Bolszewizm można uznać za rodzaj choroby. Tak twierdził Józef Mackiewicz, który polemizował z przekonaniem, że bolszewizm wyrasta z nędzy i rozpaczy. W Korei Południowej na przykład komuniści „rodzili się” jako zjawisko naukowe na uniwersytetach, gdzie raczej uczęszczała dobrze sytuowana młodzież. Natomiast żyjący w ciężkich warunkach południowokoreańscy chłopi bez wahania wydawali miejscowej policji agentów komunistycznych z Północy – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jakub Polit.
Czym jest bolszewizm?
Bolszewizm to totalitarna utopia wymyślona przez rosyjskich skrajnych socjalistów, czyli maksymalistów, jak określił ich kiedyś prof. Jan Kucharzewski.
Wesprzyj nas już teraz!
Czy bolszewizm był tylko w Rosji?
Bolszewizm narodził się w Rosji. Oczywiście można poszukiwać jego rozmaitych korzeni w różnych utopiach jeszcze z okresu starożytnego, w pomysłach rewolucji francuskiej, w „Sprzysiężeniu równych” Gracchusa Babeufa. Niemniej wydaje się, że bolszewizm będąc totalitaryzmem po pierwsze potrzebuje do swojego rozkwitu i funkcjonowania środków masowego przekazu. Na początku XX wieku była to prasa, później radio. Po drugie: jest rzeczą charakterystyczną, że bolszewizm nie jest po prostu nasileniem do którejś potęgi dawnej tyranii carów rosyjskich. Stalin to nie jest Iwan Groźny do sześcianu, a Lenin to nie jest tylko wielki demagog, jeszcze jeden Robespierre.
Prawda jest taka, że do stworzenia totalitaryzmu potrzebna jest jako podglebie słaba demokracja. On nigdy nie wyrasta z autorytaryzmu, bo nie może.
W związku z tym Bolesław Bierut, Józef Cyrankiewicz i reszta towarzyszy zainstalowanych w Polsce byli bolszewikami?
Bierut i jego towarzysze z PPR byli bolszewikami. Bierut był przecież obywatelem sowieckim i członkiem Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików, która dopiero w roku 1952 roku na swoim XIX Zjeździe zmieniła nazwę na Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego. Bierut był więc bolszewikiem nie tylko z ducha, ale jak najbardziej formalnie także i de nomine.
Jeśli zaś idzie o Cyrankiewicza, to był on raczej pływającym oportunistą. Tu mieliśmy do czynienia z nieco innym zjawiskiem. Cyrankiewicz nie miał faktycznej władzy, a „jedynie” podjadał jej śmietankę.
Dlaczego przyjęło się, że bolszewikami nazywa się dzisiaj jedynie „architektów” rewolucji październikowej?
Jest to swego rodzaju zwyczaj historiograficzny. Oczywiście można się z tym spierać, ale nie ulega najmniejszej wątpliwości, że będąc ściśle precyzyjnymi powinniśmy wartościować dokładnie przeciwnie. Pamiętajmy, że chociaż podział na bolszewików i mienszewików nastąpił jeszcze przed I wojną światową, to były to nazwy konwencjonalne i nieformalne. Jedni i drudzy bardzo długo uważali się nawzajem za skrzydła tej samej partii. Wobec tego formalnie arcy-bolszewik Lenin nigdy bolszewikiem nie był, ponieważ należał do Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Jest to jednak tylko spór o słowa. Tak samo można zapytać: „kiedy zaczyna się PRL, a kończy Rzeczpospolita Polska?”, a następnie wywodzić, że ponieważ Konstytucja PRL przemianowująca nazwę państwa pochodzi z roku 1952, więc wobec tego czasy masakry polskiego podziemia niepodległościowego, powszechnych procesów pokazowych etc., to czasy nie PRL, tylko II RP, kiedy obowiązywała jeszcze Konstytucja Marcowa z szerokim wachlarzem wolności obywatelskim.
Oczywiście chodzi o fikcję i nie bez powodu. Bowiem cały bolszewizm jest jednym wielkim kłamstwem.
Co ma Pan na myśli używając słowa „kłamstwo”? Ktoś może się oburzyć, że to słowo niewspółmierne do tragedii, jaką przyniósł światu bolszewizm…
Mówiąc o kłamstwie nie mam na myśli kłamstwa zabawnego w sensie, że był to okres bardzo wesoły. Oczywiście śmiać się można ze wszystkiego i to przez łzy, czego symbolem są rozmaite seriale i filmy powstałe w PRL jak „Alternatywy 4” czy „Miś”. Pamiętajmy również, że i okupację narodowo-socjalistyczną można, jak wskazuje znany na całym świecie serial „Allo, allo” przedstawić zabawowo. Zresztą pionierami takiego podejścia byli sami mieszkańcy ZSRR, jak na przykład Michaił Zoszczenko, który opisywał młodość Lenina. Jednakże rzeczywistość nie była zabawna.
