest życie wieczne, a raczej pomagało budować osobową tożsamość. To osoba musi stać w centrum i jej życie, a wówczas sprawy będą się właściwie kształtować. My tymczasem żyjemy w kulturze, jak powiedział jeden z filozofów, która ufa rzeczom, a ludzi kontroluje.

Z jednej strony katolików cechuje specyficzny „chrześcijański materializm”, jak mówił św. Josemaria Escriva. Podejrzewam, że dla wielu zabrzmi to podejrzanie, ale mam tu na myśli szacunek do rzeczywistości, jaka nas otacza, która wyszła z ręki Stwórcy i została nam zadana, abyśmy ziemskie sprawy układali wedle myśli Opatrzności Bożej. Kochamy ten świat i go zmieniamy w oparciu o sprawdzony model Ewangelii.

Z drugiej jednak strony wiemy, że nadmierne skupienie się na tej rzeczywistości materialnej powoduje, że wielu nie dostrzega szerszego horyzontu duchowego, osobowego – jest zaabsorbowanych, wręcz pochłoniętych przez nowych bożków, które prowadzą donikąd. Istotą przecież idola – w przeciwieństwie do ikony – jest to, że zatrzymuje na sobie, nie odsyła dalej. To właśnie zatrzymanie na rzeczach materialnych i budowanie kultury konsumpcyjnej papież Franciszek określa jako „światowość”. 

Dlaczego więc tak wiele osób na pytanie „być czy mieć” odpowiada „BYĆ”, a jak przychodzi co do czego, to wybiera „MIEĆ”?

Bardzo łatwo jest nam składać różne deklaracje, ale gdy przychodzi co do czego, to trudno utrzymać życiowy kurs, bo samo życie nie jest bezwietrznym oceanem. To trochę jak ze statkiem, który jest nieustannie kołysany na falach, próbując dotrzeć do celu. Trzeba mocno wówczas trzymać ster i realizować kurs, nawet gdy panuje mgła i nie widać horyzontu.

W naszym świecie tymi falami jest kultura, w jakiej przyszło nam żyć. Nie ma co tutaj ukrywać – świat XXI wieku eksponuje, wywyższa wartości materialne, a z samego materializmu tworzy nową, „jedynie słuszną” religię. Materializm w wydaniu konsumpcjonistycznym to, i mówię to z bólem serca, naczelna filozofia życia wielu osób, które prześcigają się w tym, co modniejsze, co bardziej na czasie etc. Niestety, ale właśnie tego typu podejście jest dla nich wyznacznikiem życia i nie ma w nim miejsca na cnoty, sprawności moralne, które mają przybliżać człowieka do celu ostatecznego, jakim jest spotkanie z Panem w wieczności. Materializm często pochłania człowieka i odbiera mu siłę – już nawet nie na modlitwę, udział w Mszy Świętej, przyjmowanie sakramentów, ale do samo zainteresowania nimi. Bo walczy o naszą uwagę – jak wiemy – i tym potrafi handlować nasza kultura przez różne techniki, wśród nich jest „czarny piątek”. Imitacja religijności w przypadku tej nowej religii jest jasna, ma swoją „liturgię”, święta i  święte teksty, ale to podróbka. Niemniej katolik powinien szukać w tym wszystkim równowagi i nie popadać w skrajności.

Skrajności?

Mówiąc „skrajności” mam tutaj na myśli zarówno całkowite oddanie się bożkowi konsumpcji i materializmu, jak i to, co na przykład obserwowaliśmy w średniowieczu m.in. w przypadku herezji Albigensów, którzy całkowicie odrzucali element materialny jako zło. Kościół w osobie świętego Dominika i dominikanów bardzo mocno zwracał uwagę na błąd takiej postawy i pozytywną wartość materii, ale nie absolutyzowanej, lecz traktowanej jako środek.

Z drugiej strony warto się zastanowić czy deklaracje, iż liczy się „BYĆ”, uwzględniają na przykład, że tym co każdy z nas wnosi w życie wieczne nie są rzeczy, przedmioty, materia, bo ich nie zabierzemy ze sobą, gdy przekroczymy próg wieczności. Czy ludzie, którzy deklarują „BYĆ”, zdają sobie sprawę, że tym, co jest ważne dla człowieka, są relacje, zwłaszcza relacje z Panem Bogiem, ale i drugim człowiekiem – i tylko one mogą przejść przez próbę czasu do wieczności? Wielu z nas o tym zapomina i skupia się tylko na środkach, które mają nam pomagać funkcjonować w świecie i oddaje im, a nie Stwórcy, hołd i pokłon.

