O trudności podejmowania przez młodzież życiowych decyzji, o motywacjach kandydatów do święceń i psychoseksualnej formacji kleryków mówi ks. prof. Roman Pindel, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej a także przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych diecezjalnych i zakonnych w Polsce.
Ustalmy na początku czy jest w tym roku „boom w seminariach”, jak okrzyknęły media w ubiegłym miesiącu?
Wesprzyj nas już teraz!
Nawet określono to zjawisko jako „efekt Franciszka”, ale fakty są takie, że w tym roku na pierwszy rok zgłosiło się 762 kandydatów (593 w seminariach diecezjalnych i 169 w zakonnych) a w ubiegłym roku było ich 832 (648 w seminariach diecezjalnych i 184 w zakonnych). Zatem w zestawieniu rok do roku jest lekki spadek liczby przychodzących na pierwszy rok. Pomyłka, powielana przez media, mogła wynikać stąd, że na początku września, gdy odbywał się zjazd rektorów, wielu dziennikarzy pytało lub wręcz sugerowało wzrost liczby powołań. Zrobiono wtedy robocze zestawienie przyjętych na pierwszy rok seminarium i zapewne – na podstawie danych z ubiegłych lat – projektowano liczbę przyjętych w trakcie drugiego naboru, który na ogół odbywa się w połowie września. Widocznie nie wszyscy ci przewidywani kandydaci zgłosili się, może odłożyli swoją decyzję na później.
Jak można podsumować seminaryjne statystyki?
– W wielu seminariach obserwowane są dość duże wahania w kolejnych latach, gdy idzie o liczbę przyjętych. Podam przykład z Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej z okresu, w którym jestem rektorem. Z archidiecezji krakowskiej w ostatnich trzech latach rozpoczynających pierwszy rok było 17, 35 i 23 kandydatów, gdy z diecezji bielsko-żywieckiej odpowiednio 24, 9 i 14. Są w tym roku seminaria, w których jest znaczny spadek liczby kandydatów na pierwszym roku, ale niektóre zakony odnotowały pewien wzrost, choć ewentualny „efekt Franciszka” w odniesieniu do zakonów winien być obserwowalny nie w zestawieniu liczb przyjętych na pierwszy rok studiów, ale przychodzących do nowicjatu. Natomiast, co do liczby wszystkich seminarzystów w Polsce, obserwuje się mniej więcej stałą liczbę w skali długofalowej z pewną tendencją spadkową. Jest to zresztą zbieżne ze zmieniającą się liczbą maturzystów.
Czy te wahania między liczebnością na kolejnych latach wynikają z tego, że dziś coraz częściej do seminariów nie idzie się bezpośrednio po maturze, tylko w różnych momentach swojego życia?
Tak, coraz więcej jest kandydatów, którzy są po pierwszym roku studiów, albo już jakieś skończyli. Kiedyś w seminariach diecezjalnych była jedna lub dwie takie osoby na roku, dziś jest przynajmniej kilka. Wiążę to z tym, że dziś w ogóle młodym ludziom trudno podejmować życiowe decyzje. Zdarzają się kandydaci, którzy przychodzą do nas drugi czy trzeci raz. Widać, że już sama decyzja o wstąpieniu do seminarium jest dla nich trudna, a co dopiero mówić o decyzji na całe życie, jaką są święcenia kapłańskie. Może być tak, że maturzysta, obawiając się podjęcia decyzji w jednym roku, chce się niejako sprawdzić czy utwierdzić w swojej decyzji i zgłosi się w następnym roku. Niekiedy dojrzewa w trakcie studiów, innym razem już po ich zakończeniu. Każdy ma swój czas, byle decyzja była dojrzała.
Z czego może wynikać ta trudność w podejmowaniu decyzji przez młodzież?
