Od kilku lat możemy zaobserwować w środowiskach katolicyzmu liberalnego krytykę pod adresem katechizmowych prawd wiary. Pierwszym zarzutem jest sam fakt skodyfikowania owych katechizmowych prawd. Zauważa się, że katalog ten nie został sformułowany przez żadne gremium magisterialne Kościoła. Oczywiście w pewnym sensie tak jest. Nie posiadamy jednego dokumentu, który w sposób syntetyczny wymieniałby sześć prawd wiary. Nie oznacza to jednak, że same prawdy są wymyślone przez jakiegoś katechetę. Występują one w nauczaniu Kościoła i wielokrotnie są potwierdzane przez Magisterium. Kwestią dogmatyczną jest zaś nie ich skatalogowanie, lecz ich treść. Nie o tym jednak będzie mowa w tym rozważaniu.
Jedną z prawd najczęściej podważanych jest prawda o tym, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Krytyka tej prawdy dokonuje się na różnych poziomach i w odniesieniu do różnych aspektów owej prawdy. Wskazuje się, że obraz Boga karzącego jest rzekomo nieewangeliczny. W ostatnim czasie mieliśmy pośrednie kwestionowanie tej prawdy w powszechnym przekonaniu, że Bóg nie może zsyłać kary doczesnej w postaci kataklizmów, zaraz czy innych nieszczęść za złe czyny ludzkości. Takie aprioryczne twierdzenie, jakoby nieszczęścia, które przychodzą na ludzkość czy daną społeczność nie mogły być karą Bożą są oczywiście wielce wątpliwe i uderzają w samo Objawienie biblijne. W historii zbawienia mamy przecież opowieści o tym, że Bóg zsyłał karę – czy to w postaci wojny, czy zarazy, czy też głodu za jakieś przeniewierzenie się bądź ogółu społeczności, bądź jego przedstawicieli. Kara sama w sobie nie może mieć oczywiście charakteru zemsty. Bóg rzeczywiście nie może się mścić – i wydaje się, że zbyt mocne kojarzenie kary z pomstą stoi często u podstaw twierdzenia, jakoby Bóg nie mógł zsyłać lub dopuszczać jakiegoś nieszczęścia za sprzeniewierzenie się Jego ludu.
Kara, która realizuje się w doczesności, w kontekście religijnym ma zawsze charakter naprawczy. Pismo świadczy, że Bóg zsyła nieszczęście na opamiętanie człowiekowi. W takiej karze rzeczywiście widzimy, że jest ona podyktowana miłością, a nie odwetem. Podobnie jak rodzice czasami nakładają jakąś karę na dziecko, robią to w celu, by dziecko zreflektowało się w obliczu swojego złego zachowania i poprawiło się. Kara ponadto uczy nas tego co dobre, a co jest złe. Dzięki karze uczymy się granic, poznajemy co jest właściwe, a co właściwe nie jest.
Wesprzyj nas już teraz!
Po wtóre często zwraca się uwagę, że taka kara doczesna dotyka jednakowo tych, którzy zawinili jak i niewinnych. Bóg karząc niewinnych byłby więc wobec niektórych niesprawiedliwym sędzią. Tutaj jednak również spoglądając na powszechne działanie Boga pomijamy Jego działanie indywidualne, wobec poszczególnych ludzi. Cierpienie, które dotyka człowieka będzie przecież zupełnie inaczej przeżywane przez człowieka, który zawinił, czyli przez tego, kto odwrócił się od Boga, i inaczej przez tego, który przy Bogu trwa. Dla przeniewiercy może ona faktycznie być okazją do refleksji i nawrócenia. Natomiast nieszczęście dotykające człowieka zjednoczonego z Bogiem, nie będzie odczytywane przez niego jako kara, na którą nie zasłużył, ale może, dzięki łasce Bożej być narzędziem uświęcenia, jeszcze głębszego zjednoczenia z Bogiem, lub włączeniem człowieka świętego w ekspiację za grzechy braci. W takim kontekście niezawinione cierpienie świętego staje się czymś w rodzaju włączenia go w ekspiacyjną ofiarę Chrystusa – najbardziej niezawinionego spośród wszystkich ludzi. Tak pojmował swoje cierpienia chociażby św. Paweł – jako cierpienia, przez które dopełnia miary zbawczych cierpień chrystusowych. Bóg nie zapomni o swoich wiernych. By jednak tak móc spoglądać na kwestię cierpienia, należy na nie patrzeć ewangelicznie – czyli przez pryzmat krzyża chrystusowego. Niestety, współcześnie nasze spojrzenie na cierpienie jest zdominowane hedonistycznym duchem świata, który cierpienia się boi, przed cierpieniem ucieka i w cierpieniu nie dostrzega przestrzeni działania Boga. Duch współczesności pragnie Ewangelii bez krzyża – prawdziwą Ewangelię czyta przez pryzmat ducha hedonizmu zamiast na świat patrzeć przez ducha Ewangelii, której krzyż jest istotnym szczytem.