Jak o tym pamiętać, skoro gdzie nie spojrzymy tam widzimy wezwanie „kupować, kupować i jeszcze raz kupować”, „konsumować, konsumować i jeszcze raz konsumować”, a o Panu Bogu i Kościele zapomnieć w myśl postmodernistycznej zasady, że wszystko jest „teraz” i tylko „teraz” się liczy?

Jest to niewątpliwie kwestia kultury i pewnego paradygmatu konsumpcjonistycznego, który ogarnął nasz świat, naszą cywilizację i stał się filozofią życia. Paradygmat ten ma charakter narzucający człowiekowi podejście do każdego aspektu życia. Ludzie odpowiedzialni za jego promocję, wdrażanie, wiedzą, że tylko w ten sposób mogą osiągnąć swój cel: sprzedać wszystko każdemu bez względu na jakiekolwiek zasady moralne i etyczne.

Bez wątpienia jest to jedno z największych wyzwań, przed którymi stają dzisiaj wszyscy uczniowie Chrystusa: że to, co przez wieki było środkiem, nagle w przekazie kulturowym, medialnym i cywilizacyjnym staje się celem samym w sobie. W ten sposób, niestety, wychowano rzesze ludzi, dla których jedynym zmartwieniem jest pozyskiwanie rzeczy w jak najkrótszym czasie.

Kościół od zawsze naucza, że celem życia katolika nie jest to, aby miał on coraz więcej czegokolwiek, tylko żeby dzięki rzeczom stawał się lepszym, doskonalszym w miłości i zyskał większą wolność. Świadczą o tym chociażby składane przez zakonników śluby ubóstwa, które dotyczą przede wszystkim tego, by relacja do rzeczy materialnych nie polegała na tym, że życie człowieka jest zdominowane przez te rzeczy, ale by to człowiek dominował nad przedmiotami i wykorzystywał je, aby być bliżej Pana Boga. Rzeczy należy posiadać, ale nie być przez nie „posiadanym”!

W tym właśnie święty Tomasz z Akwinu widział ważny przejaw godność człowieka jako osoby (perseitas), gdyż działa ona przez samą siebie, per se, a nie dlatego, że jest rządzony przez sprawy, emocje, rzeczy. Gdy rządzą nami emocje, a nie my emocjami, wiemy, co to oznacza i wydaje się, że w konsumpcjonizmie o takie właśnie panowanie nad człowiekiem chodzi. Tymczasem chodzi o zdolność do kierowania sprawami życia, posiadanymi zasobami, aby budować Królestwo Boże, w którym człowiek odnajdzie pełne spełnienie.

To jest właśnie ta wielka sztuka życia, z którą wielu sobie nie radzi, która wymaga również wsparcia edukacyjnego, kulturowego i modlitewnego. Bez niego nie dziwmy się, że będąc zanurzonymi w kulturze, która za naczelne kryterium stawia zysk i konsumpcję, obserwujemy to, co właśnie obserwujemy. Brzmi to bardzo pesymistycznie, więc dodam coś optymistycznego. Z moich obserwacji wynika, że na szczęście coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z problemu, o którym rozmawiamy. Coraz częściej słyszę, że nie tylko zakupoholizm jest problemem, ale jest nim również wręcz obsesyjne traktowanie rzeczy materialnych, które trzeba mieć tu i teraz. Wydaje się, że rośnie grupa osób, które dostrzega i diagnozuje ten problem. Pytanie tylko, czy uda im się coś z tym zrobić?

Zapytam więc wprost: czy w XXI wieku mamy do czynienia ze swego rodzaju herezją konsumpcjonizmu? Moim zdaniem tego typu określenie nie jest na wyrost, o czym świadczy trwająca od wielu miesięcy w Polsce awantura w związku z ograniczeniem handlu w niedzielę i święta. Okazuje się, że to jest dzisiaj jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy problem w naszej ojczyźnie…

Słowo herezja, ale w sensie analogicznym, na pewno pasuje do tego zjawiska. Samo pojęcie herezja, przypominam, dotyczy stricte prawd wiary, ale niewątpliwie w zjawisku o którym rozmawiamy mamy do czynienia z postawami sprzecznymi z nauką Kościoła i Ewangelią, co można uznać za herezję. Konsumpcjonizm jest, co już powiedziałem, współczesnym bożkiem, który chce zająć miejsce Stwórcy. Proszę zauważyć, że konsumpcja jest dzisiaj zjawiskiem, którym próbuje się usprawiedliwiać wiele błędnych decyzji w życiu człowieka, a nawet grzechy ciężkie i łamanie przykazań Dekalogu.