– To pewnie jest pytanie do psychologa, ale trudno nie dostrzec takiej właśnie tendencji. Wśród młodych kobiet obserwuje się podobny lęk, obawę przed oddaniem swojej wolności całkowicie. Dlatego żeńskie klasztory pustoszeją kosztem różnych form wolontariatu, bo to ostatnie zaangażowanie jest tylko czasowe, wyraża się niekiedy wprost taką mniej więcej deklaracją: „posłużę Panu Jezusowi pięć lat, a później zobaczę”. W zakonie czy seminarium tak się nie da. Paralelna sytuacja dotyczy młodych decydujących się na małżeństwo. Przypuszczam, że niejednokrotnie za tym, że chłopak z dziewczyną nie decydują się na ślub, stoi poczucie lęku: „a jak nam się nie uda?”.
Czy Kościół widzi dla siebie zadanie w pomaganiu podejmowania tych trudnych życiowych decyzji dzisiejszej młodzieży?
– To dobre pytanie. Na obserwowaną rzeczywistość powinniśmy jakoś reagować. Fundamentalne założenie jest takie, że Pan Bóg cały czas powołuje. Zakładamy wstępnie, że każdy, który do nas przychodzi, ma Boże powołanie. Nie można nim gardzić czy wybrzydzać, że mało, czy że nie odpowiada naszym oczekiwaniom. Owszem, trzeba pytać o najgłębsze motywacje takiej decyzji, ale przede wszystkim pytać, co można mu zaoferować i jak go prowadzić, takiego jaki przyszedł. Na pytanie, jacy są kandydaci, odpowiadam często: to najlepsi z tych, którzy aktualnie kończą szkoły średnie. Do seminarium przychodzi po prostu aktualne pokolenie. Jeżeli ktoś rozważa możliwość wstąpienia do seminarium, a nie jest tego pewien, to proponujemy mu kontakt z ojcem duchownym przez pewien czas, by w ten sposób dokładniej rozeznał swoje powołanie i nabrał pewności, uwolnił się od ewentualnych lęków, rozwiązał swoje problemy, po prostu dojrzał do decyzji.
W diecezji bielsko-żywieckiej, której klerycy studiują w naszym seminarium, jest kapłan odpowiedzialny za kontakty z młodzieżą myślącą o seminarium. Z nim przyjeżdża mała grupa mniej więcej raz w miesiącu, by przyjrzeć się, jak wygląda życie alumna, pomodlić się, zjeść obiad klerycki a przede wszystkim, by – niejako „na miejscu” – znaleźć potwierdzenie dla swoich zamiarów. W wielu zakonach jest tak, że nie przyjmuje się ludzi „prosto z ulicy”. Wymagany jest wcześniejszy kontakt listowny lub osobisty z duszpasterzem powołań. Do tego dochodzą dni skupienia, czy rekolekcje, a wszystko to po to, by młody człowiek zapoznał się nie tylko z charyzmatem danego zakonu, ale także z konkretnym środowiskiem i stylem życia, który podejmie. W ten sposób decyzja „narasta” i po roku czy dwóch wstąpienie do seminarium staje się czymś naturalnym, jako prosta konsekwencja dotychczasowych spotkań.
Myśli Ksiądz, że w każdej diecezji powinien być duszpasterz powołań taki jak ten w bielsko-żywieckiej?
– Wydaje się, że w diecezji bielsko-żywieckiej taki sposób „przygotowywania” do decyzji pomaga, przynajmniej części tych, którzy są przez nas przyjmowani. Powołanie tego typu instytucji to decyzja biskupa, trzeba jednak powiedzieć, że jest wielu wspaniałych księży, którzy – jak to się mówi, „mają rękę do powołań” – prowadząc czy to uczniów w szkole, czy lektorów do decyzji o wstąpieniu do seminarium. Statystyki pokazują, że w skali Polski 80-90 procent kleryków to są ci, którzy służyli przy ołtarzu czy byli uczestnikami formacji młodzieżowej, a którym życie konkretnego księdza nie tylko nie było obce, ale nawet pociągające. Chwała tym duszpasterzom, którzy niekoniecznie prowadzą jakieś akcje powołaniowe, ale dają po prostu świadectwo swoim życiem, modlą się, odpowiadają na pytania, gdy trzeba, dyskretnie podpowiedzą.