Istotną treścią owej prawdy wiary nie jest jednak kara doczesna, lecz wieczna – mowa przecież w tejże prawdzie jest o karze w kontekście sądu. Bóg na końcu czasu dokonuje sądu sprawiedliwego. I tutaj również pojawiają się wątpliwości – wynikające z naiwnego rozumienia miłości Bożej.
Ludzie sceptyczni wobec tej prawdy wiary argumentują następująco: skoro Bóg jest miłością, to nie może dokonać sądu potępiającego, gdyż to mogłoby sugerować, że Bóg przekreślił człowieka i przestał go kochać. Oczywiście ustanie miłości Boga względem jakiegokolwiek stworzenia jest rzeczywiście niemożliwa.
Drugim argumentem przeciwnym jest rzekome zbytnie koncentrowanie się na sądzeniu uczynków. W samej formule nie ma co prawda mowy wprost o uczynkach, lecz o dobru i złu. Lecz taka forma mocno sugeruje, jakoby osoba podlegająca sądowi miała być osądzana na podstawie uczynków. Według niektórych taki stan rzeczy stanowi echo twierdzenia jakoby człowiek poprzez dobre uczynki wysługiwał sobie, niejako zarabiał na zbawienie. Trąci zatem w tym artykule pewna forma pelagianizmu. A przecież zostaliśmy zbawieni przez łaskę – więc jeśli mamy łaskę, to gdzie jest jeszcze przestrzeń do sądzenia dobra i zła?
Przytaczając argumenty przeciwne tej prawdzie wiary, niektórzy twierdzą, że wobec takich zarzutów owa prawda wiary jest archaiczna, naznaczona antropomorfizmem, a przez to po prostu błędna. Inni próbują nadać jej nową, bardziej „światłą” interpretację. I tak na przykład niektórzy twierdzą, że skoro Bóg nie może dokonać sądu potępiającego, to właściwie sąd polega na tym, że to człowiek sam siebie osądza w obliczu Bożej Prawdy. Jest to pogląd obecnie bardzo powszechny. W takiej interpretacji możemy wyróżnić dwie różne wersje. Według pierwszej człowiek na sądzie ostatecznym sam osądza się stając w obliczu Boga-Prawdy i dokonuje sądu sprawiedliwego. Zachowana zostaje tutaj prawda o tym, że nasz ostateczny los różnie może być rozegrany – rzeczywiście potępienie jest realnym zagrożeniem. Według drugiej, człowiek w momencie, kiedy staje przed Bogiem, dokonuje ostatecznego wyboru. Dopiero po śmierci bowiem, kiedy zasłona doczesności zostaje zdarta, a człowiek widzi Boga takiego jakim jest naprawdę może rzeczywiście dokonać właściwego, wolnego i ostatecznego wyboru Boga. W takim przypadku wydaje się, że zagrożenie potępienia, aczkolwiek istnieje ze względu na wolność człowieka, jest jednak zagrożeniem znikomym, wręcz niemożliwym do wyobrażenia. Któż bowiem widząc Boga takiego jakim jest mógłby Go odrzucić?
Interpretacje owe są jednak dość problematyczne. Zacznijmy od samej natury sądu i przypisywania go człowiekowi, jako dokonującemu albo ostatecznego wyboru, albo osądzającego siebie wobec ostatecznej Prawdy.
Nawet jeśli uznamy, że na sądzie ostatecznym to człowiek sam siebie osądza według Prawdy Bożej, to trzeba stwierdzić, że taki pogląd jest wątpliwy z teologicznego punktu widzenia. Pozornie wydaje się, że zdejmuje on z Boga odpowiedzialność. Bóg nie jest wtedy tym, który dokonuje aktu odrzucenia człowieka. Jego miłość jest niezachwiana. Jednakże sam akt sądu ostatecznego jest prerogatywą Boga. Do Boga jako absolutnego władcy należy władza sądzenia. Jeśli cedujemy ją na człowieka, to faktycznie człowiekowi przypisujemy prerogatywę boską. Zatem takie rozwiązanie rodzi więcej problemów niż ich rozwiązuje. Bardziej więc wskazane jest jednak utrzymanie twierdzenia, że to Bóg sądzi.
Czy jednak Bóg sądzi człowieka czy czyny? Jeśli człowieka, to czy może przestać kochać stworzenie, którego sam jest Stwórcą? A jeśli czyny, to czy rzeczywiście prawdą jest, że nie łaska, ale uczynki nas zbawiają? Że Bogu należy „zapłacić” za zbawienie?
Oczywiście Bóg w pierwszej kolejności sądzi człowieka. Czynami dobrymi nie da się zapracować na zbawienie. Czynami złymi nie da się zgasić Bożej miłości. Jednakże dogmatem wiary jest prawda, że dobre czyny wysługują nam zbawienie. Co ciekawe, w świadomości wielu współczesnych mocno przebija się przekonanie, jakoby myślenie, że uczynkami zasługujemy sobie na zbawienie było myśleniem pogańskim. Jednocześnie ta sama świadomość mieści w sobie pogląd, że jeśli ktoś nie był wierzącym, ale był dobrym człowiekiem, to przecież pójdzie do nieba… paradoksalne…
Kościół naucza, że uczynki same w sobie nie wysługują zbawienia. Nie wystarczy więc być dobrym człowiekiem, żeby dostąpić zbawienia. Sobór Trydencki naucza w tej kwestii: „Mówimy, że [człowiek] zostaje usprawiedliwiony «przez wiarę», bo wiara jest początkiem ludzkiego zbawienia, fundamentem i korzeniem wszelkiego usprawiedliwienia, bez niej «niemożliwe jest podobać się Bogu» ani dojść do wspólnoty Jego synów; mówimy zaś, że jest usprawiedliwiony «darmowo», bo nic co poprzedza usprawiedliwienie, wiara lub uczynki, nie zasługuje na łaskę usprawiedliwienia; jeśli jest łaską, to nie z uczynków, w przeciwnym razie (jak mówi Apostoł) łaska nie byłaby już łaską” (Sobór Trydencki, Dekret o usprawiedliwieniu, rozdział 8).
Zatem rzeczywiście, nie uczynki zbawiają. Nie wystarczy być dobrym człowiekiem. Trzeba być człowiekiem wierzącym. Wiara jest cnotą teologiczną, czyniącą z nas dzieci Boże. Sąd odnośnie do człowieka polega na tym, że Bóg jakby rozpoznaje w człowieku swoje własne życie, swoją istotę – dostrzega w człowieku własne podobieństwo, tchnienie własnej substancji. Rozpoznaje w człowieku dziecko oddane Mu, i dzielące z Nim wspólnotę życia. Jeśli zbawienie nie polega na przebywaniu w jakiejś krainie szczęśliwości, ale polega na życiu w Bogu i z Bogiem, to sąd rzeczywiście sprowadza się do rozpoznania i potwierdzenia czy człowiek jest zamknięty w swoim egoizmie i żyje tylko swoim własnym życiem, czy jest obdarzony naturą Bożą, czy jest „usynowiony” i dzieli swoje życie z Bogiem. Do zbawienia jest zatem koniecznie potrzebna łaska Boża – co stanowi inną prawdę wiary, a ta łaska urzeczywistnia się w postaci nadprzyrodzonej cnoty wiary – czyli udziału w życiu Boga.
Co jednak z uczynkami? Przecież artykuł, któremu się przyglądamy pośrednio mówi o uczynkach. Sobór w tej kwestii potwierdza, że uczynki rzeczywiście mogą być zasługujące: „do ludzi usprawiedliwionych, którzy przyjętą łaskę trwale zachowali albo utraconą odzyskali, trzeba kierować słowa Apostoła: «Obfitujcie we wszelki dobry czyn, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu». «Bóg nie jest niesprawiedliwy, aby zapomniał o waszym czynie i miłości, którą okazaliście w imię Jego» oraz: «Nie traćcie ufności waszej, która ma wielką zapłatę». Dlatego też dobrze czyniącym «aż do końca» i mającym nadzieję w Bogu trzeba ukazywać życie wieczne jako łaskę miłosiernie przyobiecaną synom Bożym przez Jezusa Chrystusa i jako nagrodę, która wiernie ma być przyznana z obietnicy tego samego Boga za ich dobre uczynki i zasługi. To jest ów wieniec zwycięstwa, o którym Apostoł mówił, że zostanie mu dany przez sprawiedliwego sędziego po zakończeniu walki i biegu, i nie tylko jemu, ale wszystkim, którzy miłują Jego przyjście. Gdyż tenże Jezus Chrystus, jako głowa dla członków i szczep winny dla latorośli, nieustannie udziela usprawiedliwionym mocy, która zawsze poprzedza, towarzyszy i następuje po ich dobrych czynach, bez której one w żadnym razie nie mogłyby być miłe Bogu i zasługujące” (Sobór Trydencki, Dekret o usprawiedliwieniu, Rozdział 16), i dalej: „Gdyby ktoś mówił, że otrzymanej sprawiedliwości nie utrzymuje się ani nie zwiększa wobec Boga dobrymi uczynkami, ale że są one tylko owocami i znakami uzyskanego usprawiedliwienia, a nie także przyczyną jego wzrostu – niech będzie wyklęty” (Sobór Trydencki, Kanony o usprawiedliwieniu, nr 24), oraz: „Gdyby ktoś mówił, że sprawiedliwi za dobre uczynki dokonane w Bogu nie powinni oczekiwać ani mieć nadziei na wieczną nagrodę od Boga przez Jego miłosierdzie i zasługę Jezusa Chrystusa, jeśli w czynieniu dobra i przestrzeganiu Bożych przykazań wytrwali aż do końca – niech będzie wyklęty” (Sobór Trydencki, Kanony o usprawiedliwieniu, nr 26).
Zatem sprawa wygląda następująco: same dobre uczynki nie mają mocy zbawczej. Natomiast uczynki wypływające z wiary, owszem. Człowiek niewierzący nie może liczyć na zbawienie ze względu na swoje uczynki. Natomiast uczynki człowieka wierzącego (usprawiedliwionego) są zasługujące. Jak to rozumieć? Dlaczego uczynki powodują „wzrost sprawiedliwości” i możemy spodziewać się za nie nagrody?
Otóż wykluczone jest tutaj rozumienie dobrych uczynków jako swoistej waluty, za którą wykupujemy sobie zbawienie – czyli przepłacamy Boga, by na sądzie ostatecznym osądził nas łaskawie. Wszak same dobre uczynki nie dają nam łaski usprawiedliwienia. Natomiast uczynki wypływające z wiary już są zasługujące.
Wiara, jak wspomnieliśmy wyżej, jest cnotą teologiczną, czyli cnotą jednoczącą nas z Bogiem. Jeśli dokonujemy uczynków wypływających z wiary, nasze dobre uczynki przestają być tylko dobrymi uczynkami. Stają się one jakby przestrzenią sakramentalną, czyli przestrzenią, w której uobecnia się działanie i rzeczywistość samego Boga. Jeśli dokonujemy dobrego czynu w zjednoczeniu z Bogiem, to nasze dobre uczynki, które z natury są jedynie nasze, ludzkie – stają się naczyniem wypełnionym dobrocią Boga. Dobry czyn wierzącego jest przestrzenią, w której uobecnia się Bóg – jedyny prawdziwie dobry. Dobry czyn wiary jest zatem jakby aktem konsekracji świata stworzonego, przeistoczeniem kawałka przestrzeni naszej woli w przestrzeń, w której manifestuje się działanie samego Boga. Taki czyn jest zasługujący – to znaczy jest aktem, który sam przez się jest zbawczy – bo zbawienie to przecież zjednoczenie z Bogiem, a nie nagroda za bycie grzecznym. I na sądzie taki dobry czyn również zostanie poczytany jako akt woli ludzkiej, podporządkowanej woli Bożej i zjednoczonej z nią, czyli akt, w którym Bóg rozpoznaje Siebie i swoje działanie w przestrzeni woli i działania człowieka. Akt dobrego czynu z wiary jest poniekąd aktem Bosko-ludzkim.
Po drugie, czyny nie są jedynie jakimiś aktami oderwanymi od nas samych. Każdy czyn w jakimś stopniu nas kształtuje i determinuje – zarówno dobry czyn, jak i zły. Dzisiaj bardzo akcentowana jest potrzeba radykalnego oddzielanie grzechu od grzesznika – i słusznie. Grzesznik zawsze może się nawrócić i porzucić swoje grzeszne czyny – aby mu w tym dopomóc należy potępić grzech, a nie jego samego. Niemniej jednak zarówno grzechy jak i dobre czyny są aktami, które stopniowo, lecz miarowo budują naszą tożsamość i determinują naszą istotę. Człowiek, który kocha grzech i w nim się pławi, w swojej istocie staje się przez grzech coraz bardziej utkany. Ostatecznie grzesznik może uformować swoją tożsamość w taki sposób, że nie pozostanie w nim nic z pierwotnego piękna podobieństwa Bożego czy Bożego dziecięctwa. W momencie, kiedy nasze grzeszne czyny tak nas ukształtują, że rdzeń naszej istoty, nasz rozum i wola staną się przepojone grzesznością, to rzeczywiście sąd Boga będzie potępiający – odrzucający nas, gdyż Bóg nie znajdzie w naszej tożsamości swojego blasku. Owszem – zawsze pozostanie w nas jakaś iskra pochodzenia Bożego – chociażby w samym akcie naszego istnienia. Niemniej nasze „ja” stanie się zdeterminowane przez grzech, a więc w naszym „ja” – w tym co nas stanowi, Bóg nie odnajdzie tego, co pierwotnie tam umieścił. Nasze istnienie zachowa, lecz nas odrzuci – uformowanych już nie przez Jego łaskę stwórczą i uświęcającą, lecz wyłącznie przez naszą egoistyczną autodeterminację – gdyż Bóg nie może mieć wspólnoty z tym, co nie jest naznaczone Jego chwałą – czyli z grzechem. Na tej zasadzie potępiony jest Szatan. Jako duch, czyli istota prosta (w której istnienie i działanie są absolutnie spójne), Anioł determinuje siebie absolutnie każdym swoim czynem, czy mówiąc precyzyjniej, aktem woli. Szatan w pierwszym akcie woli sprzeniewierzył się Bogu i jego istota stała się samym sprzeniewierzeniem. Jako tak zdeterminowana nie jest zdolna do nawrócenia. Anioł w pierwszym akcie uwielbił Boga i jako taki w swojej istocie jest samym aktem oddania Bogu czci. Człowiek jest istotą złożoną, to znaczy, że inaczej niż w przypadku czystych duchów, w nas istnienie i działanie nie są bezwzględnie tożsame. Przez grzech zatem cząstkowo zdeterminowaliśmy naszą naturę – która stała się skłonna do złego. Przez konsekwentne grzeszenie możemy jednak ją zdeterminować i ukształtować ostatecznie. Analogicznie dzieje się z dobrymi czynami wypływającymi z wiary – ostatecznie mogą one ukształtować w nas obraz, a nawet tożsamość synów Bożych.
A więc wszystko wydaje się tutaj w porządku. Bóg jest sędzią sprawiedliwym. Sam jest miarą swojego sądu. Odrzuca wszystko, co do Niego nie należy – zarówno nasze złe czyny, jak i to, co w nas przez te czyny jest ukształtowane. Przyjmuje wszystko w czym tkwi pierwiastek Jego istoty i chwały – a wiec nasze dobre czyny – oczywiście te, które są dokonywane w wierze, w zjednoczeniu z Nim – oraz przyjmuje nas i to, co w nas przez Jego łaskę w uczynkach jest ukształtowane.
Taka jest wiara Kościoła od samego początku. Ta wiara jest naprawdę przemyślana i konsekwentna. Bóg naprawdę jest miłosierny i sprawiedliwy. Naprawdę traktuje nas i nasze życie poważnie. Naprawdę respektuje i liczy się z udzielonym nam darem wolności. To raczej współczesny człowiek, nie zastanawiając się, co oznaczają poszczególne prawdy wiary, spoglądając bardzo płytko i będąc przekonanym o swojej wyższości względem poprzednich pokoleń, błędnie twierdzi, że lepiej zna zamysł Pana niż znali ją nasi ojcowie w wierze, święci i w końcu sam Kościół, który w swojej doktrynie jest niezmienny. Więc może warto, nim z tym poczuciem wyższości znowu zaczniemy kwestionować jakieś artykuły wiary i je zmieniać lub modyfikować, zastanowić się czy nasze niezrozumienie owych prawd nie wynika z naszej krótkowzroczności i z tego, że to my, a nie doktryna, potrzebujemy reformy naszego myślenia – na bardziej katolickie.
O. Jan Strumiłowski OCist.
https://pch24.pl/opinie/szesc-wielkich-prawd-wiary/
https://pch24.pl/opinie/pokolenie-platkow-sniegu-dzieci-musza-wiedziec-ze-bog-za-dobro-nagradza-a-za-zlo-karze/
https://pch24.pl/opinie/ks-prof-robert-skrzypczak-twierdzenia-ze-piekla-nie-ma-sa-potepiane-przez-kosciol/