Przywołany przez Pana przykład niedzieli, jako dnia wolnego, jako dnia, który katolik powinien poświęcać na chwałę Pana Boga, modlitwę i uczestnictwo we Mszy Świętej, nie jest czasem, kiedy człowiek powinien oddawać się zakupowemu szaleństwu. Dla mnie osobiście jest to niezwykle trudne do zrozumienia. W kulturze ukształtowanej przez Kościół i Ewangelię, w kraju, gdzie zdecydowana większość obywateli deklaruje się jako katolicy, zadziwia, że niedziela – Dzień Pański – jest przedmiotem debaty. Pamiętam, gdy pracowałem duszpastersko w Hiszpanii, tam nikomu by do głowy nie przyszło otwierać wielkie sklepy w niedzielę i to nie tylko ze względów religijnych. Czym się wówczas różnią od siebie kolejne dni, jeśli przez siedem dni w tygodniu sklep jest otwarty, angażując pracowników w tym samym stopniu? Myślę, że szacunek dla niedzieli jako dnia odpoczynku – w szerokim sensie tego słowa – też jest sposobem pokazywania, że niedziela jest ważna, że wyznacza pewien rytm. Trzeba wrócić do tego, co św. Jan Paweł II pisał w „Dies Domini”, gdzie doskonale wyjaśniał sens niedzieli i dlaczego warto o nią „walczyć”, by nie stała się podróbką odpoczynku.

Dlatego to, jak my – katolicy – podchodzimy do niedzieli, jest w moim przekonaniu wielkim testem. Musimy bowiem zdecydować: co jest dla nas prawdziwą świątynią – kościół czy galeria handlowa?

Jeżeli będziemy budowali społeczeństwo, wspólnotę, tylko w oparciu o konsumpcjonizm, to skończy się to walką wszystkich ze wszystkimi. Musimy w związku z tym stawiać wyraźny opór kulturze natychmiastowości i przekonaniu, że kupując nowy samochód jesteśmy życiowo spełnieni. Właśnie to jest dzisiaj wielkim zadaniem dla Kościoła. W czasach zdominowanych przez niekończące się wezwanie do kupowania i posiadania Kościół musi pokazać człowiekowi, że oprócz materii jest sfera duchowa. Może nawet nie tyle jedynie pokazywać, ale stwarzać okazję do doświadczenia duchowego, otwierając oczy na prawdziwy sens życia.

Pozwolę sobie na odniesienie do ośmiu błogosławieństw. Dlaczego Pan Jezus nie mówi np. „błogosławieni bogaci” albo „błogosławieni posiadający”?

Proszę zauważyć, że pierwsze błogosławieństwo jest związane z ubóstwem, które jest drogą budowaniem życia na Bogu, a nie pokładaniu ufności w rzeczach. Pan Jezus daje nam przez to do zrozumienia, że mamy kierować się postawą duchowej wolności w stosunku do rzeczy, które nas otaczają. Czas Adwentu, który rozpocznie się w najbliższą niedzielę, też jest okazją dla człowieka, żeby ten odpowiedział sobie na ważne pytania. Do kogo należy moje serce i moja dusza?  Na czym mi naprawdę zależy? Czy jestem obezwładniony przez rzeczy materialne i jedynie o nich myślę? Czy potrafię sobie bez nich poradzić?

Adwent od wieków stanowił jedno z ćwiczeń duchowych dla katolików i miał weryfikować człowieka w jego życiowej drodze, odpowiadać na pytanie czy czasami się na niej nie gubi? Postawa ubóstwa duchowego, o której mówią błogosławieństwa, to postawa wolności człowieka, który wie co jest środkiem, a co jest celem – i nie gubi się w tym. A jednocześnie wie, że zawdzięcza to wszystko Zbawicielowi i jest na Niego otwarty.