Dlaczego więc użyłem słowa „kłamstwo”? Konfucjusz, którym się ostatnio zajmowałem z racji moich zawodowych kontaktów z historią Chin powiedział kiedyś, że prawdziwa kontrrewolucja, czyli jak twierdził odwrócenie wszystkiego, co jest złe, polegałaby na przywróceniu słowom ich sensu. Gdyby Konfucjusz żył 2500 lat później z pewnością zacząłby swój wywód filozoficzny od tego, że Lenin rozpoczął od pozbawienia słów sensu. Takie słowa jak demokracja, parlament, ludowładztwo, ojczyzna etc. zaczęły przez niego znaczyć coś dokładnie odwrotnego niż do tej pory.
My, Polacy mamy na tym polu własne, PRL-owskie doświadczenia. Robotnicy i chłopi nazywali „demokratkami” mercedesy i inne wielkie limuzyny rządowe, którymi rozbijali się po 1944 r. tzw. demokraci, a w rzeczywistości przedstawiciele partii totalitarnych. Wszystko należało odczytywać mniej więcej tak jak to było, czyli odwrotnie.
Może więc towarzysz Lenin miał rację, kiedy mówił, że „dyktatura proletariatu to rzecz zbyt poważna, żeby ją powierzać proletariatowi”?
Dyktatura proletariatu według Lenina miała polegać na dyktaturze awangardy tegoż proletariatu, to znaczy jego partii rewolucyjnej. Fakty są jednak takie, że w partii Lenina brakowało ludzi z rodowodem proletariackim, a jeśli byli tacy, to zajmowali drugo- i trzeciorzędne stanowiska.
Jak pamiętamy, o rządzie RP podczas wojny 1920, zwanej u nas nie bez powodu wojną bolszewicką, na Kremlu mówiono, że jest rząd arystokratyczno-burżuazyjny. Prawda jest taka, że przedstawicieli rosyjskiej szlachty, arystokracji więcej można byłoby naliczyć w ówczesnym rządzie Lenina niż w rządzie Witosa czy Daszyńskiego. Z pochodzenia szlachcicem był sam Lenin, był nim szef dyplomacji bolszewickiej Cziczerin, głównodowodzący na froncie polskim Tuchaczewski i wielu innych.
Rewolucję proletariacką w Rosji wzniecili bynajmniej nie przedstawiciele proletariatu. Ludzie z dołów społecznych dopuścili się podczas tej rewolucji nie lada okrutnych czynów, ale to nie oni byli jej inicjatorami.
Jak opisałby Pan „przeciętnego bolszewika”? Czego taki ktoś chciał od życia i świata?
Przede wszystkim bardzo trudno powiedzieć, kim jest „przeciętny bolszewik”. Można się zastanowić czy jest to członek partii bolszewickiej. Była to, jak powszechnie wiadomo, partia masowa. W takim razie można by powiedzieć, że przeciętny członek NSDAP to poczciwy urzędnik, gospodyni domowa, albo jakiś bauer, który wychodzi rano, być może nawet żegna się znakiem krzyża, aby obsiewać swoje pole. W pewnym bowiem momencie do partii zaczęli się zapisywać masowo rozmaitego rodzaju oportuniści, którzy traktowali to niezbyt poważnie. Podam przykład: jak wiadomo podczas sławnego referendum w roku 1946 w mieście Krakowie głosów „Trzy razy TAK”, postulowanych przez polskich odpowiedników bolszewików, czyli PPR, padło mniej niż było członków PPR w tym mieście. To oznaczało, że znaczna część nominalnych członków PPR głosowała przynajmniej raz „NIE”.
W takim razie powtarzam pytanie: któż to jest „przeciętny bolszewik”?
Pozwolę sobie je sprecyzować. Z jednej strony należy zapytać o poglądy wierchuszki bolszewickiej, kierownictwa partii, komisarzy ludowych etc. Z drugiej zaś zapytać o poglądy żołnierza Armii Czerwonej, który gdy była ku temu okazja w czasie wojny domowej, zwykle dezerterował.
Może zacznijmy od dołu, od żołnierza Armii Czerwonej. Przytoczę znaną relację z 1919 r. czerwonoarmisty podoficera, czyli kogoś, kto musiał się zastanawiać nad sensem swojego istnienia: „Jestem człowiekiem prostym, prawdę mówiąc niewiele czytałem o marksizmie, ale sądzę, że idzie o to, żeby nie było pieniędzy. W Rosji pieniędzy właśnie już nie ma. Jeśli ktoś czegoś potrzebuje, to otrzymuje od państwa talonik, a później następny talonik”. Mamy tutaj więc niezbyt wyrafinowaną filozofię życia kogoś, kto żyje dzięki państwu kosztem innych obywateli. Ci inni, będąc przeważnie chłopami, w Rosji mieli tego rodzaju odpowiedź: „Ziemię wprawdzie rozdajecie, ale zboże zabieracie co do ziarnka. Udławcie się taką ziemią. Chłopu jedynie z tej ziemi jedynie horyzont zostaje na własność”. To są definicje prostych ludzi. Jednych będących na wozie, takich jak cytowany czerwonoarmista twierdzący, iż idzie o to, aby nie było pieniędzy, bo on bez pieniędzy co do ziarnka grabi chłopów w myśl zasady „rabuj zrabowane”. Drugim jest ten, który skutków bolszewizmu, czyli przedsionku raju spełnionego, komunistycznego cudu, właśnie doświadcza.
Są także komuniści-rewolucjoniści tworzący Radę Komisarzy Ludowych. To są, odwołując się ponownie do Konfucjusza, ludzie, którzy dążą do równości, ale takiej, która nie widzi różnicy między obcym mężczyzną, a własnym ojcem, która nie widzi różnicy między własną zagrodą, a pierwszym lepszym obejściem. Innymi słowy, jak głosi Konfucjusz, żyją oni jak zwierzęta i ptaki. W tym podsumowaniu jest zaskakująco sporo słuszności. Proszę zwrócić uwagę na nazwę skonstruowanego przez bolszewików państwa, tworu zwanego Związkiem Socjalistycznych Republik Rad. Zwróćmy uwagę, że w określeniu tego tworu nie pada nazwa żadnego terytorium, żadnego obszaru, jaki można związać z jakimś konkretnym etnosem. Mamy Stany Zjednoczone Ameryki, mamy Rzeczpospolitą Polską, mamy Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii etc.
W przypadku ZSRR nie mamy do czynienia z nazwą żadnego terytorium. Innymi słowy bolszewicy stworzyli organizację uniwersalną, zapowiedź późniejszych Narodów Zjednoczonych, do której może przystąpić każdy, kto skonstruuje władzę sowiecką. Przy czym, jak pokazują przykłady Litwy, Łotwy, Estonii etc. – republik, które przystępowały niezupełnie dobrowolnie w skład tej organizacji – może przystąpić każdy, kto w danym momencie stworzy u siebie, niekoniecznie własnym rękami, rząd sowiecki. Są to więc apatrydzi, ludzie nie myślący o własnej ojczyźnie, traktujący ją w sposób mniej lub bardziej przypadkowy. Zgodnie z wywodami Trockiego rewolucja być może powinna była wybuchnąć w Anglii lub Niemczech jak to przewidywał Marks i jego towarzysze. A skoro tak się złożyło, że wybuchła ona w Rosji, to może przenieść swoje centrum gdzie indziej, może do Niemiec, może do Meksyku, gdzie w końcu Trockiemu wyczerpały się pomysły.
Czy można postawić znak równości między bolszewikiem a komunistą?
Każdy bolszewik był komunistą, ale nie każdy komunista był bolszewikiem, albowiem później, po rewolucji październikowej zaczęły powstawać najróżniejsze „herezje” w łonie samej partii bolszewickiej. Mam tu na myśli tych, którzy dążyli do bolszewizmu szybciej, krócej i na skróty; tych, którzy uchodzili za ultra-bolszewików czy tych, którzy całkowicie odmawiali sobie miana bolszewików.
Ruch komunistyczny przechodził wiele metamorfoz. W sensie ścisłym: bolszewizm to jest to, co zostało wymyślone przez Lenina i jego towarzyszy, aczkolwiek pamiętajmy, że kiedy w roku 1919 powstały dwa krótkotrwałe twory: Węgierska Republika Rad istniejąca około 100 dni i jeszcze krócej trwający twór w Bawarii to obie nazywały siebie bolszewickimi i były rządzone przez ludzi z partii bolszewickiej, wtedy jeszcze nazywającej się socjaldemokratyczną. Ostatecznie przywódca Węgierskiej Republiki Rad Bela Kun zdołał zbiec z Węgier odwojowanych przez białe siły admirała Horthy’ego. Potem został zgładzony w latach 30. przez Stalina.
Innymi słowy chociaż partia bolszewicka uchodzi za partię rosyjską, to jednak należeli do niej ludzie ze wszystkich stron świata, początkowo nie mający nawet obywatelstwa rosyjskiego.
Dlaczego we współczesnym świecie próbuje się szukać na siłę „dobrych” bolszewików. Za takiego uchodzi obecnie na przykład Lew Trocki, który na pewno chciał dobrze i gdyby to on doszedł do władzy to w ZSRR przenigdy nie doszłoby do ludobójstwa i gułagów. „Che” Guevara to z kolei wspaniały romantyk, którego świat nie zrozumiał. W Polsce „dobrym” bolszewikiem od kilku lat próbuje się uczynić Bieruta, który „dał Polsce elektryfikację”…
Wynika to z pewnością z nieuctwa, ale nie takiego, które można usprawiedliwiać. Wynika to również z zafascynowania cudami, ale nie takimi, które spełniał Jezus Chrystus czy święci katoliccy, tylko takimi, które można uznać za cuda mające podkład rzekomo naukowy.
Przypomnijmy sobie czasy wczesnego Oświecenia. Tutaj rzeczywiście zniechęceni własnymi ojczyznami myśliciele sięgali swoimi pomysłami ku egzotycznemu wschodowi. Wówczas pojawiły się pomysły Monteskiusza, że być może w Persji, w Indiach jest prawdziwa, czysta, bez cienia cierpienia i absurdu cywilizacja, w które panuje szczęście i dobrobyt.
Voltaire gloryfikował Chiny, jako kraj filozofujących królów i królujących filozofów, jako kraj ateistów etc. Obraz ten nie miał wiele wspólnego z rzeczywistością, ale pozwalał na marzenia.
Te marzenia odbijają się czkawką w XX wieku. Istnieje szereg prac na temat politycznych pielgrzymów, którzy w latach 30. jeździli do ZSRR. Można porównać ich do kosmonautów przemierzających dalekie układy w szczelnie zamkniętej kapsule. Ci ludzie opisywali to, co im się wydawało, że widzieli. A kiedy wreszcie nadszedł kres, bo Chruszczow ogłosił światu, że „to nie było tak”, to w takim razie żeby ratować utopię nalało przesunąć ją na inne pola i znaleźć nowych bohaterów.
Okazało się, że błędy Stalina były do uniknięcia, bo uniknął ich genialny Mao. Kiedy Mao został zdemaskowany, to patrzono na Kambodżę. Kiedy reżim Pol Pota upadł wizerunkowo, to pozostała Kuba, a potem można było sięgać dalej.
Dodatkowo pomógł upływ czasu. W gruncie rzeczy pomarli już wszyscy, którzy pamiętali rewolucję bolszewicką. Można więc było sięgać do tamtych lat, jako do czasów zagadkowych, które zostały w rozmaity sposób „obsmarowane”, ale których tak naprawdę prawdziwie nikt nie opisał. Wydaje się jednak, że tutaj mamy do czynienia z wydarzeniami wobec których rozum jest bezsilny. Nie tak dawno premier Kanady Justin Trudeau żegnał słodkimi słowami zmarłego Fidela Castro mimo że w Kanadzie do dziś żyją uciekinierzy z Kuby, którzy mogą jeszcze głośno mówić, jak naprawdę wyglądała Kuba pod jego tyrańskimi rządami. Niestety ludzie przy władzy, ludzie medialni, celebryci wolą raczej śnić niż patrzeć na rzeczywistość taką jaka jest. Nie jest to niczym złym, bo wszyscy lubimy mieć sny. Ale trzeba pamiętać, że w końcu trzeba się obudzić.
Czy bolszewizm „zdechł” wraz ze Związkiem Sowieckim?
Bolszewizm można uznać za rodzaj choroby. Tak twierdził Józef Mackiewicz, który polemizował z przekonaniem, że bolszewizm wyrasta z nędzy i rozpaczy. W Korei Południowej na przykład komuniści „rodzili się” jako zjawisko naukowe na uniwersytetach, gdzie raczej uczęszczała dobrze sytuowana młodzież. Natomiast żyjący w ciężkich warunkach południowokoreańscy chłopi bez wahania wydawali miejscowej policji agentów komunistycznych z Północy.
Wobec tego z bolszewizmem jest tak, jak to bywa z epidemiami, tak, jak to opisywał Camus w „Dżumie”. Można wytępić jego ogniska, ale nigdy nie można przyjąć, że zarodki w jakiś sposób nie powrócą, że jest się całkowicie uodpornionym etc. Przeważnie ci, którzy chorobę przechodzili jak my – Polacy, wiedzą o tym więcej niż niezaszczepieni, czyli mieszkańcy krajów, które bolszewizmu nie przeszły. Oni mogą tę chorobę przechodzić dużo ciężej.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
„Wszystkie maski Kremla. Czy Rosja się nawróciła?” ZOBACZ CAŁY FILM!