11 lipca 2023

Gdyby władze w Warszawie i Kijowie z należytą energią propagowały pamięć o dokonaniach urodzonego 25 marca 1867 roku biskupa Grzegorza Chomyszyna, dzisiejsze relacje polsko-ukraińskie wyglądałyby zdecydowanie lepiej.

 

 „Oni to i nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zniszczyć z oblicza ziemi”.

Wesprzyj nas już teraz!

Bł. Grzegorz Chomyszyn

Przyszły męczennik i błogosławiony Kościoła przyszedł na świat w roku 1867 w Hadyńkowcach na Tarnopolszczyźnie, w zaborze austriackim, w ukraińskiej rodzinie chłopskiej. Opisanie jego żywota i osiągnięć zajęłoby niejedną opasłą księgę. Po studiach na Uniwersytecie Lwowskim i przyjęciu święceń kapłańskich, jego zwierzchnicy wysłali go na dodatkowe studia w wiedeńskim instytucie Augustineum, gdzie uzyskał stopień doktora teologii. Po powrocie piastował szereg odpowiedzialnych funkcji, w tym rektora greckokatolickiego Seminarium Duchownego we Lwowie. W roku 1904 został wyświęcony na unickiego biskupa diecezji stanisławowskiej.

W swojej posłudze duszpasterskiej opowiadał się za zbliżeniem między wiernymi obrządków łacińskiego i greckokatolickiego, zarazem zwalczając wpływy prawosławia. W swej diecezji zastąpił używany dotąd juliański kalendarz liturgiczny kalendarzem gregoriańskim, z czasem wprowadził także celibat księży. Propagował kult Najświętszego Sakramentu, nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusowego, pobożność maryjną. Był zaangażowany w działalność społeczno-polityczną, którą chciał oprzeć na wartościach chrześcijańskich. Jego posługa przypadła na trudne czasy. Wiatr historii miał spustoszyć powierzone mu ziemie.

 

Nasz przyjaciel wróg

Oceniając działania biskupa Chomyszyna należy pamiętać, że był on ukraińskim patriotą. Jego inicjatywy niejednokrotnie stały w kolizji z interesami polskimi.

W roku 1918 poparł utworzenie Ukraińskiej Republiki Ludowej i włączenie do niej Chełmszczyzny i Podlasia. Następnie podczas wojny polsko-ukraińskiej opowiedział się po stronie swych rodaków, choć trzeba podkreślić, że nigdy nie był bezkrytyczny wobec ich działań. Jeszcze w latach Wielkiej Wojny protestował przeciw instrumentalnemu wykorzystywaniu przez nich religii, pisząc: „Kościół i wiara zostały podporządkowane kwestii narodowej i traktuje się je jako środek do celu”. Żądał oparcia fundamentów niepodległego państwa o zasady wiary i etyki katolickiej. W jego opinii „bez prawd Bożych najwspanialsze nawet działania człowieka są niczym innym, jak tylko pustym dźwiękiem”.

Winę za klęskę ukraińskich aspiracji niepodległościowych upatrywał w nieporadności i nieustępliwości rusińskich polityków, odżegnujących się od jakiegokolwiek kompromisu z Polakami. Kiedy jego diecezja znalazła się w granicach odrodzonej Rzeczypospolitej, wielokrotnie wzywał swe owieczki do lojalności wobec państwa polskiego, zarazem popierając legalne działania w obronie religijnej i narodowej tożsamości.

Biskupa Grzegorza opętani szowinizmem rodacy zaczęli piętnować jako „polskiego agenta”. W rzeczywistości potrafił być niełatwym negocjatorem dla władz Rzplitej. Ganił „polską pychę”, zrażającą mniejszości narodowe. Utyskiwał na niedogodności, dyskryminacje i szykany, jakim jego zdaniem byli poddawani w II RP Ukraińcy. Tym jednakże także nie szczędził gorzkich słów. Stanowczo potępił terrorystyczne kampanie Ukraińskiej Wojskowej Organizacji (UWO) i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Zarazem ostro skrytykował policyjne pacyfikacje w Małopolsce Wschodniej, podkreślając iż ofiarą represji padli także ludzie niewinni, niezaangażowani w działalność ekstremistów. Stwierdził: „Opatrzność Boża wręczyła Polsce bicz, ażeby nas smagać, za nasze winy, jednakowoż nie na nasze zgnębienie i zniszczenie, ale na nasze dźwignięcie i uzdrowienie, i to dla dobra samego państwa polskiego. Jeżeli jednak Polska nie zrozumie swego posłannictwa i nadużyje swej władzy, wówczas może Opatrzność Boża bicz ów zwrócić przeciwko niej samej”.

Polskie władze widziały w biskupie stanisławowskim przeciwnika, z którym jednak warto i trzeba rozmawiać. Doceniano jego uczciwość, polityczny realizm i starania na rzecz pojednania dwóch chrześcijańskich narodów w oparciu o wartości moralne i duchowe.

 

Prorok kresowej apokalipsy

Władyka stanisławowski poddał miażdżącej krytyce ideologię szowinistów z OUN, trafnie dostrzegając zrodzone przez nią zagrożenia.

Kościół greckokatolicki jeszcze pod władzą austriacką stał się Kościołem narodowym galicyjskich Ukraińców. Nie było w tym nic dziwnego ani zdrożnego – przecież ruchy narodowe w wielu krajach, łącznie z Polską, odwoływały się do nauki i dziedzictwa Kościoła. Traktowanie na serio zaleceń Ewangelii chroniło nacjonalizmy chrześcijańskie przed totalnym ubóstwieniem narodu i państwa, przed stoczeniem się w otchłań szowinizmu i statolatrii. Jednakże w latach 20. XX wieku coraz większą popularność jęły zyskiwać nacjonalizmy świeckie i neopogańskie, stojące w opozycji do duchowego dziedzictwa Europy.

Aktywiści OUN oparli się na założeniach Dmytro Doncowa, uznawanego za jednego z ojców „ukraińskiego nacjonalizmu integralnego”. Doncow, zafascynowany Mein Kampf Adolfa Hitlera, nawoływał do odrzucenia tradycyjnej moralności zabraniającej szkodzenia innym, a stworzenia moralności nowej, której celem jest „człowiek silny, a nie człowiek w ogóle”. W pismach Doncowa pełno było stwierdzeń w duchu darwinizmu społecznego, w rodzaju: „Słaby musi zginąć, aby żyć mógł silniejszy”; „Bądźcie napastnikami i zdobywcami”; „Natura nie zna pojęcia humanitaryzmu czy sprawiedliwości”; „Bez gwałtu i bez żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono”.

Nauki Doncowa znalazły gorliwych naśladowców. „Trzeba krwi, dajmy morze krwi, trzeba terroru, uczyńmy go piekielnym […] Mając na celu wolne państwo ukraińskie, idźmy doń wszystkimi środkami i wszystkimi szlakami. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie ma etyki” zalecał inny teoretyk OUN, Mychajło Kołodzinśkyj.

„Ukraiński nacjonalizm integralny” (będący w istocie skrajnym szowinizmem) unikał ostentacyjnej pogańskiej mistyki, jaką dało się zaobserwować choćby we wpływowych kręgach niemieckich narodowych socjalistów, ale niewątpliwie był z ducha antychrześcijański. Zdumiewające, że nie dostrzegały tego (lub nie chciały dostrzec) szerokie kręgi duchowieństwa greckokatolickiego, z metropolitą lwowskim Andrzejem Szeptyckim na czele.

Rolę sprawiedliwego wśród tłumu obojętnych i łotrów, proroka wołającego na puszczy podjął biskup Chomyszyn. Warto podkreślić, iż wcale nie odrzucał on nacjonalizmu jako takiego (był zwolennikiem „nacjonalizmu pozytywnego”, traktowanego jako cnota). Jednak w ideologii OUN dostrzegł czyste zło: „Nacjonalizm począł u nas przybierać cechy ducha pogańskiego, albowiem wprowadza pogańską etykę nienawiści, nakazuje nienawidzić wszystkich, którzy są innej narodowości […] Ów wadliwy, zatruty i szkodliwy nacjonalizm stał się u nas nową religią, jak materializm u bolszewików. […] Co gorsza, na tle nacjonalizmu ukraińskiego zjawiły się oznaki pewnego rodzaju satanizmu. […] proklamuje się zasadę, że wszystkie środki, nawet nieetyczne, są dozwolone, gdy chodzi o dobro narodu i budowę państwa. Kościół ma służyć polityce, wiara i religia ma stanąć do jej usług. Kto myśli inaczej, kto się temu sprzeciwia, uchodzi za wroga narodu”.

Chomyszyn przegrał. Trudno być prorokiem we własnym kraju. A przecież dziś, wiedząc co stało się później, czujemy grozę wczytując się w przenikliwe słowa władyki: „Hurrapatrioci narodowi, szowiniści i krótkowzroczni politycy ukraińscy spowodowali również gorzki los narodu ukraińskiego. Ludzie ci, którzy postępowali raczej jak obłąkańcy aniżeli jak przywódcy, oni to właśnie opluwali wszelki poważny prąd. Oni to wprowadzali ten duchowy rozkład w narodzie, oni to podkopali wiarę i moralność, oni to oślepili i zatruli naród. Oni to i nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zniszczyć z oblicza ziemi”.

 

Lawa ognista

We wrześniu 1939 roku rozpętało się piekło. Szczególnie dramatyczny był los polskiej ludności południowo-wschodnich województw Rzeczypospolitej, gdzie na terror sług totalitaryzmów niemieckiego i sowieckiego nałożyło się genocidum atrox („ludobójstwo okrutne”) w wykonaniu szowinistów ukraińskich.

Już w pierwszych tygodniach wojny od kul, noży i siekier bojówkarzy zginęły tysiące osób. Kolejną masową rzeź aktywiści OUN zafundowali Polakom i polskim Żydom latem 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Następnie setki tysięcy ludzi straciły życie za sprawą wojskowych i policyjnych formacji ukraińskich na żołdzie Hitlera. Wreszcie w 1943 roku Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), zbrojne ramię banderowskiej frakcji OUN, rozpoczęła potworną akcję ludobójczą na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.

Napadom banderowców towarzyszyły akty niewyobrażalnego bestialstwa. Zbrodnie wynikały z nienawiści etnicznej, ale i również religijnej, o czym świadczyły dokonane profanacje i bluźnierstwa. Striłci UPA zburzyli 250 świątyń rzymskokatolickich, w co najmniej kilkudziesięciu z nich dokonując rzezi zgromadzonych wiernych i kapłanów.

Część duchownych greckokatolickich i prawosławnych nie podporządkowała się oszalałym z nienawiści mordercom. Próbowali ratować Polaków, odważnie potępiali zbrodniarzy, nawoływali do opamiętania; niektórzy zapłacili za swą postawę męczeńską śmiercią. Wszakże inni bez jakichkolwiek hamulców wspierali rezunów w ich krwawym dziele, a nawet sami uczestniczyli w zbrodniach.

Hierarchia Kościoła greckokatolickiego zawiodła. Można zrozumieć postawę biskupów unickich, którzy po okrutnych doświadczeniach pierwszej okupacji sowieckiej (1939-1941) z ulgą i nadzieją powitali wkroczenie wojsk niemieckich i maszerujących u ich boku aktywistów OUN. Jednakże następne miesiące i lata winny były rozwiać iluzje największych optymistów. Mimo to część hierarchów trwała w swych złudzeniach. Wobec zbrodni UPA zachowywali milczenie, unikając wskazania sprawców i ofiar, racząc wiernych jedynie ogólnikowymi napomnieniami o konieczności przestrzegania V przykazania.

Nie milczał za to Chomyszyn. Na zbrodnie zareagował z prawdziwie ewangeliczną bezkompromisowością. Potępił przemoc wobec bezbronnych. Po raz kolejny wezwał naród ukraiński, by swe działania oparł na wartościach chrześcijańskich. Rzucił klątwę „na każdego, kto w zaślepieniu i nienawiści przelewa czyjąś krew”. Pisał też: „Ludzie dopuszczają się aktów bandytyzmu w imię Ukrainy i umierają jako ukraińscy bohaterowie. Bandytyzm, choćby najbardziej zaangażowany ideologicznie, zawsze pozostanie tylko bandytyzmem”.

Podczas homilii wołał: Nie zabijaj! Krew zabijanych woła o pomstę do nieba!

 

Męczeństwo pierwsze i wtóre

Potem przyszedł sowiecki walec, co zmiażdżył do reszty udręczony kraj.

Biskup Grzegorz został aresztowany w kwietniu 1945 roku. Wśród wielu postawionych mu zarzutów poziomem absurdalności wyróżniało się oskarżenie o współpracę z OUN-UPA. Był więziony początkowo we Lwowie, następnie w Kijowie. Liczył sobie wówczas 78 wiosen, ale oprawcy z NKWD nie mieli szacunku dla siwych skroni. Poddany brutalnemu śledztwu, do końca pozostał niezłomny. Na pytanie śledczego, co zrobi w razie uwolnienia, odparł:

– To samo, co do tej pory! Będę bronił przed wami, bo jestem sługą Chrystusa, a wy Jego wrogami.

Komuniści nie dali mu tej szansy. Trudne warunki uwięzienia oraz śledczy maraton zrobiły swoje. Już 28 grudnia władyka oddał ducha w więziennym szpitalu.

Biskup Grzegorz został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II we Lwowie 27 czerwca 2001 roku. Niestety, w swojej ojczyźnie ukraiński prorok miał znowu przegrać. Niepodległa Ukraina zaroiła się od pomników zbrodniarzy, przeciw którym niegdyś występował stanisławowski władyka. Z ust prominentnych oficjeli i hierarchów znów płynęły nikczemne słowa o OUN jako „świetlanym wzorcu postawy moralnej, na którym należy budować przyszłość”. Opublikowanie wspomnień Chomyszyna, w których dokonał srogiej oceny szowinistów, jak również poddał surowej krytyce bierność greckokatolickiej hierarchii, wywołało wściekłość neobanderowców.

 

Postscriptum. Ludobójstwa lepsze i gorsze

W minionych latach starałem się, na miarę mych skromnych umiejętności i możliwości, propagować wiedzę o wspaniałych postawach Ukraińców takich jak biskup Grzegorz Chomyszyn.

Albo jak greckokatolicki ksiądz Serafin Horosiewicz z Żabcza, spalony żywcem przez UPA w cerkwi wraz z czterema Polakami, którym udzielił schronienia. Bądź jak prosty włościanin Semen Herasym z Łuczyc, co w obronie polskiej rodziny stanął z toporem w ręku naprzeciw bandy, którą dowodził jego rodzony brat. Lub jak Irena Chruścielowa z Ciemierzyńc, zabita przez hajdamaków, gdy tuliła w ramionach polską dziewczynkę, maleńką Stasię Wilk, krzycząc rozpaczliwie: Moja ona! Ne dam! Ne dam!…

Opisywałem tych dzielnych ludzi, czując narastającą frustrację. Bo wysiłki takich jak ja desperatów rozmijały się z postawą polskich dostojników oraz mediów głównego nurtu, wprawionych w zamiataniu spraw niewygodnych pod dywan.

Pod koniec lutego 2022 roku, bodaj w czwartej dobie obecnego konfliktu zbrojnego na Ukrainie, wysoki rangą urzędnik ONZ zakomunikował, że liczba cywilów zabitych podczas działań wojennych sięgnęła 102 (słownie: stu dwóch) udokumentowanych przypadków. W tym samym dniu część polskich mediów jęła grzmieć wielkim głosem o „ludobójstwie ludności ukraińskiej”.

Pragnę zapewnić o moim szacunku dla tych i innych ofiar, tej wojny i innych wojen. Wszystkie rzeczywiste zbrodnie powinny zostać rozliczone, niezależnie od narodowości ofiar i sprawców. Tym niemniej trudno w tym miejscu nie wspomnieć haniebnej postawy polskich polityków, historyków i dziennikarzy, którzy przez wiele lat, w imię źle pojętego dobrosąsiedztwa, negowali fakt ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Dla nich wyrżnięcie stu kilkudziesięciu tysięcy ludzi (licząc same tylko ofiary UPA) nie było ludobójstwem.

Ileż gładkich eufemizmów wymyślono na tę okoliczność: „wołyńska tragedia”, „tragiczne wydarzenia”, „smutne wypadki”… Utytułowani dziejopisowie narzucali „obiektywne” i „wyważone” określenia: „antypolska akcja”, „walki partyzanckie z Polakami” (tak właśnie – dla niektórych nabijanie dzieci na widły, przerzynanie ludzi piłami, obdzieranie ich ze skóry bądź rozpruwanie brzuchów brzemiennym niewiastom, wszystko to było „walką partyzancką”!).

Politycy z Warszawy udawali ślepców, kiedy za wschodnią granicą stawiano pomniki mordercom i zadeptywano mogiły pomordowanych; gdy ogłaszano dekrety o potrzebie wychowania ukraińskiej młodzieży w kulcie zbrodniarzy. Dla naszych reprezentantów nie stanowił problemu fakt, iż Lwowska i Wołyńska Rady Obwodowe (odpowiednik naszych sejmików wojewódzkich) ogłosiły rok 2022 – Rokiem UPA.

Takie mamy rodzime „elity”. Napuszeni dygnitarze z gębami pełnymi patriotycznych frazesów – mieliście za nic interesy polskiej ludności na Wschodzie. Pozwoliliście bezkarnie hodować upiory banderyzmu. Bo podobno to nie był dobry czas, żeby upomnieć się o Wołyń; ten czas nigdy nie był dla was dobry. Nie obchodziły was ustawy ograniczające na Ukrainie prawa mniejszości narodowych, w tym polskiej. To również dzięki wam Władimir Putin zyskał dogodny pretekst do inwazji.

Mówiliście, nadęte błazny, że pada deszcz, kiedy pluto wam w twarz. Jak pisał poeta „w pysk dadzą sobie napluć za tyle a tyle; gębę potem obetrą, a forsę przeliczą”. Udawaliście, że nie wiecie o dzisiejszych lękach kresowych Polaków; o ich strachu, że pomniki UPA i SS-Galizien, i te tłumy fanatyków maszerujących z pochodniami i skandujących swe uwielbienie dla Bandery i Szuchewycza – że to nie tylko wspomnienie wypadków sprzed kilkudziesięciu lat; że to groźna teraźniejszość, która kiedyś może znów wydać straszliwe owoce.

***

Wciąż wierzę w pojednanie polsko-ukraińskie. Jednak to niemożliwe, by zbudowano je na kłamstwie, na naszym przyzwoleniu na heroizację bandytów. Niewiele da na dłuższą metę także chwalebne współczucie dla ofiar obecnej wojny. Widziałem już podobne akcje wsparcia dla Rumunów, Czeczenów, bośniackich muzułmanów, Albańczyków z Kosowa. Za kilka miesięcy, za rok, za dwa wahadło społecznych nastrojów nieuchronnie odbije w przeciwną stronę. Taki jest los inicjatyw budowanych wyłącznie na emocjach.

Naprawdę trwałe braterstwo da się stworzyć tylko w oparciu o prawdę, także tę bolesną. Wtedy filarem przyjaźni może stać się wspomnienie o prawdziwych bohaterach Ukrainy. Takich, jak błogosławiony Grzegorz Chomyszyn człowiek który nie odwracał wzroku, który nie milczał wobec zła.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij