Nie znajdziemy w dziejach świata katastrofy, której przyczyny, przebieg i skutki zostałyby poddane dogłębniejszej analizie. Sprawę zatonięcia Titanica przenicowano na wylot, przy użyciu wszelkich dostępnych środków zbadała ją rzesza ekspertów, orzekały sądy, wylano morze atramentu, zapisano kilometry taśmy filmowej. Wydaje się, że wszystko już zostało na ten temat powiedziane. A może jednak nie…
W maju 1914 roku na łamach amerykańskiego miesięcznika „Franciscan Herald”, wydawanego w położonej nieopodal Chicago miejscowości Teutopolis w stanie Illinois, ukazał się ciekawy artykuł – na tyle krótki, iż warto go zacytować w całości.
Wesprzyj nas już teraz!
Bóg nie pozwoli z siebie szydzić (Ga 6, 7–8)
Rocznica okropnej katastrofy Titanica skłania do przypomnienia dziwnej historii, zasługującej na coś więcej niż jedynie przelotna uwaga. Kiedy budowano tego parowego potwora w dokach Belfastu, panowało powszechne mniemanie, iż całkowicie bezpiecznie przetrwa on największy nawet sztorm. Pośród setek zatrudnionych przy budowie statku znalazło się wielu ludzi pozbawionych wszelkiej religijności. Niektórzy z nich zabawiali się wypisywaniem okropnych bluźnierstw na jego burtach. Posuwali się wręcz do rzucania wyzwań Bogu, aby posłał statek na dno, jeśli tylko potrafi. Pisali: „Sam Chrystus nie zdoła go zatopić”. Podczas malowania statku bluźniercze napisy pokryto warstwą farby, ale przebiły one przez nią, znów stając się widocznymi i czytelnymi. Pewien katolicki oficer z załogi Titanica ujrzawszy je, napisał w liście do rodziców: „Jestem przekonany, że ten statek nigdy nie dopłynie do Ameryki z powodu szokujących bluźnierstw wypisanych na jego kadłubie”. Rodzice owi, mieszkający w Dublinie, wciąż przechowują ten list jako pamiątkę po synu. Dziś wiemy, jak ziściła się przepowiednia tego oficera. Szydercy sądzili, że ich bluźnierstwa będą przemierzać ocean rok po roku, jako jawna obraza Wszechmogącego. I co? Kiedy oczekiwali wiadomości z drugiej strony Atlantyku o bezpiecznym dotarciu Titanica do miejsca przeznaczenia, doszła ich druzgocąca wieść, iż oceaniczny kolos zatonął. Do posłania na dno dumnego statku z bluźnierczymi hasłami wystarczyło zderzenie ze zwykłą górą lodową.
Wykonał go rzemieślnik, lecz nie jest on Bogiem (Oz 8, 6)
Do dziś nie wiadomo, kto rozpowszechnił opinię o niezatapialności Titanica. I trudno się temu dziwić – któż po tak spektakularnej katastrofie przyzna się, iż podobne sformułowanie mogło zagościć na jego ustach bądź spłynąć z jego pióra?
Stocznia Harland & Wolff, w której statek został zbudowany, uporczywie zaprzeczała, jakoby kiedykolwiek użyła w jego opisie terminu niezatapialny, zrzucając całą winę na nadinterpretację ze strony prasy. Faktycznie, zarówno w popularnych dziennikach („Irish News” i „Belfast Morning News”), jak i w poważnym magazynie branżowym „Shipbuilder”, pojawiły się sformułowania, z których niezbicie wynikało, że dzięki zastosowanym w konstrukcji kadłuba wodoszczelnym grodziom statek, podobnie jak jego bliźniak Olympic, staje się praktycznie niezatapialny. Czyż jednak można się dziwić nadinterpretacjom medialnym, skoro sam armator – oceaniczna kompania żeglugowa White Star Line – informował w reklamowej broszurze, iż jego dwie najnowsze, wspaniałe jednostki zostały zaprojektowane jako niezatapialne. Być może opinia ta zrodziła się pod wpływem producenta grodzi wodoszczelnych – firmy Stone & Lloyd, która ogłosiła, iż grodzie owe czynią statek praktycznie niezatapialnym.
Kto by się jednak przejmował przysłówkami? Praktycznie, niepraktycznie, niezatapialny to niezatapialny! Opinia błyskawicznie stała się legendą, legenda stała się mitem…
Kiedy do nowojorskiego oddziału White Star Line dotarła wieść, iż należący doń transatlantyk znalazł się w poważnych opałach, jego wiceprezes Philip A. S. Franklin orzekł: Pokładamy absolutne zaufanie w Titanicu. Jesteśmy przekonani, że ten statek jest niezatapialny. W chwili gdy wypowiadał te słowa, „niezatapialny” spoczywał już na dnie oceanu.
Nie tylko jednak armator żywił niezłomną pewność co do absolutnego bezpieczeństwa korzystających z jego usług podróżnych. Oni sami byli o tym nie mniej przekonani. Jedna z pasażerek, Margaret Devaney wyznała: Wybrałam Titanica, bo słyszałam o nim, że jest niezatapialny. Inny pasażer, Thomson Beattie tak pisał w liście do domu: Zmieniliśmy statek i przypłyniemy innym – nowym i niezatapialnym.