Pan Jezus w Swoich przypowieściach bardzo często nawiązuje do bogactwa i ubóstwa. Myślę np. o Przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Wiemy, który z nich trafił do Królestwa Niebieskiego…

Dokładnie, ale chciałbym dodać, że przypowieść ta nie jest pochwałą dla ubóstwa materialnego jako takiego, bo jak wiemy są inne przypowieści, w których słyszymy o zaradności, o pomnażaniu, jak na przykład przypowieść o talentach. Pan Jezus wyraźnie mówi nam, że rzeczy materialne, pieniądze etc. mają być dla nas środkiem do celu i ważne, aby nas nie zaślepiły, abyśmy nie zachowywali się jak Gollum z tolkienowskiego „Władcy Pierścienia”, by samo posiadanie nie było dla nas wyznacznikiem życia i wartości. Wartość rzeczom nadaje człowiek – użytkownik. Nie może być tak, że to ten czy inny przedmiot nadaje wartość człowiekowi.

Niestety we współczesnym świecie wiele osób jest zagubionych, ponieważ żyją oni w przekonaniu, iż należy oceniać ludzi i katalogować ich przez pryzmat tego, co posiadają. Osiem błogosławieństw, o których mówi Pan Jezus, jest najlepszym antidotum na tego typu myślenie i na taką kulturę. Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości etc. – to wszystko stoi w kontrze do świata i jest dla nas najlepszą odpowiedzią, co da nam prawdziwe szczęście. Inaczej będziemy w sytuacji człowieka, który próbuje zaspokoić głód czymkolwiek, ale to tylko drażni żołądek. Będzie on myślał, że im więcej zje byle czego, tym nigdy nie będzie głodny. Tak się jednak nie stanie…

 Zwłaszcza, że głód to jeden z jeźdźców apokalipsy. Wracając jeszcze na moment do przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Jak już Ksiądz profesor zauważył – bogacz nie został potępiony za to, że był bogaty, a Łazarz za to, że był biedny…

Dokładnie. W przypadku bogacza mamona zatwardziła jego serce i przestał widzieć drugiego człowieka. Innymi słowy rzeczy materialne, o które zabiegał sprawiły, że postawił na „MIEĆ”, a nie „BYĆ”. To jest zagrożenie, przed którym Pan Jezus nas ostrzega. Co bowiem czytamy w tej przypowieści:

„Wtedy zawołał i rzekł: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza, aby umoczył koniec palca swego w wodzie i ochłodził mi język, bo męki cierpię w tym płomieniu.

Abraham zaś rzekł: Synu, pomnij, że dobro swoje otrzymałeś za swego życia, podobnie jak Łazarz zło; teraz on tutaj doznaje pociechy, a ty męki cierpisz.

I poza tym wszystkim między nami a wami rozciąga się wielka przepaść, aby ci, którzy chcą stąd do was przejść, nie mogli, ani też stamtąd do nas nie mogli się przeprawić.

I rzekł: Proszę cię więc, ojcze, abyś go posłał do domu ojca mego.

Mam bowiem pięciu braci, niechaj złoży świadectwo wobec nich, aby i inni nie przyszli na to miejsce męki.

Rzekł mu Abraham: Mają Mojżesza i proroków, niechże ich słuchają.

A on rzekł: Nie, ojcze Abrahamie, ale jeśli kto z umarłych pójdzie do nich, upamiętają się.

I odrzekł mu: Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą” (Łk 16, 24-31).

To samo Pan Jezus mówi nam w przypowieści o uczcie.

„Pewien człowiek przygotował wielką wieczerzę i zaprosił wielu.

I posłał swego sługę w godzinę wieczerzy, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko gotowe.

I poczęli się wszyscy jeden po drugim wymawiać. Pierwszy mu rzekł: Kupiłem pole i muszę pójść je zobaczyć; proszę cię, miej mię za wytłumaczonego.

A drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, miej mię za wytłumaczonego.

A inny rzekł: Żonę pojąłem i dlatego nie mogę przyjść.

A gdy wrócił sługa, doniósł o tym panu swemu. Wtedy gospodarz rozgniewał się i rzekł do sługi swego: Wyjdź prędko na place i ulice miasta i sprowadź tutaj ubogich i ułomnych, i ślepych, i chromych” (Łk 14, 16-21).

Osoby, które przyszły na ucztę, to ci, którzy otworzyli się na łaskę Pana i przyjęli Jego dar. W społeczeństwie ludzi sytych bardzo często nie dostrzegamy tego, co Pan Bóg ma nam do przekazania. Problemem nie jest tutaj sam dostatek, bogactwo bądź jego brak. Problemem jest to, że tak one nas pochłaniają, iż zapominamy, co po raz kolejny podkreślam, o tym, co najważniejsze, czyli o życiu wiecznym.