Czyli każdy kapłan jest duszpasterzem powołań?
Tak, zwłaszcza ten, który pracuje z młodzieżą.
Ksiądz Rektor do swojego seminarium przyjął w tym roku 14 kandydatów z diecezji bielsko-żywieckiej i 23 z archidiecezji krakowskiej. Kim są ci młodzi ludzkie?
– Najciekawsza jest chyba geografia pochodzenia. Połowa przyjętych na pierwszy rok pochodzi z miast i jest to stała tendencja. Bywało już i tak, że połowa krakowskich kleryków pochodziła z Krakowa i Nowej Huty. Prawdopodobnie dziś na wsiach jest w ogóle mniejsze zainteresowanie kształceniem się a jednak do seminarium wymagana jest matura i aspiracje akademickie. Wielu kandydatów pochodzi z miejscowości, skąd tradycyjnie są powołania: Kraków, Bielsko-Biała, Czechowice-Dziedzice, Nowy Targ, Wadowice, Żywiec, by wymienić tylko niektóre. Na pewno trudniej zdecydować się na seminarium młodemu człowiekowi z miejscowości, z której już dawno nie było żadnego powołania, a są i takie, gdzie przerwa wynosi 70 i 100 lat. Z psychologicznego punktu widzenia o wiele łatwiej zdecydować się na seminarium, kiedy w parafii jest duże grono ministrantów i lektorów, a co 2-3 lata ktoś z nich zostaje klerykiem. Można powiedzieć, że taka decyzja ma swoiste wsparcie środowiskowe.
Kilka tygodni temu media pisząc o tym „boomie w seminariach” próbowały sugerować, że jest to wybór łatwiejszego życia, stabilnego, pewnego zawodowo. Jakie są motywacje Księdza pierwszorocznych kleryków?
– Przyjście do seminarium wiąże się z odważną decyzją. Gdy w 1977 r. miałem wstąpić do seminarium, mama mojego kolegi spotkała mnie na rynku w Wadowicach i zapytała: „Chłopcze, co ty robisz?! Twoi rodzice nie należą do partii, ale ja chodzę na zebrania i słyszę cały czas, że Kościół się już kończy. Jaką ty sobie przyszłość szykujesz?”. Musiałem zmierzyć się i z taką perspektywą. Dziś podjęcie podobnej decyzji nie jest proste. Bywa, że wybór seminarium spotyka się ze sprzeciwem ze strony rodziców, czy wyśmianiem w klasie. Na pewno nie ułatwia takiej decyzji wizerunek Kościoła w mediach. Czy łatwo jest zostać klerykiem, a później księdzem, czyli członkiem takiej korporacji, która miałaby być pełna pedofilów?
Co do motywacji, to przyjmuje się za prawdziwą deklarację, jaką wypowiada kandydat czy kleryk. Oczywiste jest, że liczy się tylko motywacja religijna, a więc szczere pragnienie służenia Chrystusowi i Kościołowi, zwłaszcza jego członkom słabym i chorym. Motywacja na początku może wymagać oczyszczenia, pogłębienia lub poszerzenia. Ktoś wpatrzony w znanego mu duszpasterza młodzieży może przyjść z wizją kapłaństwa ograniczoną do takiej sfery posługi. Tymczasem, kto pragnie przyjąć święcenia, winien być gotowy do każdej posługi, zwłaszcza takiej, jaka jest aktualnie potrzebna w tym miejscu Kościoła, do którego został posłany.
Jak te motywacje weryfikuje się w czasie seminaryjnej formacji?
– Przede wszystkim na poziomie deklaracji, świadectwa, dzielenia się, w trakcie rozmów z rektorem i innymi przełożonymi oraz ojcem duchownym i spowiednikiem. W naszym seminarium jest też wiele innych okazji do zweryfikowania tych motywacji. Po pierwszym roku klerycy idą do szpitala dziecięcego w Prokocimiu, co stanowi trudne doświadczenie, zwłaszcza, gdy trafi się na oddział z kilkorgiem dzieci w bardzo ciężkim stanie, albo spotka się ze śmiercią dziecka. Wtedy rozpoczynający swoją formację kleryk musi sobie zadać wiele ważnych pytań, jak choćby o swoją wrażliwość, umiejętność współczucia, ale i gotowość posługiwania w podobnych warunkach jako kapłan. Po drugim roku nasi klerycy idą posługiwać ludziom starszym i wykonują takie prace jak pielęgniarze czy salowe. Muszą się wtedy zmierzyć z pytaniem o to, czy nie wykluczają w przyszłości pracy z takimi ludźmi. Dajemy też okazję do weryfikacji motywacji powołania przez sprawdzenie gorliwości duszpasterskiej i bezinteresowności. Takie okazje stwarzają wyjazdy z młodzieżą, z ministrantami, piesza pielgrzymka do Częstochowy i katecheza w różnych rodzajach szkół. Jest sporo takich zewnętrznych sprawdzianów i wszystkie są rozłożone w czasie – dzieje się to równolegle ze zdobywaniem wiedzy teologicznej, rozwojem osobowości, dojrzewaniem w wierze i krystalizowaniem się decyzji o święceniach.
W czasie tegorocznego spotkania rektorów wyższych seminariów duchownych w Łodzi wiodącym tematem były „trudne przestrzenie w formacji seminaryjnej”. Jakie są te „przestrzenie”?
– Tak naprawdę chodziło o te przestrzenie, które stanowią problem dla kandydatów do święceń. Dyskutowaliśmy nad milczeniem i wewnętrznym wyciszeniem, bo wygląda na to, że młody człowiek generalnie boi się ciszy. Jak jadę pociągiem, to obserwuję zjawisko, którego nie było wcześniej – każdy zakłada słuchawki i odcina się od ludzi, którzy spędzą z nim w jednym przedziale nawet kilka godzin. Cisza wiele osób przeraża – nie potrafią posprzątać pokoju nie zakładając słuchawek na uszy. Tymczasem Bóg przemawia w ciszy – na spacerze, w drodze do szkoły, do konfesjonału. Mocno podkreślamy w czasie formacji, że ksiądz powinien być przede wszystkim kontemplatykiem, zasłuchanym w Słowo Boże ale i swoje sumienie. Jeśli kleryk nie wykształci w sobie umiejętności słuchania i wrażliwości na głos Boga, to będzie sterowany tylko poruszeniami, których pochodzenia nie będzie rozpoznawał, albo zewnętrznymi bodźcami czy modami. W seminarium dość duży nacisk kładziemy na zewnętrzne milczenie, którego celem jest wyciszenie wewnętrzne. Nie chodzi w tym o to, żeby nie słuchać np. muzyki. Trzeba tylko wiedzieć, że jest czas słuchania różnych dobrych rzeczy ale musi się znaleźć i czas słuchania Pana Boga, ale też czuwania i interpretowania zdarzeń i znaków, które pojawiają się na naszej drodze.
Drugi obszar tematyczny, który podjęliśmy w Łodzi to „wychowanie do wolności w posiadaniu”. Wprawdzie księża diecezjalni nie składają ślubu ubóstwa, ale są zachęcani do życia poniżej średniej w danym środowisku. Na pewno nie powinni gonić za najnowszymi modelami jakichś urządzeń czy najbardziej wyszukanymi towarami luksusowymi. Tymczasem jest tak, że wielu młodych ludzi szaleje na przykład na punkcie najnowszego modelu iPhona, nie może się obyć bez najnowszej wersji jakiegoś programu, albo musi posiadać tylko markowe ciuchy, nawet, gdy sytuacja w domu rodzinnym jest trudna.
W związku z ostatnimi nagłaśnianymi przypadkami nadużyć seksualnych wobec nieletnich, których dopuścili się księża, stawiane są pytania o psychoseksualną formację kleryków.
– Różne wskazania Kościoła na ten temat realizują w każdym seminarium przede wszystkim ojcowie duchowni. Nie można sobie wyobrazić dzisiaj formacji w seminarium bez bardzo indywidualnego towarzyszenia młodemu człowiekowi, i to takiemu, jaki do nas przychodzi. Młodzi ludzie przychodzą do seminarium na różnym etapie rozwoju psychoseksualnego, niekiedy też z różnymi problemami w sferze seksualnej i emocjonalnej. Dziś tych problemów jest zapewne więcej. Spotkanie z pornografią ma miejsce nieraz bardzo wcześnie, bo też dziecko łatwo znajdzie tego typu treści w Internecie, reklamy są pełne seksualnych treści i podtekstów, niewierność w małżeństwie czy zdrada są usprawiedliwiane lub ukazywane jako coś bardzo interesującego. Te i inne zjawiska w jakimś stopniu dotykają kandydatów do święceń.
Sfera emocji i seksualności, a także dojrzałości ludzkiej musi być traktowana poważnie w czasie całej formacji. Brak szczerości ze strony kleryka, ignorowanie problemów, przemilczanie to postawy, które mogą zgotować prawdziwy dramat życiowy. Proponujemy towarzyszenie w dojrzewaniu do decyzji o celibacie, pomoc w rozwiązywaniu różnych problemów, niekiedy szukamy fachowej pomocy u sprawdzonych specjalistów.
Czy problemy w tej sferze mogą być przeszkodą do święceń?
– Są bardziej lub mniej konkretne wskazania Kościoła odnośnie, nazwijmy to, „warunków brzegowych”. Wydaje się, że Kościół w swoich wypowiedziach coraz lepiej formułuje zasady przyjmowania do seminarium jak i warunki dopuszczania do święceń. W konkretnym przypadku to przełożeni rozeznają czy dany problem wyklucza kogoś z grona kandydatów do święceń, czy jedynie potrzebna jest konsultacja na przykład psychologa albo terapia i dobre kierownictwo duchowe. Niekiedy potrzeba czasu i pobytu kleryka poza wspólnotą seminaryjną. W skrajnym przypadku opinia psychologa może brzmieć: w aktualnej sytuacji i w przewidywalnym czasie nie ma rokowań na poprawę. Bywa, że specjalista stwierdza, iż nie zna przypadku wyleczenia kogoś z tego typu zaburzenia.
Jak do tego typu pracy przygotowani są wychowawcy seminaryjni?
– Wielką zasługą ks. Krzysztofa Wonsa, salwatorianina, jest stworzona w Krakowie szkoła formatorów dla księży, zakonników i sióstr zakonnych. Taka formacja trwa dwa lata. Z naszego jedenastoosobowego zespołu przeszło ją pięciu. To co robi ks. Krzysztof Wons w sposób całościowy przygotowuje do pracy w charakterze formatora – aspekty psychologii, rozwoju psychoseksualnego, ale też duchowego, który jest istotny dla kandydatów do święceń. W czasie tego kursu jest też czas na wymianę doświadczeń między formatorami z różnych seminariów czy zakonów. Taka szkoła daje ogólne przygotowanie i nie może zastąpić specjalistycznych studiów czy doświadczenia terapeuty lub psychologa, który w sposób fachowy diagnozuje problem czy poprowadzi terapię. Nieraz zdarza się, że musimy skierować alumna na konsultację do specjalisty. Do niego należy postawienie diagnozy, określenie perspektyw czy terapia. Na szczęście w Krakowie mamy już dobre kontakty z fachowcami, zarówno świeckimi, jak i duchownymi.
KAI
mat