Komuż bardziej ufa człowiek wchodzący na pokład każdej jednostki – czy to naziemnej, nawodnej czy latającej – jak nie jej kapitanowi? A dowodzący Titanikiem najwyższej klasy specjalista w swej dziedzinie, kapitan Edward J. Smith nie pozostawiał w tej materii miejsca na najmniejsze wątpliwości: Nie potrafię sobie wyobrazić warunków, które mogłyby spowodować zatonięcie tego statku ani żadnego rzeczywiście poważnego wypadku, jaki mógłby mu się przytrafić. Współczesne budownictwo okrętowe ma już tego rodzaju problemy daleko za sobą.
Jak Bóg będziecie (Rdz 3, 5)
Trudno dzisiaj uwierzyć, by ktoś naprawdę mógł sądzić, iż siedemdziesiąt tysięcy ton stali może być niezatapialne, jednakże był to rok 1912 – próg Nowego Wspaniałego Świata – kulminacyjny moment trwających od stulecia gwałtownych przemian cywilizacyjnych, owocujących radykalną metamorfozą mentalności społeczeństw Zachodu.
Świat osiągnął wówczas nienotowany nigdy wcześniej stopień zamożności, bezpieczeństwa i stabilizacji, nie wspominając nawet o wygodzie życia codziennego. Od kilkudziesięciu wszak lat człowiek Zachodu korzysta z urządzeń, o jakich wcześniejszym pokoleniom nawet się nie śniło. Ma w domu kanalizację i bieżącą wodę, wnętrza oświetla mu elektryczna żarówka, rozmawia przez telefon, słucha muzyki z płyt, chodzi do kina, fotografuje niedużym przenośnym aparatem, buduje drapacze chmur…
I podróżuje – nieporównanie częściej i dalej niż jego przodkowie. A nade wszystko – bezpieczniej (w ciągu czterdziestu lat poprzedzających rejs Titanica na transoceanicznych liniowcach pasażerskich przemierzających szlaki północnego Atlantyku zginęły zaledwie cztery osoby).
Pierwsza dekada XX stulecia przyniosła gwałtowne przyspieszenie tego i tak dotychczas bezprecedensowego skoku technologicznego. W roku 1912 średnia prędkość pociągu ekspresowego zbliżała się do stu dziesięciu kilometrów na godzinę, podróż przez Atlantyk statkiem napędzanym turbiną parową trwała najwyżej tydzień, samochód dawno już przestał być luksusowym gadżetem stając się powszechnym narzędziem pracy (gdy wodowano Titanica, ich liczba w samych Stanach Zjednoczonych sięgała pół miliona). W roku 1903 człowiek po raz pierwszy oderwał się od ziemi na pokładzie maszyny cięższej od powietrza, by sześć lat później przelecieć nad kanałem La Manche…
Ówczesny człowiek Zachodu pokłada niezachwianą wiarę w nauce i postępie, sądząc, że rozwiązanie wszystkich problemów dręczących ludzkość od samego jej zarania to tylko kwestia czasu. Przecież z globusa zniknęły już białe plamy, coraz precyzyjniejsza staje się też mapa ludzkiego organizmu. Nauka zaczyna penetrować świat wirusów, hormonów, a nawet genów. Poznano już promieniowanie X i teorię względności Einsteina. A gazety co chwilę donoszą o kolejnym niebywałym odkryciu czy wynalazku…
Lud nierozumny dąży ku swej zgubie (Oz 4, 14)
Człowiek Zachodu pierwszej dekady XX wieku – niezłomnie przekonany, iż przekroczył już wszelkie możliwe granice – religię traktuje jak zabobon, który powinno się jak najszybciej wrzucić w otchłań zapomnienia. W zasadzie logiczne – skoro sam potrafi stwarzać rzeczy dotychczas niepojęte, po co mu Stwórca? Skoro sam potrafi kierować własnym losem, po co mu Opatrzność? Skoro sam potrafi stworzyć sobie raj, po co mu Zbawiciel?
Po co mu Bóg? Zresztą, filozof już trzy dekady wcześniej ogłosił Jego śmierć…
Dlaczego zatem – skoro Boga nie ma – człowiek rzuca Mu wyzwanie?
Z niezwykle prostej przyczyny: ponieważ istotą ateizmu wcale nie jest niewiara w Boga, lecz walka z Nim. Stąd nie powinno specjalnie dziwić wypisywanie przez robotniczą gawiedź w dokach Belfastu bluźnierczych haseł na burtach statku, o którego tytanicznej potędze była dogłębnie przekonana, informacje wszak czerpała z pierwszej ręki – od gazeciarskiej gawiedzi sprzedającej najnowsze wieści na rogach ulic. A trudno o grupę społeczną, która miałaby się za nowocześniejszą, lepiej poinformowaną i bardziej światową od wielkomiejskiej gawiedzi. Ma wszak smartfony, fejsbuki, twittery…
Postawę tę musiał z pewnością podzielać chłopiec okrętowy z Titanica zapytany 10 kwietnia 1912 roku w porcie Southampton przez Albertową Caldwell, czy statek jest rzeczywiście niezatapialny, gdyż z niezmąconą pewnością odparł: Tak jest, psze pani. Nawet Bóg nie dałby rady go zatopić.
Tekst jest fragmentem artykułu. Całość została opublikowana w 25. numerze magazynu „Polonia Christiana”