Dodam tylko, że Kościół nigdy nie potępiał i nie krytykował samego faktu, że ktoś jest bogaty.  Bo nie to rozstrzyga: można być większym materialistą mając niewiele na koncie i wtedy każdego człowieka czy sytuację postrzegać przez pryzmat zysku do osiągnięcia. Kościół jedynie uczy nas, abyśmy nauczyli się tego, co mamy uczynić narzędziem do czegoś większego, do czegoś ważniejszego niż doczesność. Dlatego w przypowieściach chwali się postawę kogoś, kto otrzymawszy talenty „puszcza je w obieg”, a więc inwestuje w to, co ma wartość i dokonuje prawidłowych wyborów. To jest kluczowa postawa.

Może warto przywołać jeszcze jeden obraz z Ewangelii, ten o bogatym młodzieńcu.

Młodzieniec odszedł zasmucony, ponieważ nie potrafił się odkleić od swojego stanu posiadania, swoją wartość upatrywał w tym, co posiada, a nie kim jest, i doskonale zrozumiał, jaki jest kolejny krok w drodze do Królestwa Niebieskiego. Młodzieniec sam zdał sobie sprawę, że doczesność i posiadłości trzymają go tak mocno, że nie był w stanie się od nich odciąć, aby otrzymać większe dary. Chodzi o zrobienie miejsca dla daru, który Bóg chce nam ofiarować.

Młodzieniec próbuje się usprawiedliwić przed Synem Bożym mówiąc, że doskonale spełnia przykazania Dekalogu – z drugiej tablicy –  za co Pan Jezus go chwali. Okazuje się jednak, że jest tak mocno przywiązany do świata i rzeczy, że wezwanie do radykalizmu pierwszej tablicy, uczynienie Boga podstawą i kryterium swoich wyborów, są dla niego powodem do smutku.

W tym fragmencie Ewangelii Chrystus wzywa także nas, żebyśmy nie byli grobami pobielanymi, żebyśmy nie szczycili się tym, że wzorowo wykonujemy ściśle określoną część Jego nauki. On chce, żeby deklaracje dotyczące miłości Boga przełożyły się na właściwą relację do świata materialnego, dóbr, które pozyskujemy i tego kim tak naprawdę jesteśmy. To wszystko domaga się po prostu porządku i to jest jedno z kluczowych słów dla każdego chrześcijanina. Jeśli jest porządek zarówno duchowy, jak i materialny, to wszystko idzie we właściwą stronę.

Chciałbym wrócić jeszcze na koniec do Pana pierwszego pytania, w którym wspomniał Pan o „święcie” zakupów i konsumpcji, jak promuje się Black Friday. Dwa dni później rozpoczyna się Adwent. Moim zdaniem istnieje kontrast między szałem, do którego próbuje się nas zachęcić, do tego żebyśmy stracili rozum kupując rzeczy, których często nawet nie potrzebujemy, a Adwentem wzywającym nas do rozwagi, do zastanowienia, do tego, abyśmy wiedzieli co i w jakim celu robimy, jaka jest nasza hierarchia wartości.

Spójrzmy na to po katolicku: widząc jak wiele osób ulega szaleństwu konsumpcjonizmu, starajmy się pokazać piękno chrześcijańskiego życia, które ma dużo więcej do zaoferowania niż narracje wszystkich konsumpcjonizmów świata razem wziętych. Są takie głody, których nie zaspokoi najnowszy sprzęt, modne ubrania, spirala gonienia za coraz nowszymi rzeczami, bo one nie przekładają się na zdobycie tego, co wartościowe. Chrześcijanin to nie mrówka, która znosi ze wszystkich stron jakieś rzeczy i składa w życiowe mrowisko, ale pszczoła zbierająca nektar, chwytająca to, co istotne. To jest lekcja adwentu, którą odrabiamy po bombardowaniu reklamami, które powtarzają, by kupować, gromadzić, wymieniać na nowy model. 

Niech więc ten kontrast da nam do myślenia, bo jak są zestawione właśnie w ten sposób pewne sprawy, to lepiej je widać, lepiej dostrzec to co dobre i to co złe. Módlmy się za tych, którzy uwikłali się w uzależnienia konsumpcjonizmu, które odebrały im wolność i zakłócają drogą do Boga.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Ks. prof. Piotr Roszak – teolog, doktor habilitowany nauk teologicznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu i Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij